Kochani,
tak dobrze mi szło! A później przyszły studia... Niezliczona ilość prac do oddania, zadań na wczoraj w projektach do wykonania, stres, zdenerwowanie i zmęczenie. Czy jest coś, co może bardziej popchnąć w stronę ponownego zajadania emocji i odkładania treningów na wieczne "jutro"?
Przyznam Wam się szczerze, że mimo tego, że coraz rzadziej sięgam po niezdrowe jedzenie, to jednak dzisiaj mam tak beznadziejny humor, jakiego dawno nie miałam. Czuje się jak chomik zamknięty w samonapędzającej się destrukcyjnej machinie, który gna w stronę złego nastawienia i smutku i zapomniał, jak wyskoczyć, żeby od tego uciec. Wiem, że mam za dużo na głowie. Chciałabym się zaangażować w przedmioty, których się uczę i bardzo mnie interesują, jednak z powodu wcześniejszych zobowiązań muszę poświęcać dużo czasu dodatkowej działalności. Jest to teraz dla mnie tak frustrujące, że jak tylko muszę coś zrobić z tym związanego to zaczynam się denerwować, stresować i smucić. Ale wiem, że przez najbliższe dwa miesiące od tego nie ucieknę... mimo, że naprawdę bym chciała.
Dlatego tutaj nie piszę. Bo przestał we mnie płonąć ten ogień, który jeszcze niedawno dopiero się na nowo rozpalał. Bo w zasadzie z powrotem wszystko jest mi obojętne, mam tylko ochotę przetrwać najbliższe dwa miesiące. Może wtedy znowu spróbuję normalnie podchodzić do wszystkiego. Jakaś cząstka świadomości uparcie mi mówi, że już to przerabiałam, że dobrze wiem jak to się skończy - i nie będzie to dobre zakończenie, jednak druga cząstka świadomości przekrzykuje, że trudno i że jeżeli nie zamknę się teraz w sobie i nie otoczę murem to po prostu już nie wytrzymam dłużej tej frustracji i wybuchnę.
Trzymajcie kciuki, żeby te dwa miesiące minęły szybciej, niż na to się zanosi. Albo w sumie po prostu mi życzcie, żebym spała więcej niż średnio 5h dziennie.