Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mileczna

kobieta, 43 lat, Holandia

170 cm, 98.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

13 stycznia 2014 , Komentarze (27)

Oficjalnie po 2 tygodniowej rozpuście mam 2 kg na plusie. Obiecałam ,że nie będę robić z tego tragedii i nie będę. Co nie zmienia faktu ,że wnerw mały jest. Bo żeby w te 2 czy nawet 3 tygodnie schudnąć 2 kg to nieźle trzeba na kombinować się. Chociaż mąż jak usłyszał ,że 2 kg to byl bardzo zdziwiony że tak mało :))) Czyżbym aż tak swawoliła  na tym urlopie? Na to wygląda :)))

Ale nic to ,poprzedni tydzień był jak na kwarantanne całkiem przykładny. 5 posiłków ,żadnego podżerania. A trzeba przyznać ,że za przeziebienie należy dodać extra punkty. Bo wiadomo ,że jak człwiekowi źle to są tendencje do rekompensowania sobie samopoczucia smekersami. Ale udało się tego uniknąć. Wszelkie zeszłotygodniowe kuracje odniosły skutek ,już wczoraj po przeziębieniu śladu nie bylo. Niestety wiatr i deszcz skrócił planowany spacer z psem z 10 do 5 km. Po przyjściu pies się na swoim posłaniu zwiną i nawet nie bardzo chciał na wieczorny spacer wyjść :)))

U mnie dziś nareszcie spadł śnieg. Cóż ,średnio mi było za nim tęskno ale postanowiłam nie zaczynać poniedziałku od marudzenia. W końcu będę miała dzisiaj pierwszy raz szansę pobiagać w zimowej aurze. A jak nareszcie troszke mróz chwyci to moge wrócic na leśne ścieżki ,bo niestety póki co wszystko zabagnione.

Moje motto na ten tydzień:

12 stycznia 2014 , Komentarze (40)

Jak już tu wielokrotnie pisałam pieczeniem chleba w naszym domu generalnie zajmuje się mąż. Ale z powodu biurka skręcania tym razem zabrałam się za to ja :)
Zacznijmy od podstawowego przepisu. Zatem poniżej potrzebne składniki.

1 kg mąki pszennej (typ 500)
0,5 kg mąki żytniej (typ 1850)
1 szkl otrąb
1 szkl siemienia lnianego 
1 szkl płatków owsianych
1 szkl pestek słonecznika
0,5 szkl pestesk dyni
3 łyżeczki soli
około 6 szkl ciepłej wody
zakwas ( tu przepis na: zakwas)
Czas pieczenia 1h , temperatura 200 st.

Ja zazwyczaj nie mam aż tak bogatego zestawu. I tak mój dzisiejszy chlebek będzie urozmaicony jedynie słonecznikiem i siemieniem oraz otrębami pszennymi. 


Wszystkie składniki lądują w dużej misce.


Na koniec dolewam wodę i zagniatam. Ilość wody zazwyczaj się powtarza. Jednak przy stosowaniu różnych typów mąki czasami trzeba dostosować. Chodzi o to żeby cisto nie było lejące ,ale żeby całą mąka została zwilżona.

Po zagnieceniu (trwa to około 5 minut) wykładamy ciasto do foremek. Foremki bardzo delikatnie trzeba posmarować masłem.
Bardzo polecam foremki silikonowe. Dostępne są np w ikea z kapitalnym wytłoczeniem kłosa na dnie. Ja mam zwykłe keksówki o wymiarach mniej więcej 10x22 cm.


Na koniec trzeba pamiętać ,aby około garść ciasta zachować w słoiku - to będzie zakwas na kolejny chleb. Ja wstawiam do lodówki ,a przechowywać go tak można naprawdę długo ... u mnie najwyżej tydzień :)

Jak widzicie ciasto zajmuje około 1/2 wysokości foremki. Nakrywam to wszystko lnianą szmatka i zostawiam na noc do wyrośnięcia.
Pięknie wyrośnięte chlebki. Wsadzam do piekarnika na ok. 1 h w temperaturze 200 stopni. Ale trzeba pamiętać ,że piekarniki bywają różne .


