Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Uwielbiam gotować, no i oczywiście jeść :D. Ostatnio staram się optymistycznie podchodzić do życia i tego całego odchudzania. Mam nadzieję, że dzięki ulepszeniu swojej diety na nowo ożywię swoją pasję do gotowania i uzyskam wymarzoną sylwetkę :).

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 28580
Komentarzy: 652
Założony: 24 lutego 2013
Ostatni wpis: 22 marca 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
granolaa

kobieta, 30 lat, Truckers Hitch

181 cm, 70.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

1 maja 2013 , Komentarze (12)

Cześć!
Jak zapewne zdążyłyście zauważyć nieco zmieniłam sposób tytułowania notek. Stwierdziłam, że datowanie jest przydatne, bo czasem po prostu nie wiem, jak tu ciekawie nazwać kolejny wpis :).
Niech już ta matura się zacznie, bo mi się już bania całkiem ryje. Rzygam już niemieckimi słówkami i arkuszami z matmy. Rzygam po prostu! Pomijam już niewielką efektywność tej nauki, bo gdy tylko biorę się za jakieś zadania/powtarzanie to mój mózg, jak na złość się wyłącza i przestaje przyswajać.
I nadszedł w końcu czas, kiedy postanowiłam zacząć przypominać sobie lektury. Czytałam streszczenia i czytałam, i... Przy "Panu Tadeuszu" wymiękłam. Koniec. Stwierdziłam, że muszę wyjść z domu. Pojeździłam sobie przez godzinę na rowerze. Poza tym zauważyłam dziwny fakt. Czasem idę sobie na rower, jest ciepło, świeci słońce i w ogóle atmosfera sielankowa a jeździ mi się okropnie. Za to dzisiaj - brzydko, zimno, mokro, ale jazda z ulubioną muzyką w uszach była czystą przyjemnością! To po prostu musi być "ten dzień". Zrobiłam nawet jeszcze moje planowe 30 squatów i 30 Plie + rozciąganie.
Analizowałam swoją aktywność fizyczną i stwierdziłam, że w moim wypadku musi być jakaś różnorodność. Dlatego też namówiłam tatę, żeby mi zamówił przez internet stepper boczny. Zobaczymy, czy to ustrojstwo poradzi sobie z moimi kochanymi nogami :).
A teraz idę obejrzeć mecz ( tak - dobrze czytacie, lubię oglądać piłkę nożną :)). Jestem trochę rozdarta, bo kibicuję Bayernowi i Barcelonie. Ale z drugiej strony fajnie byłoby zobaczyć dwie niemieckie drużyny w finale. Chyba to by był pierwszy raz w historii (albo przynajmniej od kilku ładnych lat).

  




Miłego wieczoru Wam życzę!

29 kwietnia 2013 , Komentarze (10)

Hej :)
Od wczoraj utrzymuje mi się jakiś posr**y nastrój. Za dużo jem. Ok, nie obżarłam się, ale miałam nieco inne plany co do mojego menu :/. Ćwiczyć też mi się nie chce. Nie wiem, czemu. Tak mi smutno jakoś. Nie czuję motywacji do odchudzania. Jak tu się ogarnąć, kiedy ciągle chodzę głodna? Może byłoby łatwiej, gdyby ktoś mnie dopingował, chwalił itd. Muszę w końcu przestać liczyć te głupie kalorie. To źle na mnie wpływa. Za często myślę o jedzeniu, a to z kolei wyzwala "głód emocjonalny" i tak w kółko. Wczoraj przeanalizowałam swoje odchudzanie i stwierdziłam, że czuję przed dietą blokadę psychiczną. Przez to, że moje poprzednie diety opierały się na głodówkach każda kolejna próba jakichkolwiek ograniczeń kończy się fiaskiem. To takie bezsensowne uczucie. Bo przecież wiem, jak sobie pomóc, ale nie umiem tego wprowadzić w życie. 
Wniosek jest prosty: muszę bardziej słuchać organizmu, jeść tylko wtedy, gdy jestem głodna i nie liczyć kcal. A i jeszcze jedno przestać robić sobie wyrzuty, gdy zjem coś dodatkowego. Ponieważ to jest z kolei zapalnikiem do innych skrajności. Wtedy moja podświadomość mówi: "aha, i tak już zjadłaś za dużo, więc po co się starać przez resztę dnia?". No absurd jakiś. 
Dobra to tyle. Kończę na razie i oczekuję jakichś pozytywnych zmian. Chyba poćwiczę, choć na prawdę nie mam ochoty :c. Eh, kolejny "ssący" dzień. Dupa.

