Wieloryb -1,5
Waga pokazała dziś rano 89,4. Zatem 9 z przodu pożegnana. Staram się dojść ze soboą do porozumienia, szczególnie w kwestiach jedzenia. Niestety wiem, że moim największym problemem są wieczorne napady głodu. Staram się powstrzymywać i tłumaczyć, ale to silniejsze ode mnie. Nie będę jednak rozpaczać z tego powodu. Robięco mogę i nie wyrzucam sobie, że coś zjadłam nadprogramowego, bo w moim przypadku po prostu to nie działa. Jeśli mam wyrzuty sumienia, że coś zjadłam to jestem przygnębiona, jak jestem przygnęgbiona to jem, potem tyjęi znów jestem jeszcze bardziej przygnębiona, a co się wtedy dzieje to wiadomo. Dlatego nie zajmuję się teraz tym co zjadłam, tylko myślę o tym co zjem a czego mi nie wolno. Tak jest lepiej.
Pomijam fakt, że sama pogoda w depresję może wpędzić. Wczoraj było tak zimno, że chciałam odpalić ogrzewanie. Siedziałam pod kocem i w grubych skarpetach. Tragedia. Trzymajmy się chudo i letnio.
Wieloryb powrócił
Po 2-tygodniowym urlopie osiągnęłam wagę wielorybią, czyli 91,4 kg. Tyle pokazała szklana małpa w niedzielę rano. Wiem, że zaprzepaściłam cały rok mojej ciężkiej pracy. Ale nie robię tym razie z tego żadnego nieszczęścia. Muszę to wszystko sobie dobrze poukładać. Najpierw zaczęłam od pracy. Właściwie to praca sama ode mnie zaczęła. Wczoraj zjawili się klienci, którzy wypowiedzieli mi pełnomocnictwo do sprawy. Nawet się ucieszyłam, bo byli tacy upierdliwi a skąpi nad podziw. A zatem pożegnałam ich bez żalu. Potem pracowałam tak, że już o 13 zapomniałam, że byłam kiedykolwiek na urlopie, ale to jeszcze nie koniec. Po pracy pojechałam do serwisu gdzie 2,5 tygodnia temu zostawiłam auto, żeby mi zderzak polakierowali. Oczywiście nie polakierowali i jeszcze chcieli 70 zł za dobę auta zastępczego. Wykłóciłam się, zrobiłam się obrazona i dostałam auto za darmo (Pani mecenas nie chcą chyba draznić). Teraz zobaczę, jak będzie z kosztem naprawy, bo to jest z likwidacji szkody. Wysłałam im kosztorys tydzień przed naprawą, jak będzie choć złotówkę więcej i ubezpiczyciel mi nie dopłaci to im dopiero dam.
Gdzie moja motywacja oddać natychmiast!
Moja waga waha się nadal w okolicach 88 kg. Nie mam siły ani ochoty walczyć o spadek. Mam taki poziom stresu, że przestałam pić kawę bo mi tak ciśnienie skakało. 2 tygodnie temu wychodząc z rozprawy straciłam chwilowo świadomość i spadłam ze schodów. Na szczęście nic sobie nie złamałam ale podrapałam się do tego stopnia, że do tej pory nie mogę założyć spódnicy, bo mam zadrapania i siniaki.
Wczoraj usłyszałam najpiękniejszy przytyk jaki mogłam sobie wymarzyć. O godz. 9.30 wpadła do mnie bez zapowiedzi, moja tesciowa. I pierwsze słowa jakie wypowiedziała to "oj jak u ciebie ładnie pachnie" a ja jej na to, że właśnie przygotowuję obiad. No i zamiast obgadywania synowej jaka to ona leniwa, to ja teraz się wszystkim chwalę jaka jestem dobra pani domu. Może ona sobie myślała, że mnie zastanie w łóżku, albo że co lepiej obudzi mnie, a tu niestety nie ma powodów do powiedzenia złego słowa. W ogóle jestem złą synową, bo ona nie może mi niczego zarzucić. Dbam o męża i dzieci, mój mąż nawet już nie chce tam na obiady jeździć, bo woli jak ja ugotuję. No i złą synową jest m bo nie ma się o co przyczepić.
Dzisiaj jadę z chłopcami na festyn konny. Mam nadzieję, że będzie fajnie trochę na świeżym powietrzu posiedzimy. Pogoda łądna choć nie za gorąco.
