Dziś dalszy ciąg diety. Waga rano nie spadła od wczoraj, ale może spadnie jutro. Jak tak się zastanowić to to moje odchudzanie jest całkiem przyjemne - jem smaczne posiłki i głodna nie chodzę. Nie dałam się też przekonać do jakiś wyczerpujących i stresujących mnie ćwiczeń. Chudnę łatwo i bez wysiłku. Oby tak dalej. Przypuszczam, że jeszcze dwa, trzy tygodnie i powitam ósemkę z przodu.
Dziś będzie trochę więcej ruchu, bo muszę jechać na zakupy. Mam być w sklepie ogrodniczym w Rossmanie i w Kauflandzie. Trochę kalorii spalę choćby ze złości, że muszę domowe pielesze na kilka godzin opuścić. Po południu o ile będzie pogoda pójdę ściółkowac bób. Trzeba spryskać go też środkiem na mszyce. Może też poplewię trochę i rozłożę truciznę na ślimaki jeśli kupię.
W międzyczasie pewnie posiedzę na Vitalii, poczytam i może obejrzę jakiś film. Pewnie też pomedytuję. Lubię to moje życie domowo-podwórkowe i wyjść mi nie potrzeba...Zupełnie nie rozumiem ludzi pracujących, udzielających się towarzysko i jeszcze biegających np. na zumbę. Chyba strasznie im się nudzi we własnym towarzystwie. Taki był mój pierwszy mąż- praca, szkoła i jeszcze wyjścia, a to do kina, a to do baru, a to na dyskotekę. Byliśmy z sobą 3 lata i rozeszliśmy się bez żalu, a raczej z ulgą. Nie udało się nam porozumieć. Krzysiek to co innego. Pracuje, a po pracy siedzi w domu tak jak ja i to mi pasuje. Wolę męża czytającego niż tańczącego czy grającego w bilard, ale co kto lubi...