Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

W końcu wzięłam się za siebie! :) Nie ma marudzenia, nie ma wymówek - trzeba działać! Znalazłam prezent od kumpeli z LO. Dostałam tego słonika na dowód, że różowe słonie istnieją, zwłaszcza takie z czerwonymi kokardkami ;D To mój prywatny symbol na to, że nie ma rzeczy nie możliwych ;) W kwestii odchudzania również.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 128193
Komentarzy: 2269
Założony: 30 października 2012
Ostatni wpis: 13 listopada 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kawonanit

kobieta, 38 lat, Warszawa

163 cm, 72.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

10 października 2015 , Komentarze (5)

Zastanawiam się nad dodatkowym systemem motywacyjnym, a co! :D Tylko jeszcze nie wiem, co ile kilogramów miałaby następować nagroda. Na razie plan jest taki (bardzo roboczy, bo szczerze, na ten pomysł wpadłam dzisiaj rano i po początkowym "coby tu wymyślić" ukształtowało się kilka propozycji. Niby są to rzeczy zwyczajne, do kupna których nie powinnam potrzebować żadnej motywacji, ani systemu nagradzania się, ale może dzięki temu ta droga będzie przyjemniejsza? ;))

Nie ma co nagradzać się dopóki nie zobaczę 66 kg. Teraz jest 72, jeszcze niedawno było 68, więc zbicie tej nadwyżki to mój psi obowiązek. Jak zobaczę 67 to znaczy, że jestem na bardzo dobrej drodze do sukcesu, więc zostanie tylko 1 kg do pierwszej nagrody. A będzie nią...

1. biżuteria (dziewczyna) Od jakiegoś czasu noszę się z zamiarem wyzbycia się wszelkich sztucznych błyskotek i zapełniać moją szkatułkę najchętniej srebrem. Jak na razie jedynym krokiem ku temu było przejrzenie kilku stron internetowych popularniejszych jubilerów i.... nie znalazłam nic, co by mi się podobało. Musze połazić po tych mniej popularnych, coś czuję, że tam biżuteria będzie ciekawsza. Ostatecznie zostaje też szukanie szczęścia w necie, ale strasznie nie lubię kupować czegoś, czego nie mogę wcześniej zmacać (smiech)

2. przy 63 kilogramie zrobię nalot na lakiery do paznokci. Muszę przejrzeć to co mam, z częścią się pożegnać i jednym słowem - odświeżyć kolekcję :)

3. gdy ujrzę 5 z przodu przyjdzie czas na porządki w bieliźnie. Gacie to wiadomo, będzie mus. Natomiast zamierzam wymienić wszystkie biustonosze. Dopiero niedawno odkryłam idealny dla mnie model, na razie mam tylko jeden. Chcę więcej ]:>

4. 57 kg - obiecuję sobie pójść bez narzekania na zakupy ciuchowe i nie przeżywać, że to będzie tyle kosztowało (nie dość, że nie lubię shoppingów to jeszcze zawsze przytłaczają mnie koszty) hmm... to chyba jednak nie będzie nagroda...:x to miejsce, jak na razie zostaje wolne, mam nadzieję, że objawi się coś ciekawego.

5. Pozycja numer 5 i 55 kilogramów :D nagrodą będzie... wymiana obrączek! Zamierzamy wymienić sobie obrączki na takie, które chcieliśmy kupić na samym początku, ale powstrzymała nas opinia rodziny (strasznie głupie, wiem). Poza samym chceniem dochodzi jeszcze fakt, że obrączka męża zrobiła się za duża, a nie można jej zmniejszyć (tytan). Czyli niby zakup bardzo potrzebny, nie powinien mieć raczej "łatki" nagrody, ale to będzie takie... hmm.. zwieńczenie moich wysiłków :) No i tak właściwie nie wiem, czy nie zmieni się mój rozmiar palca (raczej wątpię, no ale... ;))

A Wy? Praktykujecie system nagród? ;)

7 października 2015 , Komentarze (3)

W końcu dotarło do głupiego łba... 

