Ogólnie to klapa, że aż trzeszczy, w związku z czym postanowiłam wziąć się na serio, bez pitu pitu, bez skwierczenia, jojczenia, za to rozsądnie. Kiedyś pomogła mi pani dietetyk, która rozpisała mi dietę - wiem już, żer jak mam wszystko podane jak krowie na miedzy, to efekty są. Sama niby wiem, jak komponować posiłki, ale... idę do sklepu, kupuję pierdoły i potem jest kociokwik. Dlatego też w Mikołajki (Data dobra, jak każda), zaczyna działać moja dieta z Vitalią. Mama mi wykupiła w ramach prezentu, bo jest źle bardzo, a przecież moze być lepiej, od dna można się odbić. Może i mi się uda. Zobaczymy.
Tymczasem sport u mnie polega na opiece nad dziećmi - młodsza poszła do żłobka na 3h dziennie, a starszy... Starszy dla odmiany ma zapalenie oskrzeli. Mam zapieprz w dzień, wstawanie w nocy, a poza tym zapalenie zatok i czuję się jak wrak. Dlatego też nie mam siły/nastroju/motywacji, by ćwiczyć. Od Mikołajek zwracam do orbi, dbam o dietę, a może jak schudnę kilka kilo, zacznę biegać - na razie raz udało mi się zaliczyć przebieżkę i było super :) Tak więc mam punkt w kalendarzu, od którego zacznę działać, bo już naprawdę nie mogę tak dłużej - użalać się nad sobą, rozpaczać, kwilić, jaka to ja gruba. No samo się nie utyło, samo się nie schudnie.
Lolaki
3 grudnia 2014, 21:09powodzenia piekne bojowe nastawienie ja tez dostalam vitalie w prezencie od mamusi na urodziny fajne te nasze mamusie trzymam kciuki