I jeszcze piękniejszy efekt końcowy. Kiedy wam to pisze nieziemski zapach świeżego chleba wypełnia już cały dom. Ech...

Mąki naprawdę można użyć każdej. Im "wyższy" typ tym chleb będzie cięższy. Na początek zachęcałabym wręcz do zrobienia chlebka z samej pszennej maki. Będziecie zaskoczone ,ale on wcale nie wychodzi biały. Trzeba tylko pamiętać ,że im mniejszy typ maki to chlebek bardziej rośnie. Mnie się zdażało ,że mi normalnie z tych foremek wyszedł. Bo zwiększa swoją objętość więcej niż dwukrotnie.
Tak jak widać ,mnie wychodzą 4 dość małe chlebki. Pieczemy tak 1 w tygodniu i jeden zostaje ,a reszta trafia do zamrażalnika. Chlebek rozmrożony smakuje jak świeżo upieczony , jak się go jeszcze na koniec rozmrażania wsadzi na chwilkę do piekarnika to już w ogóle. Życzę smacznego ... największym wyzwaniem będzie teraz zjeść najwyżej dwie kromeczki :))))


10 stycznia 2014 , Komentarze (32)

Ostatnio zaczynam coraz częściej mieć wrażenie ,że nadal funkcjonuje dziwna opinia o aktywności fizycznej. Jak ktoś jest otyły i ćwiczy to jest jeszcze dla społeczeństwa zrozumiałe - odchudza się i się musi ,podkreślam musi męczyć. Ale osoby bez nadwagi to już nie koniecznie. Już nawet pare razy usłyszłam "po co ty jeszcze ćwiczysz ,przecież jesteś już szczupła". I kurcze zasmuca to ,bo wychodzi na to że ludzie nadal nie chwytaja o co w tym wszystkim chodzi. Trzeba przyznać ,że wszechobecna moda na bycie fit jest już nieco męcząca ,ale ja osobiście przyjmowałam to na miękko z myślą że właśnie coś dotrze do społeczeństwa. Ale jakoś mam wrażenie ,że ogranicza się to tylko do pewnej "mody". A powinniśmy to mieć w naszych codziennych zwyczajach jak mycie zębów ,czy zmianę bielizny. To jest coś co utrzymuje nasz organizm w zdrowiu po prostu. I nie chodzi mi bynajmniej o to ,że każdy powienien mieć ciało modelki /modela.  W sumie do mnie niedawno dotarło ,że w ostatniej chwili - mam nadzieję - zapobiegłam tragedii :) W sensie zabrałam sie za siebie ,poprawiłam swoja sprawność i ulżyłam stawom uciekając od otyłości. Mam taką znajomą ,pare lat stasza ode mnie. Super szczupła i zgrabna całe życie. Na swoje lata też nie wygląda. I kurcze kobitka 40 tki jeszcze nie ma i grozi jej poważna operacja kregosłupa ,bo niestety mięśnie przyszkieletowe za słabe i non stop wysunięcie kręgu jej się przytrafia. No naprawdę mnie to przeraziło. A wystarczyłoby regularnie kilka prostych ćwiczeń na wzmocnienie kregosłupa i nie byłoby tematu. I tak sobie znowu pomyślałam ,że to wielkie szczęście że jednak mi się ta nadwaga przytrafiła. Kiedy byłam szczupła ,lub kiedy uważałam ,że jestem szczupła w życiu bym się nad czymś takim nie zastanawiała. I generalnie mam wrażenie ,że większość patrzy na mnie jak na wariatkę kiedy za bardzo się zaczynam zachwycać np. bieganiem. No bo jak to "męczysz się i jesteś z tego zadowolona?" . A najśmieszniejsze ,choć może raczej tragiczne, jest to że ja myślałam dokładnie tak samo. Jeszcze 1,5 roku temu uważałam biegaczy za szaleńców. Fitness był dla mnie sposobem na zabicie czasu ,a siłownia miejscem spotykań mięśniaków. Ale niestety żeby to wszystko zrozumieć musiałam doprowadzić do ruiny swoja kondycję. Ja uważam ,że kobieta może być piekna w każdym wieku i z każdą wagą - i niestety to przekonanie mnie troszke zgubiło. Bo faktycznie nie każda musi mieć brazylijska pupę i kaloryfer na brzuchu - byłoby to conajmniej nidne. Ale nie oznacza to także ,że można bez pamięci siedzieć na kanapie ,wtryniać chipsy i z obrzydzeniem patrzeć np. na biegaczy. Gdybym 3 lata temu nie popadła w takie właśnie myślenie całe to przedsięwzięcie nie było by potrzebne. Wystarczyło chodzić sobie regularnie na spacerki. Lub chociaż raz w tygodniu iść na fitness i nie było by tematu. Ale nie ma tego złego co na dobre nie wychodzi. Przez ten ostatni rok dowiedziałam się o sobie więcej niż przez wcześniejsze 30 lat :) Nauczyłam się więcej niż we wszystkich szkołach. A najbardziej niesamowite jest ,że ten nowy styl życia przekłada się na każdą jego dziedzinę. Kiedyś byłam strasznie nerwowa ,może nie okazywałam tego całkiem publicznie ,ale psychicznie każdy problem sporo mnie kosztował. Bez końca zadręczłam się myślami. A teraz - mistrz zen ,królowa cierpliwości :) W końcu wsytarczy przebiec pare kilometrów :) Rozwiązanie zawsze się w którymś momencie pojawia ,a wprawianie serca w palpitację przy każdej okazji jest bezcelowe. To może głupie ,ale kiedy już mnie naprawdę coś do ściany przyciśnie zamykam oczy i wyobrażam sobie siebie biegnącą przez cudowną leśną aleję - działa za każdym razem.

