Wczoraj się uczyłam i malarstwa i rysunku i kart. Posiedziałam trochę nad kartami cygańskimi i kursem tarota. Odrobiłam też lekcje 13 z kursu rysunku i malarstwa. To miała być akwarela i abstrakcyjno - realistyczny twór malowany akrylami. Koniecznie portret. Nawet jestem z prac zadowolona. No oczywiście oprócz realizmu w portrecie, bo nadal podobieństwa oczywiście nie ma. Ćwiczyłam też szkice oczu, bo one dają podobieństwo w portrecie. Dziś nauki dalszy ciąg. Odpoczywać nie muszę ani od kart choć wróżenie trochę męczy, ani od malowania. Jest to dla mnie tak przyjemne, że odpoczynku nie potrzebuję. Jutro jadę do miasta. Muszę, bo mi wyszły zioła, a Krzysiek nie kupi. Nie zna się zupełnie. Kupię też w końcu tą farbę do decoupage. Wczoraj zrobiłam zakupy w sklepie dla plastyków. Kupiłam między innymi portretowy zestaw pasteli i pędzle do kaligrafii. Mają cienkie końce i przydadzą się do malowania detali. Kupiłam też tusz. Zapomniałam o gruncie malarskim. Przydałby się, bo kilka podobrazi mam do zamalowania i wykorzystania drugi raz, a białej farby szkoda.
Dieta trwa i waga też trwa. Nic nie chudnę. Jak tak dalej pójdzie trzeba będzie zastosować drastyczniejsze środki typu Allevo, Dukana czy tym podobne. Skoro waga nie chce spaść zdrowo i po dobroci to trzeba z nią ostro...Widocznie cackanie się z moim organizmem nie wychodzi mi na dobre. Głodna chodzę i efektu zero... Organizm się broni na całego. Bardzo uparty jest. Powinnam to przezwyciężyć albo odpuścić do wiosny. Tylko w tym problem, że nie uśmiecha mi się poddanie się i bardzo tego nie lubię. Lubię za to wygrywać i realizować plany. Teraz chcę około 4 kg zrzucić. Nie wiem tylko czy samo chcenie wystarczy. Za ćwiczenia się nie wezmę, bo zrzucenie 1 kg miesięcznie przy ciężkiej codziennej harówce to skórka niewarta wyprawki. Tyle schudłam gdy ostatnio ćwiczyłam po godzinie dzień w dzień. Do tego była oczywiście jeszcze dieta. Czasami nachodzi mnie ochota, żeby moja otyłość zaakceptować i dać sobie spokój z odchudzaniem skoro tak brudno mi idzie. W końcu moja babcia była otyła i żyła 87 lat, dziadek też i przeżył 84, a szczupły wysportowany tata tylko 67. Co ma być to będzie...