28 kwietnia 2013 , Komentarze (6)

Jest sobie niedziela (ok, już prawie poniedziałek) i jak zwykle o takich dziwnych porach naszła mnie chęć na kilka refleksji.

Na początek o tym, jak w ogóle zaczęło się to całe odchudzanie.Kończyły się wakacje wakacje po ostatniej klasie podstawówki. Byłam gruba. Ważyłam jakieś 82 kg przy 176 cm wzrostu. Nie miałam problemu z rówieśnikami. Miałam dużo koleżanek, byłam wszędzie zapraszana i ogólnie jakoś strasznie mi to nie przeszkadzało, ale... Dotarło do mnie, że idę do gimnazjum. Wiadomo - nowa szkoła, człowiek by się chciał, z jak najlepszej strony pokazać. Niby coś tam zaczęłam ćwiczyć. Trochę brzuszków. No trudno, nie udało się. Był wrzesień, a ja musiałam zmierzyć się z nowymi wyzwaniami. Byłam optymistycznie nastawiona. Do czasu. Napotkałam oczywiście trochę złośliwych komentarzy, więc postanowiłam się zmienić. Zaczęło się niewinnie. Najpierw po prostu ograniczanie słodyczy, trochę ruchu. Poleciały pierwsze kg. Spodobało mi się. Chciałam więcej. 
I tym sposobem coraz bardziej obcinałam kalorie, aż doszłam do 800 kcal/dobę.W maju ważyłam już 63 kg. Rodzina się martwiła, wszyscy mówili, że wyglądam na zmęczoną. I tak było. Zanikł mi okres, miałam wszystkiego dość. Na szczęście się opamiętałam i zaczęłam jeść normalnie. Bardzo powoli zwiększałam sobie ilość kcal, bałam się przytyć. W końcu zaczęło się wszystko układać. Przytyłam co prawda 5 kg, ale jakiegoś większego jo-jo nie zaliczyłam. Było ok. Przestałam się przejmować. Bo wyglądałam dobrze, podrosłam do 180 cm (heh, niestety), a moje 68 kg zostało. Prowadziłam zdrowy tryb życia. Moją pasją było gotowanie zdrowych potraw, często uprawiałam jakieś ćwiczenia fizyczne I tak sobie żyłam aż do 2-giej klasy liceum. Wówczas jedna z moich przyjaciółek bardzo schudła w wakacje. Ja też chciałam. No bo skoro ona może tak świetnie wyglądać, to czemu ja nie? I  znów zaczęłam obsesyjnie myśleć o jedzeniu. Zamiast chudnąć przytyłam 4 kg, których teraz próbuję się pozbyć.
Poza tym nie potrafię znaleźć sportu, który rzeczywiście sprawiałby mi jakąś frajdę. Ostatnio biegam. I niby wszystko ok, ale jak teraz sobie pomyślę, że jutro rano mam wstać, przejść przez pół wiochy, by następnie brodzić w błocie przez godzinę, to mi się wszystkiego odechciewa.