Oczywiście to co ja robię (biegam ,pływam ,chodzę na fitness) wedłóg niektórych jest już katowaniem się. Ale mniejsza z tym. Jestem ze sobą dzięki temu bardzo szczęśliwa ,co przekłada się na relacje ze wszystkimi ludźmi - nawet z tymi ,którzy uważaja mnie za wariatkę :)))))

P.S. przepis na chlebek zamieszczę jutro lub w niedzielkę :) ,a pieczemy go sobie normalnie w piekarniku

9 stycznia 2014 , Komentarze (49)

Natchnięta przez Vitalijkę Nergusia pomyślałam ,że warto zwrócić uwagę na to jak małe zmiany w podejściu do codziennego gotowania mogą nam "mimochodem" stworzyć zdrową dietę. Ja nie miałam zupełnie kłopotów z tym żeby wprowadzić mniej obciążajace zamienniki dla ulubionych dodatków. Pierwsza na myśl się sama ciśnie śmietana. Teraz kiedy jogurty naturalne wystepują w najrozmaitrzych odmianach formy i treści ,tj.od zupełnie wodnistych po całkiem zżelowane typu greckiego ,myśle że zamiana śmitany na jogurt moze przejść całkowicie bezboleśnie. Zwłaszcza ,że z moich doświadczeń wynika że nawet najzagorzalsi obrońcy śmietany czy majonezu bardzo często nie wiedząc co jedzą nie widzą różnicy :) Oczywiście trzeba nie dać się zwariować. Nie chodzi o to żeby już nigdy w życiu nie jeść śmietany ,ani o to żeby wszędzie wciskać jogurt 0% - bo moim zdaniem tego ostatniego to w ogóle nie powinno sie jeść. Ale jeśli już postanawiamy schudnąć to warto zwyczajnie ograniczyć spożycie śmietanowców na jakiś czas ,lub np. używać ich tylko w łikendy. Ja generalnie w komponowaniu posiłków przyjełam taką strategię ,że jem generalnie to co lubię ale wszystko z głową. Lubię szybkie i proste potrawy. Jednym ze stałych punktów repertuaru u mnie są np. nogi kurczakowe. Mięsko gotowane jest fajne ,ale ... ale pieczone jeszcze lepsze. Ja posypuje ulubionymi przyprawami i fru do piekarnika w rekawie do pieczenia. Żeby danie było perfekt fit ja z moich udek ściagam skórę. I oczywiście mąż stwierdził ,że on tego nie będzie jadł bo skóra w kurczaku najlepsza. Zatem w piekarniku ladowała jedna noga oskalpowana ,a druga nie. Ale raz się rozpedziłam i obie rozebrałam. Mąż już był dobrze w połowie nogi kiedy sie zorientowal że jego kura nie ma skóry i ... i stwierdzil ,że daje rady. Bo w piekarniku mięsko i tak się przypieka i tworzy sie chrupka skorupka ,ale bez tłuszczu :) Uwielbiamy także sos boloński ,ale zamiast mielonej wiprzowinki tłuściutkiej dodaje pierś z kurczaka mieloną. Jak pierwszy raz poprosiłam w sklepie o zmielenie to się kobitki dziwnie patrzyły - teraz widzę ,że nie tylko ja już o to proszę :))) Do sosu bolońskiego spegetti pełnoziarniste - dostepne już zarówno w lidlu jak i biedronce - i mamy danie fit ,które jak dla mnie jest lepsze niż wersja ociekająca tłuszczem. Jak już jestem przy pełnym ziarnie to oczywiście pełnoziarnste pieczywo. Od trzech lat sama pieke chleb i nie wyobrazam sobie już bez niego życia. Choć w zasadzie to już niemal rok mija ,od kiedy to mąż właśnie przejał płeczkę i idzie mu świetnie.