Żeby nie było, wszystkie moje poprzednie podejścia "na serio" faktycznie takie były, ale... towarzyszyło im kombinowanie, bo coś trzeba było zrobić, ale jak coś zrobić, żeby się nie narobić? (smiech) Trochę żartuję sama z siebie, ale robiąc każde kolejne podejście, planując "things to do" zawsze pojawiało się coś nierealnego do zdziałania na dłuższą metę. I to były takie zrywy raczej krótsze niż dłuższe. W ogóle ostatni czas, licząc od tych sakramenckich upałów, zdecydowanie nie napawał mnie optymizmem...potem chorowałam, potem był jeszcze jakiś innych "przeszkadzacz", teraz znowu jestem przeziębiona :( Naiwnie sądziłam, że odbębniłam choróbska w tym roku. No, ale... już mi lepiej, jaśniej mi się myśli, ale zamiast kombinować zaczęłam wczytywać się w psychodietetykę.

I co? Ano czuję się jakby mnie ktoś zdzielił... to takie proste, takie prawdziwe, dlaczego zawsze miałam tendencję do komplikowania?

Tylko dwie zasady mogą zmienić moje życie.

1. Ustal dlaczego przytyłaś.

2. Zrób z tym porządek dziewczyno!

Oto cała filozofia. 

A potem tylko nie zapomnieć, że

3. to jest moje życie. Nie ma czegoś takiego jak przed dietą, ani po diecie. Jest ciężka praca nad zmianą nawyków, a potem - to już jest codzienność. Nie ma, że pracowało się na sukces tylko po to, żeby go później zmarnować starymi przyzwyczajeniami.

Przez dłuższy czas siedziałam cicho, ale często podczytywałam Pamiętniki. I niektóre rzeczy mnie serio przerażają. To znaczy teraz mnie przerażają, do niedawna byłam skłonna kibicować, w imię "każdemu się zdarza, nie ma co się załamywać". Przecież każdy przechodzi przez etap, w którym chce się zmian, dąży się do nich, ale niekoniecznie robi się to w mądry (albo chociaż dobrze przemyślany) sposób. Teksty w stylu "pofolgowałam sobie trochę, jest kg na plusie, ale już wracam na dobre tory". Czyli co? Ktoś wraca do rygorystycznej diety, żeby w kolejnym tygodniu pod przykrywką cheat daya zaprzepaścić osiągnięte efekty? Albo "muszę utrzymywać niską kaloryczność, bo jak jem więcej to tyję". W tym przypadku ktoś zamierza być na diecie całe życie? Bo nie rozumiem, kaloryczność niewiele większa od PPM, ciągłe pilnowanie i liczenie - jak długa tak można wytrzymać? 

Ja już wiem, przerobiłam na sobie - na wiosnę ubiegłego roku schudłam 7 kg, utrzymałam to do teraz bez jakiś większych problemów. Kilogramy zaczęły wracać dopiero w sierpniu. I teraz startuję "od początku", ale tym razem nie będę się ograniczać tylko do zmian w menu. Tak właściwie zamierzam trzymać się ustalonej kaloryczności, dbać o warzywka do większości posiłków, ba, może i zacznę jeść regularnie owoce, ha ha ;) Ma być zdrowo, kolorowo i w limicie. Bez ograniczeń w stylu żadnych węgli na kolację, piwo tylko w takim, a takim przedziale inaczej to klęska. Żadnych nierealnych założeń!

Więcej wysiłku będzie mnie kosztowało ogarnięcie aktywności. Ale to też nie będę się teraz zarzekać, jak to wszystko sprytnie zaplanowałam, bo plany sobie, a życie sobie... Po prostu na tym polu ma dojść do dużej zmiany, zapewne nie nastąpi to z dnia na dzień.. Cóż mogę powiedzieć, będę się starać 8)

I co? To wszystko jest proste i banalne, prawda? :) I oczywiście każda z nas o tym wie, czyż nie? :D

29 sierpnia 2015 , Komentarze (11)

Jestem tak strasznie wyzuta z sił wszelakich... :( Dało mi w kość choróbsko, @ i pogoda. Od kilku dni zbieram czakrę i jest lepiej niż gorzej, ale jestem tak strasznie zmęczona ostatnimi tygodniami..... 