I co z tego, że ogarnęłam się z jedzeniem, jak mi się biegać nie chce. Poza tym mój mózg chyba nie wytwarza tych cholernych endorfin. Po bieganiu nie czuję żadnej euforii, tylko co najwyżej zmęczenie. Trochę się zdemotywowałam też przez to, że po wczorajszym mierzeniu zero spadku z nóg. Myślałam, że po tygodniu biegania będzie chociaż z 0,5 cm. A tu nic. A mi naprawdę ciężko się zmobilizować. Fajnie, jak jest ładna pogodo, ale jak pada i jest zimno to naprawdę nie mam ochoty na te "przyjemności". Dlaczego niektórzy mówią, że są "uzależnieni" od aktywności, "nie mogą żyć bez biegania" i w ogóle, a mi tak ciężko ruszyć dupsko. Czemu ja nie mogę być chuda z natury i mieć "dobrych genów"? Czemu nie mogę mieć pierdzielonych chudych nóg? I czemu nie umiem akceptować siebie? Masakra, co ja w ogóle piszę? Bełkot totalny. Mam nadzieję, że to tylko chwilowe zniechęcenie, ale jakoś mnie dziś podły nastrój dopadł. Przynajmniej nie pocieszałam się słodyczami. Chciałabym po prostu, żeby to co robię było naprawdę efektywne i żeby mój umysł i ciało w końcu przestały mnie zawodzić. Jak na razie zostaje mi tylko "zmuszanie się" i chęć przemiany.

Pozdrowienia dla tych, którzy to przeczytali i wyrazy współczucia zarazem.
Dobranoc :)

27 kwietnia 2013 , Komentarze (11)

Tak, tak moi drodzy. Wczoraj oficjalnie zostałam absolwentką liceum ogólnokształcącego :). Nie świętowałam tego jakoś szczególnie. Nawet grzecznie bym powiedziała. Poszłam ze znajomymi na lody ( i to w moim przypadku stanowiło 2- gie śniadanie :)). I tyle. Większą imprezę planujemy po zakończeniu wszystkich matur.
Totalnie nie obchodzą mnie oceny, nawet nie wiedziałam, jaką mam średnią. A okazało się, że znowu wyróżnienie i nawet fajną książkę dostałam. Zwracam też uwagę na fakt, że w mojej szkole wyróżnienie to nie to samo, co czerwony pasek (aż tak hardcore'owo nie było :)).

Jaka była moja szkoła? Trochę dziwna. Na pewno wymagająca i ze specyficzną atmosferą. Pełna hipsterów i różnych subkultur. Ale to w tym wieku chyba normalne. Niemniej jednak poznałam w niej wiele ciekawych ludzi i nawiązałam przyjaźnie, co jest zdecydowanie pozytywnym aspektem. Fajnie też, że nauczyłam się czeskiego. W innej szkole raczej nie miałabym takiej możliwości. To tyle.

Teraz pora na podsumowanie tygodnia. Ogólnie rzecz biorąc, poza tą 1 wpadką, która mi się zdarzyła to jestem całkiem zadowolona. Szczególnie z aktywności, która wygląda tak:

5 x bieganie połączone z marszem (ok.1h)
1 x rower (ok.1h)
5 x po 30 squatów i 30 Plie z obciążeniem
1 x 130 squatów


Ten rower był właśnie dzisiaj :). Ustaliłam, że będę biegać 5 razy w tygodniu, jeden raz będę robić jakiś inny trening (rower, skakanka, fit ball, albo co mi jeszcze przyjdzie do głowy) + oczywiście obowiązkowe squaty i Plie. I jeden dzień przeznaczam na odpoczynek. Wiadomo, pewnie wakacje i tak zweryfikują moje zamierzenia, ale będę zadowolona z każdej aktywności.

Jeśli chodzi o jedzenie, to tak jak pisałam, niczego nie wykluczam, kontroluję porcje i staram się, aby większość była naprawdę zdrowa.

Udanego weekendu Wam życzę!

I na pożegnanie nieco nostalgiczna piosenka moich kochanych Red Hot'ów. Chyba mnie to zakończenie szkoły tak nastroiło :)








25 kwietnia 2013 , Komentarze (6)

Ze względu na to, że wczoraj znów zawiodłam samą siebie dziś chcę zebrać tu moje postanowienia, które podejmuję na najbliższy czas.

