Nie wiem Kochani od czego zacząć, tyle się dzieje. Może od tego, że mija 5 tygodni i 4 dni od kiedy zaczęłam się odchudzać. Zaczęłam dość nietypowo, ponieważ w Wigilię. Tak, tak, dla większości to pewnie durny pomysł. Wielu z pewnością powiedziałoby, że to marny czas i zaczęłoby dietę nawet nie po świętach, ale i po Sylwestrze, gdy kończy się wielkie obżarstwo. No właśnie, zauważam taką tendencję u większości, że odkłada się ten czas na później, a to od poniedziałku, od przyszłego tygodnia, miesiąca, roku . . . a dupa i waga rośnie. Ja po prostu poczułam 24 grudnia 2019 roku, że to jest ten czas, ten moment, że trzeba już i natychmiast wręcz działać. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Do tego każdego dnia rower, który od wielu lat służył za wieszak w pokoju. Wyciągnęłam i zaczęłam jeździć. Na samym początku problemem było przejechanie 15 minut (tak tak, ja liczę przejechany dystans w czasie, a nie w kilometrach, bo mi licznik wysiadł i tylko z takiego powodu nie będę zmieniać rowerka). Teraz jeżdżę dziennie po 2 godziny, a jak zgrzeszę paszczą, to karnie jadę dodatkową trzecią godzinkę. Dieta hmmm. . . . normalna: słodycze (cukier) i pieczywo won, ziemniaki 1 raz w tygodniu, alkoholu nigdy nie pijam, więc nic nie musiałam eliminować, a poza tym reszta dozwolona w granicach rozsądku. Dużo warzyw, dużo owoców, jak najzdrowsze mięso, jajeczko, twarożek, chude zupki, zwiększenie wypijanych płynów (mieszam wodę ze świeżo wyciskanymi sokami), no i moja rozpusta w postaci migdałów, ale zdrowe są i mają dużo wit. E.
No i tak oto tym sposobem Kochani pozbyłam się - 11 kg. Nawet nie wiem, jak to szybko poszło, ale poszło. Reszta następnych miesięcy to będzie tylko powielanie tego wszystkiego z ostatniego miesiąca. No i ważna rzecz: przez ten czas zdarzyło mi się zjeść i 2 kawałki tortu i jakieś pralinki czekoladowe, ale wtedy musiałam karnie jechać dodatkową godzinę rowerkiem. Czy żałuję tego miesiąca, czy coś bym poprawiła? Nie żałuję. Jest mi lżej, nie mam już aż tak dużej zadyszki, kondycyjnie jest lepiej, kolano mniej mnie boli (choć nadal skrzypi), buzia mi wysmuklała. Wiecie, ja muszę pozbyć się zdecydowanie większej ilości kilogramów, żeby ludzie zauważali moją przemianę, ale wierzcie mi, cieszy mnie każdy utracony kilogram. Muszę większą wagę poświęcić pielęgnacji ciała by zadbać o jego jędrność - same ćwiczenia też tego nie załatwią. O pielęgnacji trzasnę w bliskiej perspektywie jakiś oddzielny wpis, bo jak kilka lat temu schudłam 52 kg, to sama pielęgnując ciało nie miałam problemu z wiszącą skórą (faktem też jest to, że byłam wtedy 10 lat młodsza). Zastanawiam się jeszcze nad jedną kwestią, czy zbyt dużo nie jeżdżę na rowerze, bo mam małe spadki wagi (ostatnio 300g/tyg przy dużej aktywności fizycznej i czystym korytku). Trochę mnie to frustruje, ale powiedział mi ktoś, że przez te ćwiczenia wyrabiam mięśnie, a mięśnie ważą więcej od tłuszczu. Tak, czy inaczej z pedałowania nie zrezygnuję - nadal chcę utrzymać te 2 godziny dziennie, bo najzwyczajniej w świecie sprawia mi to radość . Do tych co zaczynają i są na początku swojej drogi - nie łamcie się, nie wątpcie w siebie, jeśli ja mogę to Wy także możecie. Niech Was nie zrażają porażki, jak upadniecie, to starajcie się wstać i iść dalej, bo to droga po zdrowie, sprawność i kondycję, po radość życia i brak ograniczeń w korzystaniu z niego, to odzyskanie poczucia pewności. Pokochajcie siebie i swoje ciało - wtedy z szacunku do siebie samego urodzi się Wam w głowie taka myśl, jaka mi podczas wieczoru wigilijnego - TERAZ, ZRÓB TO TERAZ, NIE CZEKAJ Życzę Wam takiej decyzji i impulsu, bo odchudzanie naprawdę rodzi się najpierw w głowie Kończę już te swoje wywody, bo mój rowerek się do mnie uśmiecha, a została mi jeszcze jedna godzinka do przepedałowania Buziaki i moc motywacji przesyłam Wszystkim