Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

W końcu wzięłam się za siebie! :) Nie ma marudzenia, nie ma wymówek - trzeba działać! Znalazłam prezent od kumpeli z LO. Dostałam tego słonika na dowód, że różowe słonie istnieją, zwłaszcza takie z czerwonymi kokardkami ;D To mój prywatny symbol na to, że nie ma rzeczy nie możliwych ;) W kwestii odchudzania również.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 127916
Komentarzy: 2269
Założony: 30 października 2012
Ostatni wpis: 13 listopada 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kawonanit

kobieta, 38 lat, Warszawa

163 cm, 72.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

10 grudnia 2013 , Komentarze (5)

Gdzieś kiedyś przeczytałam, że bardzo fajną opcją na kolacje są warzywa. I od tamtej pory mantruję sobie w głowie - "muszę wprowadzić zupy na kolacje"...Niestety, nie wychodzi 
Dlaczego?
A któż to wie?! 
Kończyło się na gotowaniu gara zupy (no z tym garem przesadziłam, ale tak z 5 porcji się uzbiera). No i kwestia tego, czy Moje Kochane się na nią skusi, czy raczej nie. Bo jak nie, to ja mam żarcia na tydzień... cały czas to samo. Czyli po dwóch dniach nie bardzo mam na nią ochoty, a po trzech to już patrzeć nie mogę. 
Oficjalnie stwierdzam, że pomysł z zupami upadł.
 
Ale! Przypomniałam sobie o takim wynalazku, jak "warzywa na patelnie". I to już bardziej do mnie przemawia  Warzywka mogę sobie komponować wedle uznania, mam danie na ciepło i pełną gamę przypraw, i sosików. Nawet jeśli jedną mieszankę będę miała na dwa dni - mogę to inaczej przyprawić 

A, nie piszcie mi, że na kolacje najlepsze są jajka, twarożki, czy co tam.... Dla mnie są to opcje typowo śniadaniowe i nie będę przerzucała czegoś co mnie tak rewelacyjnie i na długo syci (jak jajka) na wieczór. A takie warzywka to jest jakieś 250 kcal (w zależności od kombinacji i ilości, a ja takich warzyw potrafię zjeść sporo...). Plus sosik  I będzie fajnie, już to wiem 

Jako dodatkowe "stałe elementy" mojego menu dodaje:
- kefir z siemieniem do śniadania,
- sok pomidorowy z tabasco do drugiego posiłku.

No i zobaczymy co pokaże waga w styczniu 


EDIT

Nie martwcie się, mięsko/rybki jadam na obiad  
Takie warzywka na kolację są dla mnie rewelacyjnym wyjściem. Najadam się do syta, brzuszek pełny, a rano nie wstaje wściekle głodna, czyli wszystko ok 
Tak właściwie dopiero po roku kombinowania mam menu idealne (zarówno pod względem ilościowym, jak i jakościowym). Z kolacją miałam największy problem. Najchętniej to by się sięgało po dokładkę z obiadu  A tak przecież być nie może 

4 grudnia 2013 , Komentarze (3)

Ostatnio pytałam na forum o suplementacje jako taką. Pewnie pomyślicie, że dostałam jakiegoś hyzia na punkcie zdrowia  I... dobrze pomyślicie 
A tak szczerze to odczuwam gigantyczny spadek formy.... Nic dziwnego - zrobiło się zimno i będzie coraz zimniej, strasznie ciemno i nieprzyjemnie, i jeszcze stres... sporo stresu 
Wcale bym się nie zdziwiła, jakby mnie coś teraz dopadło i chciało pożreć 

Co do multiwitaminek - już siebie wytłumaczyłam, że nie warto. Dostarczam ich w jedzonku tyle, ile mogę. Wchłanialność tych tabletkowych jest śmieszna. Zostaję jednak przy tranie 

Zastanawiam się natomiast nad probiotykami. Jak myślicie - taka sama ściema jak w przypadku suplementów z witaminami??
Niby nie odczuwam, żadnych wyraźnych fizycznych dolegliwości (nic nie swędzi, nic nie piecze, upławów brak), a jednak coś jest nie tak....
I nie wiem, czy mnie kopie intuicja, czy zwyczajnie wymyślam, przez zbytnie skoncentrowanie się na tym moim spadku formy...

