ostatnia zawiecha spowodowana była o dziwo, nie jak zwykle obrzarstwem i totalnym zapomnieniem się.
wszystko szło znakomicie, z bieganiem rozkręcałam się. na wrzesień zapisałam się nawet na półmaraton, i plan treningowy zaczęłam sumiennie wypełniać.
aż tu zonk. złamałam sobie kość w stopie:/
najlepsze, że kontuzja z bieganiem nie miała nic wspólnego. po prostu chciałam szybko podlać kwiatki grunt, że tym sposobem bieganie odpadło mi na jakieś dwa miesiące.
Niby w tym czasie mogłam ćwiczyć coś innego, ale przyznam, że taki pomysł zaświtał mi tylko przez moment. zwłaszcza, że chodziłam w tym czasie do pracy jak zwykle. całe dni na nogach. Sexi bucik odciążający i hajda.
potem byłam w Polsce. Na krótko, ale udało mi się wyskoczyć na chwilkę do Zakopanego. było bosko i czerwone wierchy zaliczone :))) jeszcze na ostatniej wizycie u chirurga upewniałam się czy mogę? i o obcasy wysokie też pytałam. on na to, że mogę, ale boleć będzie. Nieszkodzi :)))
spotkałam się z rodzinką. Siostrzeniec wyrasta na cudnego chłopczyka. niestety nie zrobiłam sobie z nim żadnej sweet foci .
skusiłam się też na sesyjkę :):))
to był wspaniały urlop. odetchnęłam, opromieniałam.... teraz tak krótko po powrocie do codzienniści, mimo że minęło kilka tygodni zdążyłam już nieco podwiędnąć, niestety. stres w domu, praca fizyczna, zapracowana codzienność. ale walczę każdego dnia. staram się jakoś wyglądać nawet do pracy.
aaa no i wspaniałość sprzed dwóch tygodni, pohulaliśmy na weselichu :))) tańczyliśmy do rana. Taniec uszczęśliwia mnie niesamowicie :)
aż miło było mi powspominać :)