Nie ma co się nad sobą użalać. Teraz staram się szukać przyczyny, dlaczego postępuję w tak dziwny sposób. Sądzę, że takie usystematyzowanie i trzymanie się zasad będzie dla mnie pomocne. Nie chodzi mi o jakieś rygory. Chcę po prostu poprzez drobne zmiany wyjść na prostą i pomóc sobie samej.

Niniejszym więc (i biorę Was na świadków :)) przedstawiam moje postanowienia:

kochać i akceptować siebie i swoje ciało
skończyć z naprzemiennymi obżarstwami i głodówkami - jeśli będę chciala zjeść więcej to ok. Ale tylko do najedzenia. Koniec z opychaniem do granic możliwości i wyrzutami sumienia.
 6 razy w tygodniu robić min. 30 squatów i 30 Plie (inne formy aktywności oczywiście też, ale chodzi o te ćwiczenia, z którymi mam największy problem)
 pić przynajmniej 1 czerwoną herbatę dziennie
 przestać zwracać uwagę na to, co mówią inni i z kimkolwiek się porównywać
 utrzymywać porządek w pokoju
 codziennie uczyć się niemieckiego ( choćby kilka minut, nie ze względu na maturę, tylko po prostu DLA SIEBIE)
 być bardziej cierpliwą
 codziennie używać balsamu i co drugi dzień robić peeling
 cieszyć się życiem, przestać narzekać, w każdej sytuacji dostrzezgać pozytywne aspekty


To chyba tyle jeśli chodzi o ogarnięcia zarówno ciała, jak i duszy. Od razu przepraszam za te słodkopierdzące minki, ale chciałam jakoś urozmaicić wpis. Efekt przemilczę :P. I nie ma już, że mi się nie chce itd. Jak widać zresztą te postanowienia to absolutne minimum. Nie narzucam sobie jakiegoś hardcore'owego trybu tylko chcę pewne rzeczy w swoim życiu ustabilizować.

Nie mam prawa narzekać na swoje życie, bo ono jest całkiem w porządku. To ja mam problemy i muszę sama sobie z nimi poradzić. I koniec z wymówkami i usprawiedliwieniami. To do niczego nie prowadzi.

Tak, czy inaczej jestem pozytywnie nastawiona :)

I piosenka na dziś :)







Do napisania :)

24 kwietnia 2013 , Komentarze (9)

Hejże ludzie!
Tak sobie siedzę przy biurku, zadania z chemii na jutrzejsze (ostatnie!) korki zrobione, matma sobie czeka , ale chwilowo potrzebuję przerwy. Pogoda się zrobiła naprawdę fajna, to między innymi właśnie ona zachęciła mnie do biegania. Dzisiaj przebiegłam już 3 dzień. Chociaż rano musiałam odbyć nieprzyjemną rozmowę z moją podświadomością, która podpowiadała mi "nie idź dzisiaj, masz zakwasy, po co sie będziesz męczyć...". Na szczęście szybko się rozbudziłam, powiedziałam jej "odpierdziel się" i wyszłam z domu. Fajne nawet jest to bieganie. Pomimo tych zakwasów i zmęczenia to naprawdę pomaga mi się bardziej zdyscyplinować i spalić trochę kalorii :). A poza tym fajnie jest wyjść rano, pooddychać świeżym powietrzem (naprawdę świeżym, bo biegam w lesie :)). I cieszyć się porankiem.



Niestety ucierpiało na tym moje sławetne SQUAT CHALLENGE . Nie mogę tego łączyć z bieganiem. To dla mnie przesada. Kiedy w poniedziałek rąbnęłam sobie taki zestaw, myślałam, że już się nie ruszę. Poza tym znudziło mi się i nie czerpię z tego żadnej przyjemności. A takiego stanu nie lubię. Niemniej jednak z przysiadów nie rezygnuję całkowicie. Robiłam dzisiaj 30 "tradycyjnych" squatów przeplatanych 30 przysiadami
Plié.O takimi:



