Dziś pół dnia spędziłam na uczelni... jak w każdy piątek Wróciłam jakaś taka zła, przybita... trochę agresywna... nie do końca wiedząc dlaczego. Ale odkryłam powód... Z rana, jeden z wykładowców, tak cichaczem szepnął do mnie: "Pani spodziewa się kolejnego dziecka?" Wydusiłam z siebie: "Nie... na razie nie" Zrobiłam głupią minę i wyszłam, ale wierzcie mi... coś we mnie pękło. Taką sytuację przeżywam dwa razy w tygodniu Nie mam już ochoty się tłumaczyć... Zrobię sobie koszulkę z napisem: "Nie jestem w ciąży! Po pierwszej został mi po prostu wielki bebzun! Wstyd mi Większość ludzi, których spotykam zakłada po prostu, że jestem w ciąży, a reszta pyta... i dostaje odpowiedź. Wiem... Pewnie myślicie sobie... to Twoja wina, nie dbasz o siebie... trzeba ćwiczyć... itp. I pewnie macie racje Ta myśl nie pokrzepia.
Jestem na Vitalii od marca, a te moje odchudzanie to jakaś pomyłka. Zanotowałam śladowe ilości spadku wagi.... choć 1,7kg to nawet spadkiem nazwać nie można. Nic się nie dzieje. Nie wiem w czym problem... dlaczego nie potrafię ruszyć z kopyta. Za słaba motywacja? Lenistwo? Wymówki? Pewnie z każdego po trochu... na tak ślimacze tępo nie mam cierpliwości!
Muszę to po prostu zrobić, bo mi odbije. Następny wmawiający mi ciążę może ucierpieć... poważnie. Muszę ruszyć dupę w końcu i ćwiczyć. Z dietą jest już lepiej... 2-3 miesiące i będzie po akcji...
Jeny... ale jestem zirytowana...