29 listopada 2013 , Komentarze (8)

O emocjonalnych aspektach mojego odchudzania (czyt. - dlaczego mi się jednak nie udało ) już kiedyś pisałam. I nie zamierzam do tego wracać.
Ten wpis jest o faktach. Takich z dziedziny miar i wag 
I niby zdawałam sobie sprawę ze zmian jakie zaszły w moim ciele, ale... Jak sobie podsumowałam wymiary z początku września zeszłego roku (w chwili, gdy zauważyłam, że coś mnie zaczyna przybywać), oraz stycznia, lipca i października tego roku, to... chyba nigdy wcześniej nie czułam takiej porażki. I tak to wygląda Moje Drogie:

                          wrzesień 2012   styczeń 2013    lipiec 2013           październik 2013

szyja:                         ?                     32 cm           33, 5 cm                35 cm
pod biustem:            74 cm               76 cm           83 cm                    85 cm
talia:                         84 cm               85 cm           92, 5 cm                96, 5 cm
brzuch:                     94 cm               97 cm           103 cm                  109, 5 cm
udo:                         52 cm               52 cm           56, 5 cm                 57 cm
waga:                         ?                  ok. 65 kg           68 kg                    72 kg

Od kilku tygodni pracuję nad sobą i odnotowuję optymistyczne spadki  
Pospadało mi tak po 2-3 cm z każdej partii ciała, no i na wadze stabilne 68, 5 kg. 
Jest dobrze, będzie lepiej 
Co nie zmienia faktu - prawie 110 cm w brzuchu!!??  Jak mogłam dopuścić do czegoś takiego?? 

Najlepiej mi się chudło jakoś na początku roku. W sumie nie ma co się dziwić, to było pierwsze podejście do "kwestii diety" na poważnie. Potem delikatny spadek chęci i motywacji, aż... poznałam Lolę  Pierwszy wyścig na zgubienie kilogramów zaowocował bardzo ładnym wynikiem do 62 kg - to było jakoś na przełomie marca i kwietnia. A potem z tego co pamiętam poddałam się przez jakieś choróbsko i przestało mi się chcieć cokolwiek... Kolejne wyścigi na zrzut kilogramów nie były już tak spektakularne....
I tak się bujałam przez resztę roku. Raz było lepiej, raz gorzej. Aż do tego przerażającego podsumowania - cyferki nie kłamią 

Ciekawe jak będzie wyglądało moje sprawozdanie pod koniec przyszłego roku?? 

19 listopada 2013 , Komentarze (7)

W 43 dni teoretycznie można zgubić 7 kg.

Tych 7 kilogramów nie komentuję - będzie jak będzie. Natomiast czepiam się 43 dni. 
W tym czasie uroczyście zabraniam sobie kombinować! Żadnych nowych pomysłów na "dietę"!! Trzymam się tego, co od jakiegoś miesiąca działa bardzo dobrze, czyli 3 posiłki do 350 kcal, jeden (obiad) w okolicach 700 kcal. 
Chyba, że zdarzy się cud i dorwę jakąś robotę. Wtedy wszystko odpowiednio poprzestawiam i dostosuję do nowych realiów dnia codziennego ;)

Waga na dziś - 68 kg. To już prawie 4 kg mniej od momentu, w którym wystraszyłam się nie na żarty. Z wagą w okolicach 65 mówiłam sobie, że nie ma tragedii, przecież to nie 7 z przodu... No, ale jak zobaczyłam tą 7 i to nie w towarzystwie zera, to dopiero się zaczęło... Postanowiłam nie czekać ani na 75, ani tym bardziej na 8 z przodu.

Wracając do 43 dni... dopiero po ich upływie pozwolę sobie na jakieś podsumowania i wyciągania wniosków, nie wcześniej ;)

18 listopada 2013 , Komentarze (3)

I lamentować, że skoro zawaliłam to koniec diety i po raz kolejny się nie udało!