Potem zrobię jeszcze jedną taką serię przy okazji robienia 8 min abs,
Efekty na pewno jakieś są. Brzuch mi się znacznie zmniejszył i nogi są jędrniejsze. Ale ile ważę to nie mam pojęcia (na pewno mniej), bo wyznaczyłam sobie pewien cel. Nie wejdę na wagę, dopóki nie będę miała 56 cm w udzie. Mam nadzieję, że bieganie znacznie ułatwi mi osiągnięcie tego celu.
A tak poza tym? Wkurza mnie ostatnio ten szał wokół matury. Kurde no, niektórzy się zachowują, jakby dopiero teraz się dowiedzieli, że za 2 tygodnie mają egzaminy. Trzeba było się wcześniej uczyć, a nie ubolewać, jak to się jest nieszczęsnym i się nic nie umie. Albo się nie uczyć i nie narzekać. Bez przesady. Jak komuś się nie powiedzie, zawsze może próbować za rok. Wolny kraj. A ja zupełnie nie rozumiem, po co się nad sobą użalać.
Cieszę się, że mogę sobie teraz siedzieć w domu. W mojej małej, zacofanej wiosce. Mam tu ciszę, spokój, jedyną osobą w domu jest mój tato, który i tak większość dnia pracuje przy laptopie. To mi nawet sprzyja. On jest naukowcem i zarabia pisząc artykuły do różnych pism specjalistycznych z dziedziny biologii. Nie mam więc do roboty nic bardziej adekwatnego, jak siąść na dupsku i porobić jakieś zadania. Do niedawna myślałam, że nie dałabym rady żyć z dala od ludzi, wkurzało mnie, że mieszkam poza miastem i muszę dojeżdżać. Ale teraz widzę dobre strony. Ten rok chyba za bardzo mnie zmęczył. Dobrze mi zrobi takie chwilowe oderwanie. I w ogóle nie chcę słuchać tej całej maturalnej bolączki.



Z ciekawszych rzeczy to najprawdopodobniej 4 maja siostra ze swoim mężem biorą mnie na wycieczkę do Książa. Mam się zrelaksować przed tymi  wszystkimi egzaminami. Kochani są .



Hehe, już dawno tyle tu nie napisałam. Ale potrzebowałam gdzieś wylać nurtujące mnie ostatnio przemyślenia.

Miłego dnia i korzystajcie z pogody!

P.s. Nie wiem, czemu, ale jakoś dziwnie mi się zdjęcia wklejają


Edit: Znowu się nawpieprzałam. Ale to było dziwne. Nie obżarłam się, "bo tak". Naprawdę byłam głodna, ale tak masakrycznie. Czemu? Przecież jadłam normalnie. Czy mój organizm już nigdy nie przywyknie do zdrowego żarcia? A taki miałam dobry dzień....

22 kwietnia 2013 , Komentarze (6)

 Witam wszystkich!
Przemyślałam tę wczorajszą sprawę i zadecydowałam, że jednak tu jeszcze zostanę. W ogóle ostatnie 2 dni miałam jakieś kiepski, a tamto jeszcze tylko pogorszyło sprawę. Nie wiem dlaczego, ale od soboty chodzę senna i zmęczona, wczoraj to już w ogóle dzień - porażka, nawpieprzałam się byle czego i to stanowczo za dużo!  Ale plus jest taki, że zamiast użalać się nad sobą dziś rano wstałam i poszłam biegać! Aha i jeszcze "za karę" dzisiaj nie jadłam nic słodkiego, nawet malutkiej kostki gorzkiej czekolady. Wczoraj przesadziłam, więc trzeba to jakoś odrobić. Jak napisała mi  rroja  " bardziej wkurzają mnie nie osoby, które ważą 50 kg przy 170 cm, ale te które po 100 razy zaczynają dietę, przez 2 dni mają zapał, a potem piszą JESTEM GRUBĄ ŚWINIĄ OBJADŁAM SIĘ i czekają na współczucie". I w 100% się z Tobą zgadzam. Nie chcę być taką osobą, toteż ogarnęłam się szybko :D.
Niestety I tak dalej jakoś kiepsko się czuję. Czuję, jakby brały mnie zatoki. Tak bardzo tego nie chcę. Jak się do mnie przypałęta to świństwo, to nie będę mogła jutro iść pobiegać. A nawet mi się to spodobało, choć od zawsze byłam anty-biegaczem. Nienawidziłam tego. Ale tym razem przyjęłam odmienną strategię. Przeczytałam trochę porad dla rozpoczynających bieganie i postanowiłam wprowadzić je w życie. Biegnę do momentu, aż łapię zadyszkę, a potem robię przerwę na 2 minutowy marsz. Okazało się, że moja kondycja nie jest taka zła (skakanka i rower jednak coś dały). Biegnę sobie spokojnie 6 min bez przerwy, a niektórzy muszą zaczynać od 2 min. Zrobiłam jeszcze 8 min abs i 13 dzień squat challenge.


