Wczoraj na ognisku zjadłam tą kiełbaskę, nawer więcej! + biały chleb - ostatnio jadłam go może w kwietniu?! Ach... nie, że ktoś mi wmuszał, ale siedzieliśmy i siedzieliśmy i w końcu się skusiłam. Wymyślili, że potem chcą wjechać na pobliską dyskotekę. Tak mi się nie chciało. ;-/ Ale pojechaliśmy. Do 2! Byłam wykończona. Dobrze, że zjadłam, bo bym na głodnego nie wytrzymała. Tym bardziej, że ponad 40 km jeszcze musiałam gnać do domu. Ogólnie nabawiłam się drapiącego gardła i mówię jak Robocop, bo niestety ale troszkę deszcz siąpił, a my tak godzinę w nim siedzieliśmy.
Ogólnie nie choruję. Mam zahartowane ciało, ale tego nie dałam rady widocznie znieść.
Po trzecie: dziś Skalpel i Killer. Już jestem po śniadaniu i jak mi się uleży, to pofikam. Potem biorę się za sprzątanie, wieczorem Ewkowy rzeźnik. Nawet myślę nad rowerem po Skalpelu. Taki aktywny dzień chcę sobie zrobić. Po tym kiełbaskowym dniu, mi się przyda. Nie chcę zaprzepaścić stabilizacji. Chociaż z tym rowerem, to jeszcze nie zdecydowałam. Nie będe się forsować, jeśli będę czuła, że nie dam rady, to nie...
No nic. Ruszam tyłek. Już teraz wezmę się za porządki.
Buziaczki.
PS Boli mnie brzuch po tych kiełbasach, widocznie to nie jedzenie dla mnie ... i bardzo dobrze.