No cóż, pogoda za oknem dobijająca. Niestety jestem osobą, która bardzo reaguje na pogodę, kiedy świeci słońce mogłabym góry przenosić, mam miliony pomysłów i w ogóle pozytywne nastawienie a kiedy jest tak jak teraz najchętniej schowałabym się pod kołdrą i przeczekała całą jesień i zimę.
Niestety weekend średni, poszalałam z jedzeniem i cały czas mam ochotę jeszcze coś podjeść :/. Miałam w planach pozwolić sobie dzisiaj na coś słodkiego ale odpuszczam bo i tak już przegięłam. Wczoraj pojechałam z rodzicami do Cieszyna (zaliczone kanapki cieszyńskie na śniadanie) i na obiad do Koniakowa do naszej ulubionej karczmy. Miał być też spacer po Wiśle ale niestety kiedy wyjeżdżaliśmy z Cieszyna rozpadało się na dobre i nie chciało przestać. W Cieszynie wybrałam się na czeską stronę do Wietnamczyków-kupuję tam czasem makarony sojowe, czy jakieś sosy-mają tańsze i lepszy wybór. Zaopatrzyłam się też w paczuszkę grzybów mung. Za dawnych czasów napakowałabym jeszcze "zupek chińskich" bo mają inne niż u nas w sklepach ale tym razem ograniczyłam się do jednej mając na uwadze, że staram się jeść zdrowiej. Tak czy inaczej do wieczora coś podjadałam a dziś wcale nie było lepiej. No ale mówi się trudno i żyje się dalej.
Zdj. z neta ale to są dokładnie słynne cieszyńskie kanapki (i pomyśleć, że tyle lat już tam jeżdżę a dopiero w tym roku odkryłam, że takie mają-przy mnie kobieta kupowała 30 na wynos +3 na miejscu)
L. pojechał do rodziny w góry z bratem i jego laską. Nie wiem czemu ale drażni mnie ich towarzystwo. Już sama nie wiem czy dlatego, że jego brat lubi dogadywać, niby żarty żartami ale po pewnym czasie zaczyna to męczyć czy może dlatego, że jest tak oddany swojej lasce, ciagle ona, wszędzie z nią itd. a z L. już dawno tak nie jest. Myślałam, że taki oddzielny weekend da mi czas na jakieś przemyślenia ale niestety dalej nie wiem co z tym wszystkim robić. Czuję się zmęczona i przytłoczona. Za tydzień jedziemy razem ze znajomymi na Słowację może to będzie jakiś przełom? No chyba, że wypadnie mi praca...
Weekend minął a ja nie odpoczęłam po tygodniu pracy. Jestem totalnie zawalona towarem. Nie dość, że samo przyjmowanie zajmuje mi lwią część pracy to jeszcze rozmieszczanie towaru nie idzie tak jakbym chciała bo po prostu nie ma miejsca w magazynach, ekspedycji. Nigdzie. Przychodzą pakiety, których już nie mam gdzie upychać. Apteka jest mała a towaru masa. Mam nadzieję, że wygospodaruję w tym tygodniu więcej czasu na układanie wszystkiego. Wszystko ma swoje wady i zalety. W sumie dla mnie miła odmiana nie siedzieć 8h przy kompie ale fizycznie już jestem wyczerpana. No nic zobaczymy jak to dalej będzie. Za rok i tak chciałabym poszukać innej pracy.
No nic, na wagę nie wchodzę po takim weekendzie. Poczekam kilka dni i jak obejdzie się bez większych wpadek wejdę na szklaną. Dziś już poogarniałam sobie ubrania na jutro, wzięłam prysznic, pobalsamowałam się i wklepałam olejek ze słodkich migdałów w buzię (mój nowy nabytek). Miałam sobie zrobić jeszcze masaż ale gdzieś mi wcięło masażer. Wczoraj ogarnęłam paznokcie, więc pielęgnacja zaliczona. Teraz muszę sobie jeszcze przygotować śniadanie na jutro i puścić jakiś fajny film, żeby wykorzystać jakoś miło reszteczkę niedzieli.
Cu!
A.