Tymczasem ja...
... z uśmiechem wspominam weekend ;) 

Po niecałych trzech tygodniach bycia grzecznym do obrzydliwości, z pełną premedytacją postanowiłam zgrzeszyć:
a) piwem,
b) ciastem ;D

Duży wpływ na wymienione grzechy miał mój mąż, który w sobotę wrócił wcześniej z pracy i stwierdził, że idziemy na zakupy teraz i już, bo niedzielę ma wolną i chce się polenić w domu... poza tym ma ochotę na coś słodkiego.... No to poszliśmy.
W czasie zakupów padło strasznie niewygodne pytanie: "Kotku, a co myślisz o piwie?"
I co ja niby myślę o piwie? Zazwyczaj z czułością wielką, czasem z nieco silniejszym ślinotokiem... Ot, tyle myślę o piwie ;)

Do domu wróciliśmy z ciachem i piwem.
Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że ani przez chwilę nie zadrgał we mnie najmniejszy wyrzut sumienia. Dlaczego?
Ponieważ kupiliśmy tylko piwo, a nie piwo plus składniki na zapiekankę z makaronem i dużą ilością sera, nie wzięliśmy żadnej pizzy, ani bułeczek czosnkowych, żadnych chrupek, orzeszków, czy cholera wie czego.... Tylko piwo ;) 
Sobotni relaks zaliczony w 100 % :D
Z niedzielnym ciastem nie było już tak różowo, bo pojawiło się na stole zarówno do porannej kawy, jak i wieczornej herbaty... No, ale! Jak już wspomniałam - weekend wspominam z uśmiechem :)

I niby był wyskok, z pewnością znacznie przekroczyłam swój magiczny limit kalorii (bo to nie były pojedyncze sztuki ;P), ale nie mam poczucia, że zawaliłam ;) Nie uważam, żeby te trzy tygodnie przykładnego menu, miały zostać przekreślone przez jeden weekend. 
Działam dalej :)

14 listopada 2013 , Komentarze (5)

... chociaż waga zaczyna spadać. Niestety do wagi z paska jeszcze mi trochę brakuje...

Jakoś wyjątkowo dobrze mi się teraz żyje w limicie 1500 kcal. Nie mam żadnych ciągot, apetyt średni, organizm przerzucił się na tryb "co ty dziewczyno ode mnie w ogóle chcesz?? daj spać!!" I tak sobie "wegetuję" już drugi tydzień chyba.

***
Muszę się wybrać po jakąś czapkę i szalik. Za niedługo już się przydadzą. 

***
I strasznie mi się marzy zmiana mieszkania..., ale to jeszcze nie teraz :( 

***
Mglisto dzisiaj. Dzień idealny do przesiedzenia pod kocykiem z książką. I dużą ilością ciepłej herbatki.... takiej z goździkami i miodem ;D

***
Czekam już na ten mróz i śnieg, i wydaje mi się (zapewne bardzo głupio), że ten cały marazm przejdzie....

24 października 2013 , Komentarze (6)

Jeszcze wczoraj przedawkowałam kawę i mnie trochę od niej odrzuca. No, ale mądra Polka po szkodzie. Nikt mi przecież nie kazał tyle jej pić....

Jest też plus. Na przestrzeni ostatniego tygodnia, widzę, że pewne drobnostki podreperowały mi menu ;] Obraziłam się na chleb, a zaowocowało to 4 regularnymi posiłkami w ciągu dnia (wcześniej to było trochę na zasadzie od kanapki do kanapki). Kawa też idzie w kąt (przynajmniej do czasu, jak zapomnę co się ze mną wczoraj działo, możliwe, że trochę to potrwa...), za to przeprosiłam się z rooibosem ;)
Jeszcze przydałby mi się jakiś cud, który zmusi mnie do podjęcia aktywności fizycznej ;D

Aaa, żeby nie było - nie uważam, że kawa i chleb na "diecie" to zło ;) Tak tylko widzę, że rozwód z kanapkami dobrze mi robi (w końcu udało mi się wprowadzić te zupy na kolacje). 