No i tęsknie za jesienią, a pewnie w tym roku jesień będzie łysa :( Liście nie zdążą się zmienić w różnobarwne arcydzieła, bo w większości już leżą pod drzewami :(

Z tego tytułu prostują mi się zwoje mózgowe, bo patrząc pod nogi na spacerze "coś mi się nie zgadza". Przecież stąpam po suchych liściach, dlaczego na nogach mam sandały?! (smiech)

Dietowo też już jestem bardziej niż mniej ogarnięta ;) Jednak tutaj wkracza leń rasowy. Czasem tak bardzo nie chce mi się czegoś zważyć, żeby potem podliczyć kalorie.... Dlatego założyłam grupę wsparcia, ciekawe, czy będą jacyś chętni. Mam nadzieję, że tak, bo wiem, że mnie to skutecznie zmobilizuje do podliczania bez narzekania ha ha :p A i jakieś inspiracje też się przydadzą :)

Ostatnio tez zaczynam bawić się koktajlami. Na pierwszy ogień poszedł sok pomidorowy z selerem naciowym. Za każdym razem dorzucam do niego łyżkę pestek słonecznika lub dyni, trochę wody i:

- pierwszy był "po prostu" z tabasco ;)

- kolejny z jabłkiem,

- a trzeci z bananem.

Jednak połączenie selera z pomidorem nie zachwyca mnie tak, jak przypuszczałam, że będzie... Teraz na tapetę biorę buraka, potem szpinak (w ogóle zielone liściaste). I mam taki mega dodatek do drugiego śniadanka :)

26 sierpnia 2015 , Komentarze (7)

Nie ma to jak chorować latem, prawda? :< Przez ostatni tydzień byłam zakichana, zasmarkana i ogromnie nieszczęśliwa. Bo przeziębienie w tym okresie jest takie... hmm... nienaturalne? Co innego w sezonie jesienno - zimowym, gdy wcześnie robi się ciemno nie ma nic przyjemniejszego niż wlezienie pod koc z książką i gorącą herbatą.... i zapasem chusteczek oczywiście. Ale latem? Prawie 30 stopni, a ja komuś opowiadam jaki to miły wieczorek spędziłam pod kocem. No, ale w końcu nie byłam sama.... Byłam z chusteczkami (smiech)

Już mi lepiej, już oddycham dwoma dziurkami, ale kurcze.... cała motywacja i determinacja zdechła wraz z katarem... i o ile brak aktywności był uzasadniony (wiem, że dla niektórych przeziębienie to jest pikuś i nie powinno się go traktować jako wymówkę, ale... pozwolę sobie mieć inne zdanie ;) tylko raz głupia zlekceważyłam ten delikatny stan chorobowy, przez co miałam cyrk przez kolejne pół roku. Nigdy więcej. Jak jestem chora, to trudno, niech się pali i wali, to jest czas, żeby organizm się zebrał do kupy, a nie żeby go dodatkowo nadwyrężać machaniem hantlami). 

Jednak niestety, przeziębienie nie tłumaczy lenistwa w podliczaniu kalorii. I tu już należy mi się lanie... ;( Nie popisałam się.

Dzisiaj też nie miałam weny, żeby się za to zabrać, ale mnie olśniło, że dłużej o tym myślę, niż by trwało wklepanie żarcia do kalkulatora :PP No to wklepałam, nie połamałam przy tym paznokci, ani nie spotkała mnie żadna inna katastrofa.... (smiech) 

Ale za ćwiczenia się jeszcze nie biorę... Jeszcze z dzień lub dwa... :)

13 sierpnia 2015 , Komentarze (7)

W O W

Jestem tak szczęśliwa, że aż nie wiem co ze sobą dzisiaj począć :D Na razie wietrzę mieszkanie, może uda się przepędzić  z niego te 30 stopni.... 

Już wczoraj ładnie ogarnęłam michę. Mam też plan na najbliższe dni. No i to poczucie, że moje wewnętrzne zawzięcie nie jest na pokaz, a faktycznie nie tylko wierzę (czyt. myślę i fantazjuję), ale i szczerze chcę i będę dążyć do uporządkowania tego wszystkiego ;)

12 sierpnia 2015 , Komentarze (6)

Dzisiaj nie o mnie, bo nie staram się tak, jak powinnam. Chociaż mam wrażenie, że "upałowy kryzys" już przechodzi, albo przynajmniej wyewoluowała we mnie jakaś akceptacja zaistniałego stanu rzeczy.. Co nie przeszkadza mi odliczać dni do jesieni... ;) 

