Witam.
Dochodzę do fajnego wniosku. Gdy kończę ćwiczenia to tak jakbym ośmiotysięcznik zdobyła. Dla większości to raczej śmieszne ale ja tak właśnie mam.
Jestem spełniona i mam wrażenie, że to jest najważniejsze w całej mojej walce z kilogramami.
Najgorsze jest to, że ja nie lubię ćwiczyć, jeszcze nie nadszedł czas, gdy nie mogę bez tego żyć i mam wrażenie, że nigdy nie nadejdzie. Wiem tylko, że bez tego tyję. Najtrudniej zacząć a potem jest już OK.
Kocham pływać, ale nie zawsze jest na to czas (gdzie znaleźć te parę godzin dla siebie). Jak go znalazłam to zaniedbałam córkę. Jest za mała na pozostawianie jej samej sobie. Gdy przyjeżdżałam do domu to często już spałą. Siłownia to ta sama bajka.
Menu na dziś:
Śniadanie: każdego dnia będzie chyba takie samo bo zachciało mi się posadzić pomidory w ogrodzie i teraz mam nadmiar
bułka posmarowana delmą i pomidorek, na wierzchu troszkę serka feta
II śniadanie: jakieś dziwne lody wodne z biedronki do kawy i 4 sztuki śliwek
Obiad: 5 pierogów z kapustą i grzybkami (taka wersja super light - szczerze to smak nie warty czasu, pracy i składników), jeszcze stwierdziłam, że nie robię przysmażanej cebulki, do tego osobno troszkę farszu
Podwieczorek: troszkę malin z jogurtem
Kolacja: chyba podwieczorek jest kolacją bo jest już po 20
Ostatnio mam problemy z poprawnym rozłożeniem posiłków. Za późno mam obiad. Muszę się sprężyć.
Przed snem pół grapefruita.
Pozdrawiam.