Hej,
Dawno mnie tu nie było bo i po co. Rosne w oczach tak naprawdę. Sama nie wiem ile przytyłam. Przed ciąża ważyłam 71, ale przez pierwsze jej tygodnie schudłam do 68.... to był czas kiedy postanowiłam wziąć się za siebie przed powrotem do pracy. A teraz mam 77,5.
Jedno to kilogramy, a drugie to jakość skóry. Nigdy nie byłam szczuplakiem, ale miałam dość gęsta skórę, było tam trochę cellulitu ale jednak wszystko trzymała. I w sumie pierwsza ciążę przeszłam nieźle. Przytyłam 13 kg ale skóra całkiem dobrze to z niosła. Teraz skórę mam jakbym już przytyłam 20. Zrobiła się taka mega wiotka. Ale w sumie nie ma co się dziwić.... cała pierwsza ciążę byłam aktywna fizycznie, chodziłam na ćwiczenia i dużo plywalam.
Do pracy wróciłam i było mi w niej bardzo dobrze. W końcu między ludźmi i tematy inne niż dzieciowe i człowiek jakiś taki bardziej potrzebny się czuł....
Niestety od 18 stycznia wszystko stanęło na głowie. Poszłam na badania prenatalne i o ile z dzidziulem ok, to się okazało że szyjka macicy się rozchodzi, więc już nie wróciłam do pracy (a wyszłam na 2 h) tylko do domu leżeć. Mimo tego po tygodniu było jeszcze gorzej i natychmiast do szpitala. Parę dni na patologii, a potem leżenie w domu. W między czasie choroba starszej córki i męża... oj trudny to był dla nas wszystkich czas. Ja nic nie mogłam zrobić za bardzo. Do tego babcie też nam się posypały chorobowo... sama nie wiem jak to wszystko przetrwalismy.
Po miesiącu jednak moja szyjka wyglądała całkiem ok. I była nadzieja na minimalna aktywność... krótki spacer itp. Niestety prawdopodobnie podczas wizyty na kontroli u Gina podlapalam grypę. 39 gorączki i byłam nie do życia. Poszłam do internisty, a on stwierdził że on nie wie co to jest i co z tym zrobić. Dał skierowanie na badania i paracetamol. Ledwo żyłam. CRP wyszło 40. Więc pewnie wirus. Do lekarza już nie wróciłam bo dwa dni później dostałam silnych boli brzucha. Niestety znów wróciliśmy do punktu wyjścia. Szyjka 17mm i walczymy od nowa. Znów leżę plackiem. Znów nic nie mogę. Przy łóżku skierowanie do szpitala, jakby było gorzej to mam jechać na podanie sterydy na rozwój płuc.
Nie gotuje. Jem co mi dają. Na szczęście babcie już lepiej więc wspierają nas kulinarne. Ale prawda jest taka że jemy głównie kanapki i tradycyjne obiady. No i słodycze są na porządku dziennym. Nie mogę się tego wyzbyć. Leżę cały dzień i w ten chory sposób się "nagradzam".
Do tego pojawiły się skurcze więc na wyciszenie dostałam relanium, więc jestem zobojetniala na wszystko i ciągle bym spała. Nawet książek mi się nie chce czytać, a na filmach zasypiam.
Dziś zaczynam 28 tc pocieszam się że nawet jakby się teraz zaczęła akcja to jest już duża szansa na uratowanie dzidziula- 95%. Oczywiście każdy dzień w brzuchu mamy na wagę złota. Więc leze. I czekam....
No i tyle na te chwile.
Teraz pomyślałam że nie dzieje się nic a tyle się dzieje.