Witajcie :)
Większość z Was pewnie w tą słoneczną niedzielę odpoczywa gdzieś nad wodą. Ja siedzę w pracy. Tak, zaczął się sezon urlopowy, przez całe to zamieszanie z rozstaniem całkowicie odpuściłam temat urlopu. No a jakżeby inaczej- mieliśmy z S. urlop brać w tym samym czasie, gdzieś razem pojechać. I dupa. Po rozstaniu stwierdziłam, że wolnego nie biorę, bo po co. Jednak po miesiącu doszłam do wniosku, że jednak chcę trochę odpocząć. Muszę tylko się zastanowić nad terminem. Szczerze? Nawet nie mam z kim tego urlopu spędzić, gdzieś pojechać. Każdy z moich znajomych ma jakoś tam poukładane życie, swoje plany. Trudno mi o tym myśleć inaczej, ale zostałam sama. Gdyby nie praca to siedziałabym całymi dniami w pokoju i gapiła się z monitor komputera. Staram się jak najmniej o tym myśleć, ale ciężko oszukać mi samą siebie- brakuje mi go jak cholera.
Z racji, iż cały weekend pracuję po 12 godzin nie miałam jak pójść na siłownię, bo czynna do 20:00 a ja o 19:00 kończę pracę. Ale od momentu zakupienia karnetu, czyli od poniedziałku byłam 3 razy, wynik całkiem dobry :)
Znów stawiam nacisk na cardio- bieganie, rowerek, orbitrek. Tak samo jak kiedyś. No i staram się jeść zdrowiej. Myślę, że mi wychodzi :) Na śniadania jem jajecznicę, ciemny chleb, zwiększyłam ilość warzyw i owoców w diecie. Ciągle mam problem z piciem wody- nawet upały tego nie zmieniły. Ale pilnuję się, słodkości ograniczyłam do minimum, alkohol też. Chociaż z tym drugim to ciężko, bo w obecnej sytuacji chciałabym jak najwięcej przebywać z ludźmi, wychodzić, a wszelkie wyjścia wiążą się z alkoholem właśnie. Staram się więc ograniczać do 1-2 piw, choć wiem, że najlepiej byłoby całkowicie z nich zrezygnować. Przechodziłam już przez to i wiem, że radykalne odstawienie każdej niezdrowej rzeczy też nie jest dobre. Wolę ograniczać, a nie rezygnować.
Wszędzie jeżdżę rowerem. Do pracy, do miasta. Na siłownię chodzę piechotą z uwagi na torbę, którą ciężko mi przewieźć na rowerze. A idę jakieś 25 minut w jedną stronę więc zawsze coś. Rower to też ruch, nawet jeśli jest do 30 minut w ciągu dnia :)
Jestem już po śniadaniu. Dziś zjadłam dwie kanapki z chleba razowego z serkiem do smarowania, plasterkiem żółtego sera, wędliną i pomidorem. Na drugie śniadanie mam serek wiejski z rzodkiewką, szczypiorkiem i parówką. Obiad musiałam zrobić na 3 dni, bo na weekend nie miałam go nawet kiedy przygotować- 12-godzinne zmiany nieźle dają w kość. Mam makaron pełnoziarnisty z sosem, cukinią, fasolką szparagową, kurczakiem, pomidorem i czymś jeszcze, takie danie jednogarnkowe :) Do przegryzienia po obiedzie mam jabłko i banana, nie wiem jeszcze czy zjem jedno z nich czy oba :) Ostatnio polubiłam też kalafiora, przyrządzam go zamiast ziemniaków.
Z moich 70 kilogramów, które towarzyszyły mi jeszcze w zeszłym roku zrobiło się 80. Masakra. Najlepsze jest to, że człowiek nie widzi każdego nowego kilograma, dopiero przy +10 dostrzega różnicę. Na szczęście czas mi teraz mega szybko leci z uwagi na pracę, przy regularnym uczęszczaniu na siłownię i trzymaniu diety powinno mi się udać wrócić do tamtej wagi :) Najgorsze są nocne zmiany... macie jakieś sposoby żeby jak najmniej jeść w nocy?
Poniżej, jak zwykle mix zdjęć :)