Niech ta jesień, która niedawno się zaczęła już minie, nie dość że pogoda nie wiadomo jaka i co rano problem w co się ubrać( ubieram się na "cebulę" dochodzę do pracy i jest mi za ciepło... ubiorę się normalnie i po dojściu do pracy przypominam kostkę lodu...) to jeszcze na "głębsze" przemyślenia mi się zbiera:)
I tak dzisiaj zaczęłam się zastanawiać jakie są plusy i minusy(?) tego, że udało się nam schudnąć czy też tego że nadal walczymy :) Doszłam do następujących wniosków- oczywiście to tylko moje subiektywne odczucia:
1) Lepiej wyglądam i lepiej czuję się w swoim ciele
2) Ubieram W każdym sklepie znajdę coś w swoim rozmiarze:), w szczególności jeżeli chodzi o fajne spodnie/ jeansy -zawsze miałam z tym problem i nawet nie wchodziłam do sklepów pytać o swój rozmiar bo takiego większość firm chyba nie produkuje;) A zresztą wejście do sklepu gdzie najczęściej pracują panie o rozmiarach modelki i wydukanie rozmiaru, którego szukam..
3) Jak ktoś pyta mnie o wagę przy różnych okazjach ( choćby normalna wizyta u lekarza) , to nie robię się czerwona jak burak szukając sposobu, żeby uniknąć odpowiedzi albo "odjąć" kilka kg ( czyli po prostu oszukać)
4) Przez to jak wyglądałam odpuszczałam wiele przyjemności. Przykłady? Propozycja wyjazdu na Tropical Island- noooo nieee! Przecież jak ja mam tam paradować w stroju kąpielowym- odpada... I nie ważne że wśród setek ludzi pewnie nikt by mnie nawet nie zauważył- to było w mojej głowie..
5) Więcej energii- stan w którym się znajdowałam poprzednio określam jako " kluska"- nic się nie chciało... biegać? Ale po co skoro tylko się spocę, to że raz pójdę biegać i tak nic nie da i ogólnie jakoś tak nie chce mi się....
6) Przyjemnie jest wyciągnąć z szafy spodnie, które nosiło się pół roku temu i stwierdzić, że są za szerokie:):D
7) Udało mi się troszeczkę "zarazić" najbliższe mi osoby- mama przestała słodzić kawę/herbatę ( ot taki mały sukces):). Chociaż czasami wydaje mi się że potrafię być męcząca i upierdliwa w kwestii jedzenia/picia- np. wieczne wojny z moim chłopakiem o picie Pepsi- jego zdaniem to przecież tylko picie i tylko trochę kalorii.. Moim zdaniem to sama chemia, cukier i niestety w dłuższej perspektywie nadliczbowe kilogramy.
8) Sport- na początku początków dawka ruchu była przymusem i nie miała nic wspólnego z przyjemnością i chociaż lubię jeździć na rolkach to narzucanie sobie codziennie rygoru " muszę iść pojeździć żeby schudnąć" sprawiało, że przestało mi to sprawiać frajdę. Teraz podejście się zmieniło- bieganie, jazda na rolkach, robienie brzuszków nie jest przymusem- robię to bo chcę, bo wiem że robię to dla siebie :)
9) Znalazłam pasję jaką okazało się bieganie, chyba nawet obecnie zbyt " bzikowo" do niej podchodzę, ale póki co nie przeszkadza mi to:).
10) Nauczyłam się, że jak się chce to można znaleźć czas na wszystko- na naukę, pracę, rodzinę a i dawka ruchu też tam się "wciśnie";) Tylko trzeba to sobie wszystko zorganizować i jest OK:)
I na poprawę humoru;) - Miło jest jak ludzie zauważają zmianę;) Kto nie lubi komplementów:)?! Ja na przykład ostatnio zostałam wprawiona w dobry humor tekstem skierowanym do mojego chłopaka ( cytat) żeby mnie lepiej karmił bo niedługo to mu przez sztachety spierdzielę;)
Minusy jakie zauważyłam to jedynie to, że trzeba sie trochę pilnować co jemy i czasami odmówić sobie czegoś słodkiego jak wiemy że "przeginamy". A no i konieczność wymiany przynajmniej części garderoby:), w sumie to z jednej strony też plus, ale jednak jak okazuje się, że kolejne rzeczy wyciągnięte z szafy nie pasują bo są za duże, za szerokie... to trochę przeraża:) Skutkiem dotychczasowego zrzucenia kilogramów była u mnie konieczność pozbycia się 17 par spodni, choć korciło mnie żeby je zostawić, bo może jeszcze kiedyś się przydadzą( co za głupi tok rozumowania!)... Ale jednak wylądowały w "dobrych rękach";)
Ps. No i dlaczego znów pada:(?!