Są zmiany. Na lepsze, jeśli chodzi o moją rodzinę. Na gorsze, jeśli ktoś by zapytał o moją duszę i ciało. Pod koniec marca urodziłam moje drugie dziecko, córeczkę. Cudowną, uroczą, wielkooką Zosię. Bardzo szybko, naturalnie i... bardzo boleśnie niestety. Moje ciało jest zniszczone - na brzuchu rozstępy, brzuch wygląda, jakby był wielkim worem, balonem, który długo był nadmuchany i zaczął spuszczać powietrze. Nogi? Żylaki. Jasne, widziałam znacznie gorsze, ale są. O terenach intymnych wspomnę tyle, że coś poszło nie tak podczas porodu i czeka mnie operacja naprawcza. Tylko nie przy tej wadze. Seks? Jest, ale unikam, bo boli. A tak to lubiłam... Teraz jedynie ze względu na męża, bo jakimś cudem nadal chce się ze mną kochać (ja na swój widok mam ochotę zwymiotować). W ciąży była lekka cukrzyca, ale też całkowity zakaz ruchu, który musiałam łamać i zasuwać po dziecko do żłobka. Zima, dziecko miało te 18 miesięcy mniej więcej, wiec czasem trzeba było je wziąć na ręce, choćby, żeby wrzucić do wózka. Stąd teraz widmo operacji.
Dusza to czarna dziura. Jestem zmęczona, nie sypiam całych nocy od trzech lat w zasadzie, ciężko mi rano wstać. Swoje robi tarczyca, mam Hashimoto i ciągle problem z wyregulowaniem poziomu TSH. Mam rozpieprzony metabolizm - u dietetyczki pomiar pokazał jakieś 45 lat. Nie chodzę do niej, bo terminy wolne ma na przyszły rok. Walczę ze stanami depresyjnymi. Zawsze aktywna, teraz od ponad roku siedzę w domu, zdziczałam, ciężko mi wyjść do ludzi. Tym ciężej, gdy widzę, jak wyglądam. Oczywiście doła zajadam - a to coś upiekę, a to czekolada. Potem mam ochotę nad nią płakać, ale daje chwilę ulgi. Nigdy nie byłam szczupła, ale jakiś czas temu znalazłam moje zdjęcia ze studiów. Byłam naprawdę zgrabną dziewczyną, miałam zawsze pupę i biust, ale też fajną talię, niezłe nogi. Wbrew temu, w co wierzyłam, nie byłam gruba. To się zaczęło, jak poszłam do pracy i zaczęłam siedzieć zamiast, jak dawniej, biegać z psami, tańczyć, szaleć. Oczywiście widok mnie sprzed tego wszystkiego zafundował mi małą wycieczkę do prywatnego piekiełka. I znów - zajadłam żal. Zapiłam winem. Jakoś przetrwałam. Dla dzieci. Tylko jak?
Potrzebuję pomocy. Nie umiem ułożyć sobie jadłospisu. Nie umiem ugotować tak, zeby było smacznie, tanio i szybko. Przy dwójce dzieci musi być szybko, bo co chwila któreś czegoś chce, a jestem dla nich przez jakieś 80% czasu sama. Każdy problem mojego synka mogę rozwiązać tylko ja - w dzień i w nocy. Moja córeczka spędza ze mną tak dużo czasu, że tylko ja jestem w stanie ją uspokoić. Uczę tego meża, ale jest to bardzo frustrujące dla wszystkich. Jest wycie, prawie do wymiotów i spokój, jak tylko ją wezmę na ręce. Jestem bardzo zmęczona. Mam orbitrek, kupiłam we wrześniu. Bardzo go lubię, ale ostatnio prawie nie używam, bo dosłownie lecę na twarz i zasypiam tuż po dzieciach. Filmy? Książki? Dwie minuty i śpię. Na początku zasuwałam na orbim, mam nadzieję, ze dziś się uda, choć pewnie będę w domu późno, mam pierwsze od dwóch miesiecy samotne wyjście wieczorem - do endokrynologa. Żałosne, ale ekscytuję się nim od tygodnia. W planach przy okazji zakup spodni - to już mniej fajne, bo wiem, że znowu będzie rozmiar 44 lub 46 i dupa-szafa w lustrze. Aż mnie scina na samą myśl.
Potrzebuję kogoś, kto mnie zmotywuje. Kto mnie opierdoli od stóp do głów, kto mi przypomni "hej! robisz to dla siebie I dla dzieci! Ocknij się!" Niestety, kolana zaczynają boleć, duma dawno zwinęła się w smutny kłębek w ciemnym kącie i nosa nie wychyla, tak bardzo mi wstyd tego, czym jestem. Smutną, szarą, zmęczoną, zapasioną krową, która nie ma siły na nic.
