coś w stylu "ile człowiek musi się nakombinować, żeby drugiego spotkać przez przypadek". To było chyba w gimnazjum, mój ówczesny obiekt westchnień wracał ze szkoły autobusem po 15-stej, więc mądra ja szłam do sklepu, żeby się "przypadkiem" minąć :)
Piętnaście lat później znowu robię to samo. Przez 20 minut czatowałam w oknie, żeby wypatrzyć kiedy będzie jechał ich służbowy samochód, żeby wyjść ze śmieciami do segregacji :D I jak na złość zaczęło padać, plany poszły się paść. Minęłam się z nim tylko jak zeszłam po pomidory, ale zabrakło mi języka w gębie. Jutro nie zrobię numeru ze śmieciami, bo na 16-stą Marta ma przymiarkę sukni... Sobota i niedziela też odpada... Albo poniedziałek albo wtorek, jak na 16-stą pójdę do pracy. Pod warunkiem, że będzie pusto. I, że eks akurat nie przyjdzie na piwo. I że nie stchórzę. :D
Chyba, że podpuszczę Baśkę żeby go zapytała, ale czy potrzebuję "adwokata"?
Ogarnij się babo, bo źle skończysz. :D