A co mnie tak zbulwersowało? Dzień był bardzo przyjemny, bo można było poczuć wiaterek, ośmieliłabym się powiedzieć, że był nawet chłodzący. W związku z tym, że na zewnątrz było znośniej niż na mieszkaniu wybrałam się na spacer. A podczas dreptania moją uwagę zwrócił pewien pan... Pan usiłował biegać.... Ja wiem, że tego dnia było "tylko" 28 stopni, ale kurcze. Po pierwsze - jak się ma dużą nadwagę to nie wybiera się tej formy aktywności, po drugie nie biega się po chodniku w trampkach. Po trzecie w czasie upałów nie wylega się na bieganie w czasie największego skwaru (to było jakoś po 13) bez żadnego nakrycia głowy!!! Jak można być tak krótkowzrocznym. No jak? Dlaczego ludzie tak bardzo nie szanują swojego zdrowia? :|

A po powrocie jeszcze dowaliła mi historia pary Francuzów, którzy wybrali się z dzieckiem na spacer po pustyni (Białe Piaski) mając ze sobą 2 półlitrowe butelki z wodą. Oni zmarli, ich syna uratowano. Przy czym władze Parku apelują by na taką wycieczkę zabierać 4 litry wody na osobę! Ot, kolejny miażdżący przykład ludzkiej głupoty. Ja siedzę tylko w przegrzanym mieszkaniu, a już wlałam w siebie litr...

Jakoś smuci mnie taka... głupota. I poczułam potrzebę podzielenia się tymi historiami. Ja wiem, że przy takiej pogodzie myślenie boli i dużo się nie chce, ale... bądźmy rozsądni :) Po prostu. 

8 sierpnia 2015 , Komentarze (5)

Na początku liczenia kalorii, po tych kilku rewelacyjnych dniach, myślałam, że wpis wieńczący pierwsze dwa tygodnie będzie pełny ochów i achów.... No trochę nie wyszło ;)

Najpierw spadł błyskawicznie ponad kilogram, a tak mniej więcej od 5 dnia jest istna huśtawka. Raz mniej, raz więcej, ot typowe wahania.

Zwalam wszystko na upał, bo to nie możliwe jest, żeby nic nie spadało. W końcu jem poniżej CPM, a nie ucięłam tych kalorii na tyle, żeby organizm zaczął się bronić.

Fakt, ciągle lawiruję z różnicą ok 200 kcal. To znaczy staram się nie schodzić poniżej 1600, a nie przekraczać 1800 kcal na dobę. Niby to już dwa tygodnie, ale ciągle nie mam "wagi w oczach", ciągle podsumowując jakiś posiłek mogę się dziwić, że wyszło tyle i tyle. No cóż...ciągle uczę się liczyć kalorie :)

No i ostatnie dwa dni były trochę na bakier. Raz olbrzymia porcja lodów, za drugim piwko :D I pewnie wyszło trochę ponad CPM, ale cóż.... no wiecie ;)

A aktywność? Odpuściłam. Mam w mieszkaniu 30 stopni. Trzyma ciepło cholera. Ale za to zimą nie narzekam, haha (smiech)

No to walczę dalej :) Mam nadzieję, że podsumowanie kolejnych dwóch tygodni wypadnie owocniej :)

29 lipca 2015 , Komentarze (8)

A czemu wahnięcie? Bo nie chcę się nastawiać zbytnio optymistycznie.  Że niby prawie kilogram po 3 dniach? Ano właśnie (smiech) Wcale się nie zdziwię jak jutro waga wróci na plus. I płakać z tego powodu też nie będę ;)

To może złazić woda, opuchlizna po ostatnich upałach, albo organizm odetchną, po tych hektolitrach piwa z zeszłego tygodnia. To może też złazić zawirowanie około @, to może być wszystko, tylko nie spadek tłuszczu. Jednak zanim zacznę spalać fat organizm musi się "poukładać", poprzestawiać to co trzeba, żeby zacząć działać. Nie tylko ja się szykowałam do diety, on też musi być gotowy :) 

Czuję się jakbym przeprowadzała istną rewolucję. A zmiany polegają jedynie na pilnowaniu kalorii, co za tym idzie zmniejszaniu porcji, nie dokładania do posiłków niepotrzebnych składników. Ciągle jestem w ciężkim szoku, jak bardzo kalorycznie przedstawiał się mój dzień. Najbardziej zadziwia mnie fakt, że tyle czasu utrzymywałam na tym wagę :? Te wszystkie dodatkowe plasterki żółtego sera do obiadu, albo pestki sypane na oko do sałatki, bo przecież zdrowo... albo garść orzechów na przegryzkę, co nie zawsze było moją garścią, tylko rosłego faceta... :p Tak to wyglądało, a dałabym się pochlastać, że nie jem dużo, tylko daję się ponieść przy niektórych daniach i tylko wtedy ewidentnie przeginam :D