Robię też bigos odchudzony ,czyli po prostu resztki bigosowe pt. kiełbasy i spółka wymieniam na pokrojona w kostkę pierś z kurczaka podduszoną na łyżce oliwy. Na łikend szykuje się na fasolkę po bretońsku ,ale chcę zrobic mix fasoli i m.in. soczewicy i może cieciorki :) I tu znowu pierś z kurczaka zamiast kiełbaski. Choć powiem wam ,że w moim sklepie przyosiedlowym trafiamy od czasu do czasu kiełbasę w piersi kurczaka - wyborną. Duże kawały piersi kurczaka ,wszystko doprawione po kiełbasowemu - czyli da się.

Na śniadanka polecam koktajle. Szczególnie jeśli macie na śniadanie niewiele czasu. Mielic można dosłownie wszystko ze wszystkim. Ja przygotwuje zazwyczaj wieksza ilośc w dzbanku i "porcjuję". Troche zabieram do pracy ,a troche zostawiam mężowi. Dziś planuję kontajl z malin (oczywiście mrożone), banana i szpinaku. Do tego troche wody mineralnej ,jogurtu i otrąb przennych i wypasiony koktajl gotowy.

Za to łikendy u mnie królują zapiekaneczki. Początkowo kupowałam bułki grahamki ,ale kiedyś spróbowałam ze swojego chlebka - bajka. i tak oto najpierw zapiekam pomidorki ,a potem za to odrobina motzarelli i jest pięknie.

Mój dzisiejszy jadłospis:

I śniadanie  2 kanapki : pełny chlebek, serek do smarowania, sałata, wędzona pierś z indyka - 2 plasterki oraz 3 pomidory koktajlowe

II sniadanie : takie samo jak pierwsze :)

przekąska I - dziś nietypowo będzie lika shushi maków :)

przekąska II - jabłko

obiad - zupa grzybowa na wywarze z jarzyn.

kolacja - jeszcze nie ma koncepcji :)

I myślę ,że takich przykładów można mnożyć tysiące. Np. u MargoG podpatrzyłam pierś z kurczaka faszerowaną m.in. pomidorami suszonymi. Pieczona oczywiscie w piekarniku bez tłuszczu. Danie wyśmienite zarówno w roli głównej na objad ,ale także super się sprawdza na zimno do kanapek. Doprawdy równie pyszna drobiowa wędlina to może być tylko własnoręcznie uwędzona pierś z indyka - jeśli macie możliwość polecam!

