Minął tydzień od wizyty u dietetyczki. I niestety nie udało mi się zastosować do wszystkich zaleceń. Piję więcej wody, ale nadal za mało, powinnam 8 szklanek dziennie, a udaje mi się póki co 3-4. Śniadania raczej wg rozpiski, choć zdarzyło się, że zamiast owsianki jadłam kanapki czy jajecznicę. Z drugim śniadaniem już było gorzej. Czasem jego pora przesuwała się o dwie godziny. Obiady raczej jadłam regularnie, ale niekoniecznie wg zaleceń. Wczoraj np zjadłam pierogi ruskie. Produkty tego typu mogę jeść raz na 2 tygodnie, więc tym samym limit wyczerpałam. Również sprawa podwieczorków nie wygląda najlepiej. Ok 16-17 nachodziła mnie ochota na słodkie i kilka razy jej uległam zamiast poprzestać na owocu. Kolacje udawało mi się jeść o właściwej porze, ale też nie zawsze wg wskazówek. W niedzielę miałam urodziny chrześniaka i poza śniadaniem żaden posiłek nie zgadzał się z rozpiską. Wczoraj upiekłam batony Bosackiej, które poleciła mi dietetyczka, z nadzieją, że zaspokoją chęć na niezdrowe słodycze. Dziś zjadłam jednego i nawet fajnie smakują.
Jakoś ciężko mi to wszystko zastosować, chyba nie potrafię się stosować do ścisłych wytycznych. Myślałam, by wykupić u dietetyczki gotowy jadłospis, ale nie wiem czy jest sens, skoro nawet, gdy miałam wykupioną dietę Vitalii, nie udało mi się jej wdrożyć. Do tego dochodzi mętlik w głowie, ostatnio prawie wszystkie myśli krążą wokół tematu diety, czują jakąś dziwną presję. Mam chyba zmęczenie materiału tym całym odchudzaniem i zdrowym stylem życia. Poza tym znalazłam miejsce, gdzie mogę swobodnie poskakać na skakance i od kilku dni to robię. Widzę jak słabą mam kondycję, nie to co było kiedyś, gdy byłam młodsza. Ale fajnie mi się skacze, więc powoli będę zwiększać ilość.