Jedyne co, to tylko aktywność jeszcze nie jest taka, jak planowałam. I wszystko wskazuje na to, że przez najbliższe 3, 4 dni, ciągle z nią nie ruszę. No, ale to się nawet nie zamierzam głupio tłumaczyć.... pochwalę się, jak już wszystko będzie prefect ;)

Wracając do nowych porcji to... czuję się dziwnie. To nie jest tak, że po po posiłku jestem głodna, albo, że mnie szybko zaczyna po nich ssać... nie, to nie jest to uczucie. Ja raczej ciągle czuję... niedosyt? Podobno to ten mega zdrowy stan, którego warto doświadczyć podczas redukcji wagi. A mi jest z tym tak bardzo źle ;( Mam nadzieję, że szybko się przyzwyczaję, albo w ogóle przestanę go odczuwać 8)

26 lipca 2015 , Komentarze (13)

Jestem osobą, która zanim się za coś weźmie, musi przemyśleć sprawę w każdą "stronę świata". Kombinatorka ze mnie straszna (tajemnica) Czasem to pomaga, a czasem trafia się jakiś mało istotny szczegół, w którym "coś mi nie gra" i pojawia się problem nie do przeskoczenia. Jak na przykład moje wczorajsze rozkminy na temat ilości porcji w garze gulaszu... Na cholerę mi to teraz wiedzieć?! Przecież nie zamierzam gotować strogonowa w najbliższym czasie, to nie jest danie na te upały! Poza tym kto mi każe przygotowywać trudno policzalne obiady??! Zapętliłam się w kwadraturę koła, przyczepiłam mało istotnej kwestii, aż w końcu mogę stwierdzić - głupia baba ze mnie (smiech)

Przygotowałam sobie na dzisiaj ładne menu, które natrafiło na pierwszą przeszkodę już z rańca. Mianowicie mąż nagle zmienił śniadaniową rutynę domagając się jajek z chrzanem. Najpierw lekka panika - przecież chciałam zjeść jajka na drugie śniadanie, teraz miała być jaglanka!! Na szczęście szybko się opamiętałam :p Nie mogę przecież pozwolić, żeby mój orientacyjny jadłospis rządził całym dniem. Nie o to mi chodziło, gdy wkraczałam w świat kalorii :PP

No to teraz nienerwowo ;) Podliczanie posiłków na bieżąco okazało się mniej denerwujące niż układanie jadłospisu dzień wcześniej. Na chwilę obecną mam jeszcze 500 kcal do schrupania :D

To naprawdę może się udać... :)

25 lipca 2015 , Komentarze (12)

Jeszcze dwa dni temu dałabym sobie rękę uciąć, że jem bardzo ładnie, czasem jedynie przesadzam "bo takie dobre", ale żeby to miało aż tyle kalorii? :?

Czasem śledząc forum patrzę na jadłospisy do oceny i wszędzie komentarze typu "jesz za mało", no to starałam się, żeby u mnie nie było za mało (smiech)

Wkroczyłam w świat liczenia kalorii i co się okazuje? Moje śniadania mają ich ponad 400 (co akurat mnie cieszy i to zdecydowanie zostawiam, jak jest), ale ulubione obiadki potrafią dopić do... 900 kcal! Tak, dokładnie!!

I moja teoria pt. "jesz spoko, ale za mało się ruszasz" legła w gruzach :< Bo jem spoko, ale te moje bombki kaloryczne pojawiają się zbyt często. I tak jestem pod wrażeniem, że tą wagę trzymam tyle czasu...:D

Trzeba te kalorie jakoś trzymać w ryzach, a że ich liczenie jest tak uprzykrzające, jak się spodziewałam to siedzę i układam szablon. Obiecałam sobie, że ułożę chociaż ze 3 dni na tip top. Może na początku będzie to nieco monotonne, ale muszę jakoś mądrze ruszyć.

Może uda się już jutro ;) Nie no, musi to być jutro, bo w poniedziałek się niczego nie zaczyna.... ;)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.