Zaniedbałam tyle spraw, że włos mi się jeży. Owszem, kiedyś się zapewne z tego wszystkiego wykaraskam, ale ile to potrwa i ile będzie mnie kosztowało (już nawet nie w sensie finansowym, ale przede wszystkim psychicznym), tego chyba nikt nie jest w chwili obecnej ocenić. Musze zacząć jakoś to wszystko porządkować i to jak najszybciej, bo się nie ogarnę. Byłam głupia i nieodpowiedzialna. Nie wiem, co ja sobie w ogóle myślałam. Inaczej. Wiem, po prostu chyba nic nie myślałam, bo inaczej tego nie potrafię wytłumaczyć. Jedno wielkie bagno. Mocno cuchnące na dodatek.
Ale nie dam się. Nie ucieknę znowu w niebyt i udawanie, że jakoś to będzie, wystarczy tylko ignorować sytuację. Bo nie wystarczy. Trzeba się po prostu za to wszystko zabrać i zacząć ten cały MESS porządkować. Kroczek po kroczku. Z rozsądkiem. W miarę możliwości. To nie będzie łatwe, nie mam złudzeń. I sama jestem sobie winna. Aż za dobrze o tym wiem, żeby czuć się sama ze sobą dobrze. Ale dam radę. Bo zwyczajnie nie mam innego wyjścia.
1. Nie piję, bo wszystkie moje kłopoty są tak naprawdę przez alkohol.
2. Idę jutro na rozmowę z moją przyszłą wspólniczką (w pewnym sensie, lol) i zabieram się za robotę - kilka godzin dziennie powinno przynieść relatywne efekty, tylko trzeba się za to porządnie zabrać.
3. Biorę zlecenia i realizuję, po prostu.
4. Wydaję rozsądnie.
5. Spłacam możliwie jak najwięcej długów.
6. NIE ROBIĘ NOWYCH DŁUGÓW PO TO, BY SPŁACIĆ STARE! (nie sprawdza się, tylko przybywa kłopotów).
Czy naprawdę musiałam aż tak się zakopać, żeby mnie w końcu otrzeźwiło?! Co ja, do cholery, mam zamiast mózgu? Galaretę jakąś czy co?
A najgorsze, że jestem z tym wszystkim zupełnie sama i to na własne życzenie. Otoczyłam się takim murem kłamstw, że gdybym teraz komukolwiek z bliskich wyznała, co i jak, masakra. Nie wybaczyliby mi tego nigdy. To już lepiej spakować plecak i w Bieszczady. Tylko, ze tego nie mogę zrobić. Za dużo zobowiązań, za stara jestem, by po raz kolejny uciekać przed odpowiedzialnością. Sama sobie zafundowałam ten bałagan, sama muszę go posprzątać.
Głowa mnie od tego wszystkiego rozbolała. Na domiar złego te cholerne testy idą mi coraz gorzej. Szansa na zdanie wewnętrznego jest mniej więcej jedna na milion. Ja po prostu nie rozumiem tych pytań. Głupia jestem najwyraźniej bezdennie. Jutro ostatnia szansa. Ile zrobię, tyle zrobię, w piątek rano idę zdawać. Może się uda. Chociaż z moim szczęściem...
I waga stoi w miejscu trzeci dzień. Jak jutro coś nie drgnie, to nie wiem...
Znaczy wiem. Nie ugnę się. Nie dam się. Nie ma takiej opcji.
JESTEM TWARDA!
JESTEM SILNA!
NIE DAM SIĘ!
BĘDĘ WALCZYĆ!
NIE PODDAM SIĘ!
CHOĆBY NIE WIEM CO!!!!!