Nie czuję się zbyt rewelacyjnie. Od tygodnia chrycham, a w nocy gardło daje mi popalić (w ciągu dnia jest znośnie), do tego mam pierwszy dzień @ (masakra - odkąd nie biorę tabletek), kostka i ramię też dają o sobie znać. Jezu, chyba naprawdę się starzeję. Skrzypieć zaczynam w zawiasach, jak rany. To naprawdę ostatni dzwonek, żeby coś ze sobą zrobić. Tylko jak tu zabrać się za ćwiczenia, jak całe ciało krzyczy NIE! Muszę chyba wziąć na wstrzymanie jeszcze chwilkę, ale prawda jest taka, że coś z tym wszystkim trzeba zrobić.
Kopię się w tyłek (mentalnie) za każdym razem, jak pomyślę, że już sporo swego czasu osiągnęłam i tak to głupio zaprzepaściłam. Kondycję mam teraz jak siedemdziesięcioletnia staruszka, chociaż na wyjazdach daję radę i sporo chodzę, ale to i tak nie to samo, co powinno być. Na dziewiąte piętro wejść to dla mnie spore wyzwanie. A jak się zabrałam za ćwiczenie jak młody miał rok (teraz ma siedem) to w kilka miesięcy wypracowałam sobie całkiem spoko kondycję, zwłaszcza jak na jednostkę, która całe życie nie cierpiała ćwiczyć i omykała jak się dało, lol. Co tylko potwierdza, że się da.
Swoją drogą paradoksalnie jak jestem na diecie jem więcej i częściej niż normalnie, hehe. Ale za to mniej kalorycznie i zdecydowanie zdrowiej - i tu tkwi cała tajemnica. No i nie zastępuję kalorii z jedzenia kaloriami z piwa, a to już w ogóle temat-rzeka.
A miewałam takie dni, że potrafiłam zacząć dzień od... piwa. Potem znowu piwo i znowu, a na koniec pizza. Masakra jakaś, jak o tym pomyśleć. Aż wstyd się przyznać. Zresztą ostatnie trzy lata... Hm, dni bez piwa (lub innych procentów) mogłabym policzyć na palcach, no, może z miesiąc by się uzbierał, wliczając w to dziesięć dni w lutym, kiedy podjęłam walkę z kilogramami. I właśnie alko mnie pokonało, bo uległam pokusie jednej, drugiej i kolejnym. Wrrr... A wszystko przez głupotę, którą popełniłam pod koniec 2010 roku. Nawet sobie tego nie uświadamiając, zaczęłam topić w alkoholu rozczarowanie, zawiedzione nadzieje, poczucie winy i świadomość, że zrobiłam świństwo. A potem popełniałam kolejne głupoty i kolejne, ale wieczorne alko pozwalało nie myśleć. I teraz będę ponosić konsekwencje swoich własnych pomyłek i głupot. Kiedyś z tego wyjdę na prostą, ale pytanie, ile mnie to będzie kosztowało?
No, wylałam to z siebie. Jakoś mi lepiej. A teraz powtarzam sobie jak mantrę:
DAM RADĘ. SCHUDNĘ. SCHUDNĘ. SCHUDNĘ. I PORADZĘ SOBIE ZE WSZYSTKIM. DOPROWADZĘ SWOJE ŻYCIE DO PORZĄDKU. BĘDZIE DOBRZE. DAM RADĘ.