Co do jesiennej aury to lekki dramat. Jestem na etapie oswajania się z szarościami. Jak co roku zresztą, najpierw jest mi ciężko zaakceptować brak słońca, a potem (na wiosnę) tęsknie za długimi wieczorami - norma.

19 października 2013 , Komentarze (4)

Same dziwne rzeczy się ostatnio dzieją.

Mój Kochany stwierdził, że nie chce termoska na obiady do pracy. Uważa, że i tak nie będzie dobrze trzymał ciepła, więc równie dobrze może nosić jedzenie w pudełeczkach. Z lodówki do lodówki. Jak dla mnie to zupełnie bez sensu, ale nie będę uszczęśliwiała go na siłę.
Z wdrożeniem "planu oszczędzania" czekałam na ten termos. Jak widać nie potrzebnie.

Druga dziwna sprawa - przestał mi smakować chleb. Staje w gardle twardym kantem i koniec! Chyba zacznę praktykować owsianki na śniadania. I znowu mam małe zamieszanie w kuchni, bo Mój owsianki nie zje. Tzn. pluł nie będzie, ale bardzo szybko robi się po niej głodny. 
Ciekawe jak to wyjdzie w praktyce, bo do owsianek ciągnie mnie średnio. Na razie jednak nie mam innego pomysłu na szybkie i pożywne śniadanko. Musze sobie poprzeglądać Pamiętniki w poszukiwaniu inspiracji ;)

No i trzecia sprawa, która rozłożyła mnie na łopatki. W całej Warszawie nie ma szewca, który podjąłby się wymiany podeszwy w bucie. Cała sztuka polega na wyjęciu kilku gwoździ, odprucia starej gumy, oraz naszyciu nowej podeszwy z porządnym protektorem. I gdzie jest największy problem? Wszyscy się dziwią, że chcemy "taki głęboki" protektor. Przecież takie fale (skojarzyły mi się z wycieraczkami do samochodu) powinny wystarczyć :/
Byliśmy nawet w "zakładzie szycia obuwia artystycznego".
Próbowaliśmy się też dowiedzieć, czy w sklepie, w którym kupiliśmy buty istnieje możliwość odpłatnej naprawy pogwarancyjnej, ale ekspedientka patrzyła na nas jak na kosmitów, powtarzając ciągle, że gwarancja obejmuje dwa lata :/

Współczesny szewc jest chyba tylko do wymiany fleków. Dziękuję bardzo :/


7 października 2013 , Komentarze (3)

Ostatnio zrobiło nam się nieco lepiej finansowo i co? Zaczęliśmy te pieniążki przeżerać :/
A wiem, że potrafimy wyżywić się mniejszym nakładem kosztów i to nasze jedzenie było znacznie lepszej jakości.
Jak można mając więcej funduszy, tak bardzo obniżyć jakość posiłków??? No jak?!
Ano można....
Jak sobie uświadomiłam ten fakt początkowo pomyślałam, że to nie możliwe, pewnie wymyślam jak zwykle... No, ale wystarczy przejrzeć kilka ostatnich paragonów. Nie podoba mi się to co na nich widzę. 
Wniosek?
Muszę wrócić do planowania menu na tydzień!!
Proste?
Niby tak. Z pewnością powinno takie być!
A w głowie pustka....
No to próbujemy metodą małych kroczków. 

Po pierwsze - jak powinien wyglądać nasz dzień pod względem żywienia? 
I tu zaczynają się pierwsze schody... Bo przecież bywa różnie... Dni, w których siedzimy bezczynnie razem w domu jest bardzo mało :( Hmmm, ale jest i plus! Takie dni możemy przeznaczyć na kulinarną "rozpustę". Jak nas poniesie fantazja w gotowaniu to trudno, bez wyrzutów sumienia :D W te dni (piszę te dni, jakby było ich nie wiadomo ile, ale jak uzbiera się ich ze trzy w miesiącu to będzie sukces) pozwolimy sobie na spontaniczne wyjście do spożywczaka. W pozostałe trzymam się planu, i o ile dobrze pamiętam, zakupy były robione trzy razy w tygodniu.