8 stycznia 2014 , Komentarze (27)

Powiem Wam ,że z lekką obawą wracałam z tego mojego urlopu od diety. Bo przez dwa tygodnie kompletnie nie zastanawiałm się nad porami posiłków ,wielkościa itp. Fakt nie objadałam się ,ale to jeszcze nie jest prawidłowe odżywianie. Najwiekszym moim grzeszkiem przez te 2 tygodnie było jedzenie wieczorem. Oczywiście nie codziennie ,ale sporo spotkań mieliśmy w planach a wiadomo jak się tak zasiądzie to się i coś skubnie. Oczywiście te grzeszki ja sobie bez pamięci zupełnie wybaczam ,ale miałam obawy czy aby nie zdążyło mi to w nawyk wejść. I co? Absolutnie nie zdążyło :))) Wczorajszy dzień pokazał ,że z marszu wchodzę w to co wypracowałam przez cały rok. Szast prast od samego rana śniadanko ,a potem tak jak to miałam w zwyczaju posiłek co trzy godziny. Obiadokolację skończyliśmy o 17:30 i już do wieczora nic nie jadłam ,nie skubałam ani nie podjadałam. Niestety przeziębienie się nasiliło i po ogarnięciu obiadku (konkretnie kuchni po obiadku),rozpakowaniu walizek i nastawieniu prania zmogło mnie nieco. I całe szczęście ,że z tym nie walczyłam bo jak już zakończyłam dzień i naprawdę się położyłam spać to tak mi się kaszel nasilił że o spaniu mowy nie było. Jakoś przemęczyłam noc ,ale o dziwo bardzo dobrze się teraz czuję. Tak ,że ten tydzień to raczej będzie kwarantanna ale najważniejsze jest że z marszu weszłam z powrotem w prawidłowe odżywianie :) Czyli mam to już we krwi! I jak tak sobie wczoraj ogarniałam mieszkanko po tych naszych podróżach to taka mnie rdośc na to wzięła. Że jakie to szczęście ,że mamy swój kącik i nagle zapragnęłam nasze gniazdko upiększyć :) I takie mam właśnie postanowienie noworoczne. Żeby w tym roku zadbać o nasze gniazdko. A przy okazji będę dbać o siebie :) Z treningami chyba pełną parą ruszę dopiero w przyszłym tygodniu ,choć po cichu liczę że do jutra na tyle mi się poprawi że dam rady na fitness iść. Drugim postanowieniem jest zadbanie o siebie. W takim welnessowym sensie :) Zaczęłam już w niedzielę. Zrobiłyśmy sobie z mamą weczór SPA. Najpierw było peellingowanie. Już tu u niejednej z was czytałam o peellingu kawowym ,wypróbowałam - CUDO! Nasza mikstura miała taki skład: pół szklanki mielonej kawy, dwie łyżki miodu, 4 łyżki oliwy - na oko, 10 kropelek naturalnego olejku melisowego. Można to spokojnie zrobić w większej ilości i przechowywać w lodówce. Tylko uwaga bo pachnie bardzo apetycznie ,w sumie nie ma tau nic nie jadalnego no ale...

 

Po pillingu kawowym była maska na włosy - tu przypadkowo kupna z Avonu seria SPA. A na koniec maseczka na twarz: żółtko jaja roztrzepane z jogurtem i do tego płatki owsiane. W sumie ten skład byłby świetny też na włosy. Wyglądałyśmy z tymi maseczkami co najmniej dziwnie ,zatem gratisowo były elementy satyryczne :) I zamierzam tak właśnie spędzać każdy niedzielny wieczór - w miarę możliwości.

Oj wróciły mi dziś wszystkie siły ,wszelkie tajemne moce które jeszcze wczorajszego ranka wydawały się całkiem wyczerpane. Już planuję jadłospisy ,już mam mnóstwo pomysłów na obiadki i śniadanka. Już układam plany treningowe. I jest rock'n'roll jak cholera ... a tak apropos to dzis król Elvis skończyłby 79 lat :)

 

7 stycznia 2014 , Komentarze (41)

Przepraszam troszkę ,że tak zniknęłam bez śladu ale chyba był mi potrzebny taki czas na refleksję. Chociaż moja nieobecność głównie spowodowana była brakiem dostępu do internetu. Przekaźnik ,który mamy tuż nad głowami w naszej chatce w górach nie obsługuje pasma 4G ? więc internet w telefonie nie istnieje. Jednak ja jestem typem ,który się szybko przystosowuje do wszystkiego i w zasadzie nie odczułam tego odwyku. Jak to jednak w życiu bywa diabeł w szczegółach drzemie.