Mam nadzieję, że jak się wyśpię i odpocznę to będę się już dobrze czuła. Dzisiaj musiałam ostatni raz iść do szkoły. Potem tylko w piątek po świadectwo :).
A teraz idę rozwiązać jakieś zadania z matmy i obejrzeć film.
Miłego wieczoru.

21 kwietnia 2013 , Komentarze (14)

To nie będzie wpis o jedzeniu. Vitalia mnie ostatnio wnerwiła strasznie. Kiedyś myślałam, że to portal o zdrowym stylu życia i sensownym odżywianiu. Miałam dzisiaj chwilę i poprzeglądałam niektóre wątki na forum, pamiętniki itd... Doszłam do wniosku, że 3/4 lasek ma naprawdę małe wymiary, często nawet niedowagę, ale odchudzają się "bo tak lepiej się czują". Co drugi wpis to żalenie się wychudzonych dziewczyn, że "wyglądają jak tłuste świnie", mają "wielkie tyłki" i ogólnie "potwornie wyglądają". Oczywiście najlepsza dieta według nich to 1000 kcal (albo najlepiej jeszcze mniej). Naprawdę nie mam ochoty się tym frustrować. Moje uda mają 62 cm w obwodzie i wcale nie uważam, żeby były ohydne. Ale w tym kontekście to jakieś herezje. Przecież większość tutaj by powiedziała, że to są gigantyczne wymiary. Jak czytam posty w stylu "moje uda mają 55 cm, ile powinnam schudnąć" to mnie szlag jasny trafia. Nic nie poradzę, że mam trochę inny ideał piękna w głowie i on na pewno  nie pokrywa się z tym ideałem vitaliowym. Pomijam już fakt poziomu wypowiedzi na forum. Co by się nie napisało to i tak każdy po każdym jeździ z góry na dół. Już nie wspomnę o kobietach, które dodają zdjęcia, na których wyglądają naprawdę szczupło, a większość wypowiedzi to "dużo pracy przed tobą", lub takie perełki, jak "ja to bym schudła na twoim miejscu jeszcze z 15 kg". Ręce opadają i czytać się odechciewa. Jaki jest sens wspólnego odchudzania się na portalu, gdzie większość osób potrafi tylko krytykować i dawać złote rady w stylu "przejdź na dietę 1000 kcal". Przez ten portal zaczynam porównywać się z innymi i czuję się, jak wieloryb, choć po tym, jak kilka lat temu udało mi się schudnąć uważałam się za szczupłą.
Chyba popełniłam błąd ponownie zakładając tu konto. Dzisiaj zdałam sobie sprawę, że to raczej nie miejsce dla mnie.Zastanawiam się nad zniknięciem stąd. Może, jak jeszcze raz to wszystko przemyśle to zmienię zdanie, ale na razie jestem poirytowana tym wszystkim.

