Witajcie kochane Vitalijki! Nadaję sprzed mojego laptopa cała upocona po treningu i z milionami wytworzonych dzięki niemu endorfin, więc będę paplać i paplać dzisiaj :) Od czego by tu zacząć? Wpisu z piątku nie było i nie będzie, bo jak pisałam już wcześniej, spędziłam wieczór z ukochanym nie przejmując się dietą, ogłaszam go więc oficjalnym cheat day'em. Do tej pory na dwa i pół miesiąca diety miałam jeden chyba taki dzień, więc chyba czas był na kolejny. Zawiesiłam na ten dzień "fundusz książkowy", bo musiałabym z niego wyjąć chyba wszystko co uzbierałam xD W sumie cały dzień jadłam zdrowo i dietetycznie, jedynie po powrocie do domu wpadło kilka piw i paczka chipsów. I chyba ze trzy pralinki. Generalnie aż takie znowu obżarstwo to nie było. Waga pokazała wartość identyczną jak poprzedniego dnia i taka sama wartość utrzymuje się do dziś, więc uszło mi na sucho.
Sobota też nie była idealna, głównie dlatego, że zaraz po śniadaniu ubrałam się i poszłam do rodziców, ale że dwa cheat day'e pod rząd to byłoby za dużo, to i liczyłam kalorie i kasę na "fundusz książkowy". Mam tylko dwa przemyślenia co do stawek, które sobie założyłam. Któraś z Was, Angelisia chyba, jakiś czas temu mówiła mi, że bez sensu wliczać alkohol do dziennego bilansu, bo on jest metabolizowany inaczej. Ja wczoraj uznałam, że coś w tym jest bo chyba nie o to chodzi, żebym po wypiciu przykładowo 3 piw (750 kcal) zrezygnowała z obiadu i kolacji, żeby konieczcnie zmieścić się w 1400 kcal. To już lepiej zjeść 1400 kcal z pełnowartościowych posiłków i przekroczyć ten limit alkoholem, niż napchać się pustych kalorii i dorobić niedoborów. Także od dziś alkohol wypada z moich bilansów. Po drugie, pisałam, że nie będę liczyć marszu jako treningu i taki mam zamiar, ale hej, wczoraj z marszu spaliłam 600 kcal, więc mam chyba prawo zrobić wyjątek :P
Ostatnia, ale nie najmniej ważna rzecz - zdecydowałam, że czas jest dobry by podjąć wyzwanie Jillian Michaels 30 Day Shred. Oczywiście mój plan dnia (ani zdrowy rozsądek, szczerze mówiąc) nie pozwala mi na codzienne ćwiczenia, ale zamierzam zrobić te 10 treningów z każdego poziomu w jak najkrótszym czasie - mam nadzieję, że nie przeciągnie się to na więcej niż 45 dni. Z myślą o tym wyzwaniu i ciekawa efektów poczyniłam dziś pomiary i pstryknęłam fotki:
Zastanawia mnie trochę nagły skok w talii, ale hej, leci w dół, nie będę narzekać, że leci w dół :P Co do zdjęć to tak oto wyglądam podejmując wyzwanie:
Moje kocisko pozdrawia z półki w tle :) Po zakończeniu wyzwania zmierzę się i sfotograuję po raz kolejny i zobaczymy ile warty jest ten zestaw.
To powiedziawszy, przejdźmy do wczorajszego fotomenu :)
Śniadanie: 3 kromki pełnoziarnistego pieczywa z pastą brokułowo-jarmużową i ogórkiem konserwowym - 341 kcal
Przy okazji bardzo polecam tę pastę, nie należy do najtańszych i nie wiem czy można ją kupić gdzieś indziej niż u Ogrodników, ale spójrzcie tylko na ten skład! Samo zdrowie!
Teraz zdjęcie z dedykacją dla Tetrisa - tata, ja, mecz i piwo :)
Obiad: knedle ze śliwkami mojej wspaniałej matuli - 555 kcal
Kolacja: zapiekana kasza gryczana z kurczakiem, serem feta i warzywami - 510 kcal
Razem: 1406 kcal + 2 piwa i kieliszek wina
Woda: 1,75 l (po raz pierwszy odkąd tu jestem wypiłam poniżej 2 litrów wody i czułam się strasznie, nigdy więcej!)
Trening: marsz - 604 kcal
Kroki: 7918
Do szkatułki z "funduszem książkowym" wrzucam 1 zł za kalorie, 50 gr za trening i 50 gr za kroki, wyjmuję 2 zł za alkohol i znowu jestem na zero ;( Muszę się ogarnąć, serio.
I tak sprawa wygląda. Jako, że spędziłam wczoraj cały dzień u rodziców i nie zdążyłam posprzątać u siebie, lecę to nadrobić - do Was obiecuję zaglądnąć jak się uporam z bałaganem w kuchni i obiadem. Trzymajcie się ciepło!