Generalnie te dwa tygodnie pełne były spotkań rodzinnych i towarzyskich. I powiem wam ,że tyle komplementów ile usłyszałam w ostatnich dniach nie otrzymałam nawet w dniu ślubu. Trzeba przyznać ,że jest to absolutnie niesamowite. I chyba właśnie dlatego popadłam w jakąś taka zadumę po nowym roku. Ja osobiście uwielbiam sylwester i koniec roku jest dla mnie taki magiczny. I zawsze o tej dwunastej takie ciepełko spływa ,że kończy się rok i jednocześnie zaczyna nowy lepszy. A w tym roku po północy pierwsza moja myśl brzmiała : jakim cudem on ma być lepszy? Tym razem mój magiczny sylwester był jak moment wbiegnięcia na metę. Oczywiście zwycięstwo ,wygrałam najważniejszy bieg w swoim życiu ? bieg o zdrowszą ,szczuplejszą , totalnie zadowolona z siebie mnie. I finisz był z fajerwerkami i wszelkimi innymi honorami. Bo kiedy ma się 32 lata to na komentarz pt. wyglądasz jak nastolatka można zareagować nawet omdleniem. Nie zemdlałam ,ale nie wiele brakowało. I o to w pierwszym dniu nowego roku rozpacz. Że jak to? Zakończył się najcudowniejszy rok w moim życiu? I co teraz? I musiałam to wszystko poukładać. I doszłam do wniosku ,że moje z kosmosu rozterki spowodowane były po prostu zbyt długą rozłąką z Wami!

Zatem od dziś basta ,koniec i stop. Z tych całych rozterek dziś w nocy nie spałam. I tak już jakoś na luźno sobie ten rok podsumowałam i poczułam się z siebie zadowolona ,ale przede wszystkim spłynęła na mnie nowa fala mocy! Mam moc żeby dalej ciągnąć to co zaczęłam. Choć postanowiłam troszkę być dla siebie bardziej wyrozumiała. Mimo waszego wsparcia ,ja miałam jednak sobie za złe że nie dobiłam do 70 kg z końcem roku i chyba ,co zresztą przewidziałam, właśnie ten żal do siebie nie pozwolił na swobodne przejście w kolejny etap. A nowy rok jest właśnie czasem na wejście w nowy etap. Przez te pretensje do siebie zaczęłam myśleć ,że znowu jest styczeń i ja muszę zaczynać wszystko od początku ,a ja tak strasznie nie mam na to ochoty. I kurde elementarny błąd. Jakie od początku? Czy ja ważę znowu 90 kg? No NIE!! Co prawda nie ma złudzeń ,że po świętach ze 3 kg przywiozłam siebie więcej ,ale co to jest 3 kg. Więc niczego nie zaczynamy od początku. Po prostu kontynuujemy dzieło. Zazwyczaj wielkich szczytów nie zdobywa się w jednym podejściu. To ,że czasem robi się przerwę nie oznacza że po niej zaczynamy wszystko od nowa. Nasza droga zaczęła się już dawno. Po prostu ruszamy zakończywszy postój!

Pieprzę tu trzy po trzy o jakichś smuteczkach z kosmosu ,a dziś przecież taki ważny dzień. Dokładnie 12 miesięcy temu 7 stycznia 2013 roku był mój pierwszy dzień diety ,pierwszy dzień nowgo życia i mówiąc szczerze wtedy nie wierzyłam że zajde tak daleko.

25 grudnia 2013 , Komentarze (33)