Po drugie - trzeba wyeliminować taką ilość kanapek! 
Muszę nabyć termos na obiadki - oczywista sprawa, którą odwlekamy już kilka miesięcy. Teraz dodatkowo jesienna aura (a i pewnie niedługo zimowe mrozy) będą wymagały ciepłego posiłku - a nie kanapek.

Po trzecie - muszę zrobić szkic dziennego menu. Wypisanie kilku wariantów jednego posiłku i trzymanie się tego. Na pierwszy rzut oka może to wyglądać nieco monotonnie, ale wszystko można rozhulać dodatkami ;)

ŚNIADANIE
jajka (jajecznica, sadzone, omlety) lub kanapki (z wędliną lub pastą) + warzywka

II ŚNIADANIE
- w moim przypadku - kefir z płatkami owsianymi, siemieniem lnianym i jakimś owockiem,
- mąż w pracy może uprawiać wolną amerykankę - nie przewidzę w jakiej kolejności zje to, co ode mnie dostaje ;D no, ale załóżmy, jakieś drugie śniadanie wcina ;) Niech to będą owoce ;)

OBIAD
- dania jednogarnkowe - wszelkiego typu gulasze, bigos, fasolka - nagotowanie jednego gara zapewnia jakieś 3 obiady, a żeby się nie nudziło, codziennie będzie inny dodatek, np. strogonow raz podam z kaszą gryczaną, następnego dnia z ziemniakami, kolejnego z kopytkami,
- kotlety mielone, warzywne lub rybne - i jak wyżej - wychodzi ich sporo, wystarczy pożonglować surówkami i kaszami.

PRZEKĄSKA (bo podwieczorkiem nie mogę tego nazwać)
- szklanka lub dwie soku pomidorowego, najchętniej z tabasco ;D
Uwielbiam!! 
- a mąż co? pewnie już myśli o powrocie do domu :D

KOLACJA
- zupa -od lat nie używam kostek rosołowych, także te moje zupy gotowane są na jakimś mięsku, z dużą ilością warzyw (czyli włoszczyzną) plus warzywkiem głównym (np. brokułem, cukinią, selerem, itp.) Zabielam śmietaną. Standardowy garnek, którego do tego używam to jakieś 4 porcje.

Hmm... No to chyba ogarnięte!! :)
W ten sposób mam pod kontrolą budżet i menu. Po tygodniu okaże się, czy będę potrafiła wrócić do systemu sprzed miesięcy. A chciałabym, oj chciała!
Przede wszystkim muszę dorwać gdzieś ten termos na obiady!! :)

28 września 2013 , Komentarze (3)

Jak się udał wyjazd? Hmm... Za dużo, za szybko, czasem na wariata. Wróciliśmy masakrycznie zmęczeni tymi wszystkimi kilometrami.... Chyba się starzejemy ;] 
Od wczoraj próbuję jakoś odreagować ostatni tydzień. Jest to o tyle trudniejsze, że co wejdę do łazienki to atakuje mnie góra prania... Dobrze, że rozpoczął się sezon grzewczy, to wszystko ładnie schnie ;) Jeszcze kilka dni i wszystko wróci do normy ;]

Teraz tylko muszę się przypilnować, żeby nie siąść na tyłku i nic nie robić. Zauważyłam, że zawsze jak wracam z rozjazdów, jestem padnięta, ale mam w sobie taką wewnętrzną moc, która pozwala mi dalej działać mimo całego zmęczenia. A jak zrobię sobie dzień wolnego na odpoczynek, to później jest mi strasznie ciężko zmobilizować się do czegokolwiek....
Także działam! :) Nie ma leniuchowania ;]

Co do siłowni to z jednej strony bardzo bym chciała wykupić jakiś karnecik, z drugiej ciągle się waham. A dlaczego? Zastanawiam się, czy będę w stanie wracać taka zziajana i spocona przez miasto, korzystając z komunikacji miejskiej. Wiem, że niektóre siłownie oferują skorzystanie z prysznica, ale takiej opcji nawet nie biorę pod uwagę. Nie mam ochoty znowu podłapać jakieś infekcji skórnej i biegać po dermatologach. Może i przesadzam, ale wstręt do korzystania z takich miejsc pozostał i mocno się trzyma.


© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.