20 kwietnia 2013 , Komentarze (6)

Trochę śmieszy mnie fakt, że dodaję wpis wpół do pierwszej w nocy, ale cóż, piątek, jak zwykle mega zajęty i dobrze, że chociaż teraz czas znalazłam :).
Już myślałam, że te moje ćwiczenia nic nie dają, przez głowę przelatywały różne dziwne myśli i coś mnie tknęło, żeby się zmierzyć. I centymetr pokazał mi - 1 cm w udzie! Wiem, że może nie jest to jakiś powalający wynik, ale moje udziska są naprawdę oporne i każdy spadek bardzo mnie cieszy. Zwłaszcza, że nie stosuję żadnej restrykcyjnej diety. Po prostu staram się zjadać jakieś 500-700 kcal poniżej zapotrzebowania (czyli w moim wypadku ok. 2000) i mi to wystarczy :). Poza tym cellulit trochę się zmniejszył. Nadal przede mną dużo pracy, ale nie mam w głowie jakiegoś chorego ideału. Chcę tylko mieć zgrabniejsze nogi :). Dojście do takiego efektu pewnie zajmie mi kilka miesięcy, ale nigdzie mi się nie spieszy. Poprawiłam styl życia i nie zamierzam go zmieniać. Chcę się dobrze czuć, a odchudzenie to taki jakby "efekt uboczny". A dzisiaj ćwiczenia robiłam o 23, choć naprawdę mi się nie chciało. Jutro za to przewiduję day off :D.
Niedługo matura. A ja się nie stresuję.  Na korkach naprawdę sporo materiału przerobiłam, matury z poprzednich lat rozwiązuję całkiem spoko, więc liczę, że jakoś mi się uda. Najgorsza będzie matma, niemiecki ustny i rozszerzona biola. Reszta to pikuś. Już od kilku lat u mnie w szkole zdawalność matury to 100 %, więc czemu akurat miałoby się coś zmieniać :). Muszę jeszcze zrobić interpretację wiersza na poniedziałek. Polonistka powiedziała mi, że z całej naszej klasy tylko ja mam szansę na piątkę, więc byłoby dobrze, gdybym się postarała. Właściwie nie zależy mi na tym, ale miło ze strony tej kobiety, że chce dobrze, w naszej szkole to rzadkość.
Fuuu, znowu piszę o maturze, a miał być relaksujący wpis :).
Dlatego tez na koniec piosenka. Zresztą kiedyś już chyba wstawiałam do niej link, ale znów mam fazę na nią :D.






17 kwietnia 2013 , Komentarze (8)

Witajcie :)
Dzisiejszy wpis dodaję głównie po to, aby się pochwalić. Wczoraj niestety, nie wiem, czy przez okres, czy niewyspanie (poprzedniej nocy, co chwilę się budziłam i miałam koszmary), ale ogarnął mnie jeden z moich melancholijnych nastrojów, a co za tym idzie zapał do ćwiczeń odszedł w niepamięć. A poza tym miałam ochotę zjeść coś niezdrowego i kalorycznego. I tak całe popołudnie upłynęło mi na walce z moim zniechęceniem do wszystkiego. Uczyć też mi się nie chciało, a opracowanie epok z polskiego na zaliczenie semestru leżało nieruszone. Ale wiecie co? Spięłam dupsko i wzięłam się za ćwiczenia. Zanim się obejrzałam zrobiłam 1500 podskoków, abs i nawet porobiłam ćwiczenia na fit ball'u i przysiady plie (chyba tak to się pisze ;p), bo od squatów wczoraj była przerwa. A właśnie


dzisiaj już 9 dzień, trochę mnie ciary przechodzą, bo przede mną dzisiaj 100 squatów. Ale powtarzam sobie uparcie DASZ RADĘ DASZ RADĘ DASZ RADĘ!!!!!! I później jeszcze zrobiłam całą tę pracę z polskiego. Na dzisiaj tylko w planie dokończenie rozwiązywania matury z chemii na jutrzejsze korki i spokój :D.
Ogólnie z jedzeniem w porządku, ogarnęłam te napady obżarstwa, chyba dzięki temu, że nie eliminuje całkiem słodyczy. Jak mam ochotę to jem coś małego, wliczam w bilans i jest ok. Liczę te kcal tak "na oko".
I niech ta pogoda już zostanie. Tak uwielbiam ciepło i słońca, ach! Szkoda tylko, że rower popsułam .
A żegnam się z Wami piosenką, która ostatnio bardzo mi się spodobała :)














© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.