Zacznę od awataru, no ni cholerę nie potrafię go obrócić.....
Dzisiejsza siłownia została zastąpiona praniem dywanów w wannie i chyba zaraz ducha wyzionę. Najlepsze jest to, że mam karchera przemysłowego do prania, ale pożyczyłam znajomym i jakoś nie mogę go odebrać, a dywany wołały o pomstę. Czarę goryczy przelał wczoraj mój synek, który się na jeden psiusiał...
Znak tego, że małpa ma zawitać planowo jutro, a zwykle z nią dostaje porządkowego powera, którego nie potrafię zatrzymać tak więc działam, ale już aż się trzęsę z wysiłku :D
W międzyczasie gotuję obiad, bo chciałabym zdążyć wszystko przygotować zanim zrobi się parówa w domu, mieszkamy na ostatnim piętrze i mamy caaaały dzień słońce. W jednym pokoju mam 6 m okien i nawet zasłonki mało dają, zaczynamy rozważać w tym roku zakup klimatyzatora :)
Dzisiaj w żłobku dzieci świętują dzień dziecka, a my z mężem wczoraj do 1 w nocy układaliśmy synka wygrane lego :D Tak nam się to spodobało, że dzisiaj mąż wybrał i kupuje kolejny zestaw :D
Powiem szczerze, że jak się wyskoczy z trybów diety ciężko do niej na 100 % wrócić, co prawda ja już nie na tym etapie by na 100% wracać, ale chciałam wczoraj przetestować co się dzieje, po weekendowym szaleństwie, kiedy wróci się na dzień-3 do diety, a tu wskoczył koktajl truskawkowy i coś tam jeszcze - nie pamiętam, ale coś jeszcze drobnego podżarłam.. Nadal 1,5 kg więcej. Ten etap to będzie boksowanie się ze sobą coś czuję. Nie, nie martwi mnie ta zwyżka, bo przecież co chwile miałam zwyżki jak się pilnowałam no i ta @... Byleby nie przekraczać pewnej granicy, a i liczę na spadek przynajmniej do wyjściowej. Cierpliwie będę czekać, a jak się zezłoszczę to pewnie znajdę motywację by jednak wrócić do diety... Ot takie chaotyczne przemyślenia :)
Miłego dnia!!
EDIT.
Chyba jestem zdrowo rąbnięta :) Jednak pakuję się i lecę na siłownie choćby na bieżnię bo męczy mnie :P