Pomocy...
blakin
29 października 2014, 11:21Wsparcie od innych jest tak potrzebne jak powietrze - wiem co mówię, bo sama nie mam go za dużo u najbliższych a potrzebowałabym znacznie więcej... najtrudniej zacząć inaczej na siebie patrzeć... Ja dopiero zaczynam (kolejny już raz) ale tym razem myślę bardziej o sobie a nie o tym co inni powiedzą - choć nie powiem często bywa mi wstyd za to jak wyglądam. Razem damy radę - bez obaw, z czasem wyprostuję się nasz tok rozumowania i będzie łatwiej... Dobrze, że tu jesteś - tu faktycznie można otrzymać wsparcie! Powodzenia, trzymam kciukasy;) :)
jamarja
28 października 2014, 15:46Ciężkie ciśnienie na słodkie bierze się najczęściej z dużych skoków stężenia glukozy we krwi. Pewnie wiesz to doskonale: jak zjesz coś, co ma wysoki IG, to od razu pojawia się glukoza, za nią insulina, która to w tri-miga rozkłada i znów masz chęć na słodkie. No chyba, że karmisz piersią - wtedy cukier (w niewielkich ilościach) jest wskazany. Jednak wybierałabym coś innego niż sacharozę, np. miód lub owoce.
jamarja
28 października 2014, 14:50Szybkie, tanie i proste posiłki, które na pewno będą dietetyczne to makarony z warzywami. 60 dkg makaronu pełnoziarnistego i warzywa podduszone na łyżce oliwy: pomidor, papryka, cukinia, cebula, czosnek, marchew (oczywiście nie wszystko naraz, do wyboru), do tego czasem fasolka lub soczewica. Doprawiasz papryką, curry, imbirem itp. Dla mnie przepyszne! Przygotujesz co drugi dzień i masz obiad na dwa dni. Na śniadanie owsianka z nasionami i owocami, na kolację dwie kanapki z pieczywa razowego bez masła i warzywa. Na drugie śniadanie i podwieczorek owoc. Nie może być łatwiej!
Yrithee
28 października 2014, 15:05U nas generalnie na obiady występuje kasza/makaron razowy/ryż brązowy, kurczak/indyk/wołowina i do tego warzywa. Tak teraz myślę o tym, co jem i moim największym błędem jest: * podjadanie między posiłkami * wykorzystywanie nielicznych wieczorów z mężem na piwo + chrupki + film (sporadycznie, ale jednak) * ciężkie ciśnienie na słodkie (jak w domu nie ma, to sobie coś kombinuję z cukru, mleka, kakao - bywa, że aż piszczę, tak chce mi się słodkiego) * jadanie wtedy, kiedy mam chwilę, nieregularne, a największy posiłek przed snem, kiedy mam czas coś upichcić - co z tego, że w miarę zdrowy, jak spory i późno Owsiankę lub kaszę jaglaną bardzo lubię na śniadanie, do tego owoce, nasiona... Potrafię zacząć dzień zdrowo, a potem się w ciągu dnia obsuwać aż do chipsów i piwa przed snem. I potem płacz pod prysznicem. O, tak to działa.
notka22
28 października 2014, 13:16Głowa do góry. Też mam hashimoto (niestety w kierunku niedoczynności) i się zastanawiam jak to wyjdzie z tą dietą. Ale tak jak piszą dziewczyny - stałe pory posiłków choćby się waliło i paliło, ograniczenie jedzenia przed snem. Co do jadłospisu to na początku nie musisz gotować dla siebie oddzielnie - jak robisz obiad to jesz talerz zupy albo drugie danie z umiarem - myślę, że dla dzieci raczej gotujesz dietetycznie, więc nie powinno być problemu że jesz zbyt tłusto albo kalorycznie.
jamarja
28 października 2014, 13:04O nie, moja droga. Ty nie potrzebujesz tego, żeby ktoś Cie opierdolił. Ty potrzebujesz, żeby ktoś Cię przytulił. Dobrze, że zdiagnozowałaś problem, dobrze że widzisz potrzebę zmiany. Ale daj sobie czas! Najpierw przyjmij jedną małą zasadę, np. jedzenie o stałych porach. I choćby nie wiem co, trzymaj się tego. Zobaczysz, że powoli uda Ci się wyjść z impasu, w jakim się znalazłaś. Dzieci szybko rosną (wiem coś o tym: mam trójkę, od 5 do 12 lat) więc to kwestia miesięcy, żeby ustabilizowało się również Twoje życie. Tylko daj sobie czas!
Novalia1984
28 października 2014, 12:54Kochana, czasem trzeba spojrzeć prawdzie w czy, jak się rzeczy mają, ale tylko po to, by coś z tym zrobić i Ty jesteś właśnie na dobrej drodze by powiedzieć sobie dość !! Nie stawiaj sobie nie wiadomo jak wysokiej poprzeczki bo nie dasz rady, bo się potkniesz i znów zdołujesz, a po co ci kolejne rozczarowania. Pomyśl, że przed tobą długo dystansowy bieg, ale wart tego by znaleźć się na finiszu. Zacznij może od tego by nie jeść po dzieciach, (sama mam małą córeczkę i wiem że to częsty nawyk mam), spróbuj nie jeść nic c najmniej 2-3 godziny przed snem i stara się to utrzymać przez kilkanaście dni, jak ci się uda to następny ustawisz sobie cel !! Ale pamiętaj, wszystko małymi kroczkami ....