W sumie nie miałam jakichś szczególnych obaw ,że mi się nie uda zachować umiaru we wigilię. Ale jednak ten sukces to był dla mnie ważny sukces. Faktem jest ,że u mnie w domu nie ma jakiegoś terroru wigilijnego. Nigdy nie przygotowywaliśmy fury jedzenia. Ale niestety wszystkie potrawy są moimi ulubionymi potrawami i ja zazwyczaj kończyłam kolację kilkoma dokładkami ,a potem normalny penowymiarowy ból rzucha spowodowany przejedzeniem. Wczoraj było zupełnie inaczej - bo już od bardzo dawna jest u mnie inaczej. Bardzo mi w tym pomaga taki mały trick podpatrzony u którejś z Was ,a mianowicie prosta prawda że jak już spróbowałam tej dajmy na to kapusty w porcji 2 łyżek to ta trzecia przecież smakuje dokładnie tak samo :) Teraz spokojnie przetrwamy resztę dni. 
Maślana Góra została zdoyta dopiero dzisiaj z powodu ogólno pojetych przygotowań świątecznych. Tak mi wyszło ,że conajmniej 60% przygotowań było na mojej głowie. Sałatki , sprzątanie - jakoś się wyjątkowo w tym roku orobiłam. I powinnam padać na twarz ,a ja na koniec nakryłam do stołu, zrobiłam się na bóstwo i z ogromną radością i satysfakcją czekałam aż się zacznie :)
I jeszcze na koniec tytułowy zachwyt rodziców. A no nie widziałam się z nimi przed świętami aż 2 miesiące. Przez ten czas na wadze nie poleciało za wiele ,ale centymery i owszem. Różnica spora. Zauważyli ...oniemieli :))) Wiem wiem ,nie odchudzam się dla nikogo tylko dla siebie. Ale pierwszy raz tatus się na żarty nie silił pt. nie wyrzucaj za dużych spodni bo się jeszcze przydadzą. Jak usłyszał ,że to 18 kg już ,to zrobił tylko rybę i jakiś tekst w stylu "no no". Już chyba wszyscy rozumieją ,że to co robię to nie są żadne żarty ani inne fanaberie. Już wyglądam świetnie ,a to jeszcze nie koniec. Bo to był absolutnie mój rok ,ale był to przede wszystkim rok ciężkiej pracy. Ten nadchodzący będzie rokiem zbierania tej pracy EFEKTÓW :))) 
Całuje Was mocno!

22 grudnia 2013 , Komentarze (14)

Kurcze nawet się nie zdążyłam z Wami pożegnać :))) Ostatni dzień w pracy to było jakieś totalne szaleństwo. Jeszcze nas szefowa w swej łaskawości 1 h wcześniej puściła i kurde z takim terminem to już  w ogóle wszystko z wywieszonym jęzorem. Ale nic to ,daliśmy radę. W domu zrobiłam obiadek i poszłam pobiegać ,a potem dosłownie padłam. Ale za to się maksymalnie wyspałam ,a z samego rana pakowanie i w drogę. 
No i jestem. 
Status na dziś:

Jem tyle co trzeba i jestem już po wędrówce na moją ukochaną Maślaną Górę. Niestety troszkę dalej niż w połowie drogi musiałam zawrócić bo nie przewidziałam takiego stopnia przemrożenia tyłka. Wiatr całkiem spodnie przewiał i kicha. Ale spokojnie ,jutro ją zdobędę. Znalazłam moje dawne spodnie narciarskie! I uwaga - nosiłam wtedy rozmiar 40 :)))) Są już nawet luźne. 
 

19 grudnia 2013 , Komentarze (50)

Taki właśnie przemiły komplement dziś od koleżanek tym razem usłyszałam ,że to nawet nie chodzi o to że schudłam i wyglądam fajnie ,ale o to że cały rok nie odpuściłam ... że jaką ja mam silną wolę. No i tak jak spojrzę na tą sprawę z tej perspektywy to nawet ja jestem pod wrażeniem. I faktycznie wygląd wyglądem ,ale ja jeszcze nigdy w życiu czegoś takiego nie dokonałam. Bo to nie jest kwestia miesiąca ,ale 12 pełnych misięcy. Czego jak czego ,ale takiej konsekwencji się po sobie nie spodziwałam. I konsekwencja to jedno ,ale że tak to wszystko z głową i zdrowo. Pod tym wzgledem to też stwierdzam ,że ja pierwszy raz w życiu tak zdrowo i racjonalnie się odżywiam! Oczywiście nie jestem mistrzem zen i w ciągu roku wpadła mi pare razy pizza ,ze 4 paczki chipsów ,ze 4 kotleciki w panierce itp. Ale oprócz tego ja od 12 misięcy co najmniej 3 razy w ciagu dnia jem warzywa , najczęściej 4 razy. Nie byłam w tym roku przeziębiona tak poważnie - w sensie żebym musiała w łóżku leżeć. Myślę ,że ten wzrost odporności jest nie tylko zasługą aktywności fizycznej ale także regularnemu przyjmowaniu owoców bogatych w wit.C.