:(
Znów rozpoczynam katorżniczą walkę o zrzucenie sadła. Zaczynam tak w każdy poniedziałek i nawet dobrze mi idzie ... do piątku, potem nie wiem w jaki sposób w jeden dzień zaprzepaszczam to co przez cały tydzień udało mi się zrzucić. Mam już dosyć tej ciągłej huśtawki i wagi i nastroju. brakuje mi drugiego człowieka. Mąż wyjechał a ja tak naprawdę nie mam żadnej bliskiej przyjaciółki, z którą mogłabym po babsku pogadać. Wszystkie moje znajomości są powierzchowne, może to też dlatego, ze mieszkam na wsi, a to takie specyficzne środowisko i trudno tam znaleźć bliską duszę. No nic do roboty trzeba się wziąć.
Trochę się wzięłam
za siebie oczywiście. Wczoraj byłam bardzo grzeczna i mam efekty. Muszę nauczyć się panować nad swoim obżarstwem. Jem kompulsywnie, jestem psychiczna.
znów mam za swoje
Wczorajsze i przedwczorajsze obżarstwo zaprocentowało, mam kilogram więcej niż w poprzednim tygodniu. Jak zwykle kajam się za moje grzechy i jak co sobotę obiecujępoprawę. Jestem żarcioholikiem, ale jak tu pójść na odwyk, przecież nie mogę nie jeść w ogóle. No nic przynajmniej spróbuję jeść mniej. Niestety moim największym problemem jest praca. Mam teraz taki czas, że ciągle jestem w drodze. Jak jestem w drodze to nie mam czasu jeść i jak wracam do biura albo już do domu to rzucam się na żarcie jak bym miesiąc nic nie jadła. Pochłaniam dosłownie wszystko co mi w rękę wpadnie, a że nie zawsze mam ugotowane na zapas, to najczęściej jest chleb, bo on zawsze jest pod ręką. No i koło się zamyka. Wiem, że robię źle ale nie potrafię się opamiętać. To się chyba nazywa jedzenie kompulsywne, czyli psychiczna jestem.
Koniec świata
Końca świata nie było, dalej trzeba tyrać i walczyć o zgubienie znienawidzonego sadła. Dziś będą ćwiczenia z kategorii "prace domowe". Mam bardzo napięty plan dnia, bo muszę poprać, sprzątnąć łazienkę, skosić trawę i jak wystarczy czasu umyć okna. Waga spadła w dół. No może w końcu powrócę na właściwe tory.
Odpoczywam
Dziś wyszłam z pracy o 14 (przywilej prowadzenia własnego interesu), oczywiście przedtem przyjęłam 4 klientów i napisałam 2 pisma, ale o 14 wyszłam. Mam dziś odpoczynek. Komórkę wyłączyłam i delektuję się wolnym wieczorem. Jak chłopcy pójdą spać to pogrzebię na działce, bo mi iglaki zarosły. Jutro pranie, mycie okien i koszenie trawy. Sporo mam zaplanowane, ale ciszę się pierwszym od świąt Wielkanocnych wolnym weekendem. Nawet już na jutro obiad ugotowałam, żeby nie rozpraszać się drobiazgami. Oczywiście jak dożyję, bo podobno jutro ma być koniec świata.
Przeklęte 88
Coś się we mnie zacięło. Kręcę się ciągle wokół tej 88. Jak tylko trochę spadnie, to zaraz następnego dnia wraca. Mam wrażenie, że to bariera nie do przekroczenia.
Wiem zapuściłam się strasznie. Jak mogłam pozwolić, żeby tyle mojego wysiłku poszło na marne. Przecież ważyłam już 6 kilo mniej i to bylo zaledwie rok temu. Ja to zamiast na vitalię się zapisywać to do psychiatry powinnam pójść, bo ja jakieś zaburzenia pewnie mam. Póki co to jestem dzis antyspołecznie nastawiona do wszystkiego. Nic mi się nie chce i mam dóóóóół.
Jestem brzydka, gruba, nikt mnie nie kocha, nikt mnie nie lubi. Jestem odpadem.
Syndrom wypalenia
Moje zycie od świąt było jedną wielką gonitwą. Przez 3 tygodnie tylko coś organizowałam. Odpękałam Komunię u młodszego syna, Rocznicę komunii u starszego (tydzień po tygodniu), w pracy miałam zator i zawał. Wczoraj po południu dopiero spokojnie usiadłam i odetchnęłam. Gorset został poluzowany, a mnie dopadł syndrom wypalenia. Zostałam sama, bo mąż wyjechał i bez kasy, bo te wszystkie uroczystości pochłonęły masę pieniędzy. Tak bardzo chciałabym odpocząć. Trochę chudnę. Cieszę się, z tego trochę.