Dzieci chore, siedzę z nimi w domu. Prawie nie wychodzę, bo nie mam kiedy - dziś tylko do lekarza i ekspresowe zakupy na obiad (rosół na udkach, potem z niego pomidorowa, a z warzyw napych do naleśników). Jadę na kawie i tym, co złapię w międzyczasie. Ostatnio na orbim jeździłam o 23.30, bo wcześniej nie było kiedy, dopiero o tej porze skończyłam ogarniać domowy pierdolnik, zmywanie, usypianie dzieci itd. W ramach odzyskiwania równowagi zaczęłam się bawić w decoupage - fajne, coś, co zajmuje mnie na kwadrans kilka razy dziennie - tu popaćkam farbą, tam klejem, ówdzie lakierem. Przynajmniej jakakolwiek aktywność manualna poza przewijaniem, składaniem prania, zmywaniem, dziubaniem obiadków dla dzieci, odkurzaniem, myciem podłóg i całym tym okołodomowym syfem, którego ostatnio szczerze nie cierpię. Życia pozadomowego zero, nawet na spacery nie mam jak iść, bo mąż wraca późno, a po 19 to już trzeba kąpać dzieci, usypiać, inhalować na noc, ogarniać. Czuję się, jak klasyczna WIFE bez F (wasching, ironing, fuckin, etc.). Chciałam isć 28.11. na koncert z mężem, ale mąż nie ma ochoty. No a nie mam z kim iść, więc znowu zostanę w domu. Nie ważne, że to nasza 6. rocznica, jak jesteśmy razem, pewnie nawet nie pamięta, tak samo, jak o rocznicy ślubu (bo liczy się tylko ta jego rodziców chyba).
Do tego wiercą nam udarem w ścianach, bo blok ocieplają. Sypiam po 4-5h i ten hałas w połączeniu z marudzeniem dzieci sprawia, że mam ochotę zwinąć się w pozycji embrionalnej i płakać.Przynajmniej wieczorami, jak dzieci zasną, mąż pod prysznicem, to sobie robię brzuszki, unoszenie bioder i wzmacnianie pupy i pleców - takie małe, szybkie ćwiczenia, które przypominają, że gdzieś tam pod hektarami tłuszczu są jakieś mięśnie.
Nie wiem, jak mamy małych dzieci to robią, że ogarniają dom na błysk, dbają o dzieci, o swoją dietę, jeszcze jakieś bieganie, fitness, czy coś tam. Ja mam klub fitness 200 metrów od domu, ale chyba w drodze do niego wieczorem zasnęłabym w krzakach, tak bardzo jestem zmęczona. Jestem widocznie słabo zorganizowana, ale ani pory posiłków nie są w stanie u mnie być stałe, ani nie mam jak iść do sklepu po zakupy. Jem, co jest, na wagę dziś weszłam, nieco mniej, niż ostatnio, bo 96,5, ale frustracja ogromna. Staram się orbitrekować, ale tyo wymaga pół godziny dziennie, a ja tyle nie mam. Albo siły na tyle nie mam. Nawet na zaśnięcie nie mam siły, bo czekam, kiedy któreś dziecko zacznie mnie wołać, chyba wolę nie zasypiać, niż wybudzać się z głebokiego snu. Generalnie nie wiem, czy to listopad, zmeczenie, kolejne złożone sobie obietnice, których nie dotrzymałam, czy ogromny żal do męża, że ze wszystkim jestem sama, ale jest mi bardzo źle, aż fizycznie czuję się źle.