Tak generalnie mnie wczoraj na rozważania wzięło o tym ,jakim cudem ja w zeszłym roku w jakąś totalną depresje przez ta nadwage nie wpadłam. I doszłam do wniosku ,że to tylko dzieki temu że mam przy sobie super faceta. Faktem jest ,że sporą cześć moich myśli zajmowała kwestia ślubu. I tak po prawdzie to tuż po powrocie z "tygodnia miodowego" zabrałam się za odchudzanie. To było we wrześniu 2012. Faktycznie zgubiłam pare kilo do listopada. Ale zamajaczył grudzień i do świat nadrobiłam wszystko co udało mi się zrzucić. I jak już nie raz pisałam ,najważniejsza jest w tym wszystkim głowa. Po świetach już miałam przenajmocne postnowienie. I faktycznie ogromnie jestem sobie wdzięczna ,że nie przestałam. A początki były ciężkie. Otoczenie nie pomaga w takich zmaganiach. Tylko mąż był wspierający ,ale na mężu świat się kończy. Był styczeń ,a ja postawiłam na nordick walking. Śmiechom końca nie było ,że wyglądam jak narciarz co narty pogubił itp. Ale tym razem ja byłam inna. Też się z tego śmiałam i robiłam dalej swoje. Potem przyszedł kwiecień ,zaczełam biegać. Też drwiny ,że po co ja to robię. Po jajco ! Przetrwałam ,a w czerwcu się stała rzecz której już totalnie się po sobie nie spodziewałam. Zaczęłam wstawać o 4:40 rano ,po to żeby od 5:00 do 6:00 biegać. To były chyba najpiekniesze chwile jakie spędziłam w tym mieście. Może piękniejsza była tylko przeprowadzka do własnego mieszkania. Widok mgły różowej unoszącej się delikatnie nad zroszonymi polami ... no piekne. I w tym wszystkim ja ,bohaterka swojej własnej historii.

18 grudnia 2013 , Komentarze (62)

Moja szafa już jest niemal całkowicie wyczyszczona z namiotowych gaci ,koszul i sukienek. Te ostatnie to raczej były szałasy niż sukienki - no może nie wszystkie ,ale szałasów było naprawdę wiele. I znowu jakies stare zdjęcia mi wpadły w ręce i sobie uświadomiłam ,że ja z rozmiaru 46 który przy mojej maksymalnej wadze śmiało pretendował do 48 ,zeszłam już do rozmiaru 42 nieśmiało tylko pretendujacemu do 40. Choć koszulki ostatnio kupowane miały rozmiar 38 - uczucie jakie spływa na człowieka kiedy się w coś takiego zmieści "bezcenne". No ale te 38 to na wyrost niestety bo zaniżona rozmiarówka. Jak już wspominałam troszke mi przykro ,że nie osiagne raczej celu ,czyli 70 kg ,do końca roku. Absolutnie wiem ,że to zupełnie nie najważniejsze ,ale przykro mi troszkę. Więc żeby uchronić się od wyrzutów sumienia kompletnie nie na miejscu staram się wyszukiwać "dowody" mojego sukcesu. I tu taki dowód. Na zdjęciu z maja i na tym środkowym jestem w tych samych spodniach. Z tym ,że w maju to tak się już ledwo troszkę w nich mieściłam. No taki dowód uznać muszę :)

Tak po prawdzie to nie wiem zabardzo kiedy ja ostatnio byłam tak szczupła jak teraz. Przy sprzataniu szafy wpadła mi w ręce sukienka sprzed 3 lat - rozmiar 44. Wtedy absolutnie uważałam siebie za osobe szczupłą. Cóż ... ta sukienka jest na mnie mega za duża.

Niejako wisienką na torcie był dzisiejszy poranek. Od kolegi w pracy przy śniadaniu usłyszałam że "Twoja metamorfoza jest bardzo imponująca" :) No cóż ...biorąc pod uwage moje powątpiewania związane z końcem roku baaardzo mi był potrzebny taki komentarz. a wiadomo jaki to ma wydźwięk w ustach faceta.

I tym optymistycznym akcentem zakończę ... a dziś wiadomo środa - czyli bieganie!

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.