kiedyś chyba wspominałam, że jednym z minusów tego, że schudłam 50 kg jest fakt, iż ciągle jest mi zimno.
w nocy skakałam po krzesłach, żeby dostać się na pawlacz i wyjąć swetry, które zazwyczaj nosiłam przy minus 20 stopniach. no i dzisiaj w Krakowie 13 °C, a ja paraduję po domu w grubym golfie. a na polu jeszcze miałam płaszcz i szalik, i było mi zimno jak cholera.
dzisiaj mój cheat day, więc...
śniadanie: bułka z żółtym serem, papryką, pomidorem i czosnkiem, jogurt Jogobella 0% - owoce leśne.
drugie śniadanie: dwa dorodne pomidory z czosnkiem i kilkoma kroplami oliwy.
obiad: megapikantny rosół z makaronem, jajko na twardo.
poko: jako gwiazda cheat day wystąpi
tartaletka ze śliwkami. kanibalizm?
wczoraj znalazłam w skrzynce ulotkę pewnego klubu fitness. ucieszyłam się, bo piszą "(...) to klub dla osób, które z powodu swojej nadwagi, nieśmiałości lub jakiegoś innego powodu nie chcą bywać w standardowych klubach fitness". i przy okazji jest też niedaleko. ale łychą dziegciu w beczce miodu jest fakt, że karnet na fitness kosztuje 135 zł i trzeba osobno płacić za wstęp do strefy cardio 25 zł.
Luby oczywiście uważa, że to niepotrzebny wydatek, bo przecież mam rowerek, Mel B na dvd i na wiosnę zacznę biegać. ale ja chcę czegoś innego. i przy okazji też wyjść do ludzi.
pozdrawiam gorąco i śliwkowo.