Szukałam i wreszcie znalazłam. Trafiłam wreszcie na pizzę, która ma mało kalorii i mało węgli. Yess. Zrobiłam sobie dziś na obiad i mimo znikomej ilości kalorii, najadłam się.
Prosty skład, łatwe wykonanie, normalnie szok. I w dodatku chwila moment gotowa, bo robi się na patelni. Dodałam jeszcze pieczarki i cebulę, zioła, ale ich nigdy nie liczę.
gdyby nie wieczorne gastro. Nie wiem co to za ciąg, ale mnie dopadł wilczy głód.
Kolacja, to dwa puddingi białkowe i orzechy włoskie i byłby limit kalorii na dziś. Ale potem... coś zaczęło za mną chodzić.
Padło na czekoladę. U mnie innej niż gorzka nie uświadczysz, więc poszła ta gorzka. Prawie cała tabliczka. Było mi mało, coś bym jeszcze wciągnęła. Chodzę, patrzę, a tu stoi smutna, rozpoczęta puszka brzoskwiń w lodówce. No to zabrałam się za nią i jak prawie cała była, tak opróżniłam do cna, razem z syropem. Noooo, wreszcie ulga i pełny brzuszek.
Winę upatruję w mniejszej niż zwykle ilości spożytego białka. I węglowodanowe śniadanie i obiad. Ani jednego jajka dziś nie zjadłam, więc dzień zgoła inny niż dotychczas.
Na śniadanie- trzy grzanki z pieczarkami i mozarellą, a na obiad- makaron z twarogiem, na słodko. Pysznie, ale widać musze jaja wcinać.
Waga nieciekawa, bo weekend był z pizzą i niedzielnym ciastem.
Zapomniałam się dziś pomierzyć wszerz i wzdłuż/waga nieznana/. Zapomniałam, że skończył się marzec. W dodatku zaspałam, o ile można zaspać nie pracując. Wstawanie o 9.30, to szczyt lenistwa w moim przypadku, ale co tam. W końcu cała masa czasa i nigdzie mi się nie spieszy, co nie? :)
Dziś postanowiłam przeżyć dzień tylko na jogurtach. Z dodatkami oczywiście i żeby białko było w dużej ilości. Taki jakby detoks, po murzynkowej niedzieli, która dała kilogramowy wzrost wagi.
Gotowce, na późne śniadanie koło 13stej :)
320kcal/50g białka
Na obiadokolację po 18stej- skyr naturalny z borówkami, brzoskwiniami, odżywką białkową i płatkami migdałów, a i jeszcze pyłek pszczeli dla zdrowotności:)
porcja miała 500kcal.
i podsumowanie, choć dzień się jeszcze nie skończył.
Ciekawe co jutrzejsza waga, na taki spadek ilości żarełka.
Być może jeszcze dojem gotowym jogurtem, ale niekoniecznie. Albo szejk proteinowy? sie zobaczy.
A może jutro zrobię sobie dzień jajeczny? :) zaczyna mnie bawić dieta :)
Upiekłam murzynka... i przede mną mega wyzwanie. Nie zjeść, albo zjeść z umiarem. i jedno i drugie będzie mega trudne, bo dawno nie jadłam ciasta. A wrzuciłam i orzechy i mieszankę bakaliową. Upiekłam bo mąż smęcił, a poza tym musze zużyć kupione dawno temu kostki margaryny do pieczenia. Jeszcze jedna przed świętami musi być spożytkowana, więc w perspektywie jeszcze jedno margarynowe ciasto.
Wczoraj piekłam też na obiad lasanię. Zjadłam słuszną porcję, a poza tym w ciągu dnia tylko 3 proteinowe jogurty i banan. Aż się zdziwiłam, że wieczorem czymś nie dopchałam, bo mało tego było jak na całodniowe menu. Waga nie zareagowała:)
W piątek robiłam proteinową pizzę, ale nie zrobię więcej bo kalorii 700, a wcale mi specjalnie nie smakowało. Po niej, jak to mam w zwyczaju, po obiedzie drzemnąć, poszłam na spacer, żeby spalić co zjadłam. Miałam iść tylko do apteki, ale jak się ruszyłam z domu to nogi poniosły :)
Spacerowałabym dłużej, ale natura domagała się wc, więc wróciłam. Wkurzam się zawsze na to, bo pić trzeba, sikać też, a nie bardzo jest gdzie opróżnić pęcherz.
Ale waga spadła dziś o 400g, więc chyba nic się nie stało, że przekroczyłam normy. Waga na dziś to 76,5kg 😍
Było mocno białkowo i jak widać tłuszczowo.
A jadłam tak:
śniadanie- kanapki z łososiem, humusem i mozzarellą, i klasycznie jajka z groszkiem/550kcal/
obiad- pyra z gzikiem/pycha/420kcal
podw.- orzechy włoskie 30g/200kcal/
kolacja- skyr naturalny z odżywką białkową, borówkami i płatkami migdałów/320kcal/
i była jedna kawa z mlekiem i druga z odżywką białkową/240kcal/
Niepotrzebne były te orzechy, które mi dały 200kcal, ale za wcześnie było na kolacje, a czułam potrzebę zjedzenia czegoś.
Skyr naturalny marki biedronkowej niesmaczny, a hummus też jakiś taki na nie. Chyba nie lubię ciecierzycy. Dziś spróbuję kupić skyr innej marki, jeśli będzie, ewentualnie jakiś owocowy.
W planach jedzeniowych klasyczne śniadanko, podobne do wczorajszego ,a na obiad, mięso mielone z szynki z pieczarkami, plus surówka z czerwonej kapusty i chyba ziemniaczki.
Musze pomyśleć o niskokalorycznym, acz białkowym podwieczorku, bo mam głoda między obiadem, a kolacją.
Coś mi nie idzie. Drugi tydzień bez spadku. Rozmija mi sie chęć schudnięcia, z chęcią najedzenia się po korek. Mało mam w tych 500 kalorii żarełka i czuję się nienajedzona po posiłku. Wpadały różne dodatkowe kalorie, niekoniecznie niedozwolone. A to za dużo orzechów, a to duża jogobella, banany czy trzy cukierki mleczne, tudzież ,jak wczoraj, biszkopty z dżemem :) Brakuje mi najedzenia się do syta. Liczenie codziennie kalorii, daje co prawda kontrole i motywacje, ale nie potrafię do tego wrócić.
W tygodniu były dwa dni z 13tys. kroków i dwa razy poćwiczyłam wieczorem po pół godziny, wiec ruch jest.
Muszę popracować nad składem posiłków. Wczoraj jeden gostek na tik toku mówił, że w każdym posiłku powinno być 60g białka. hmm. To raczej niewykonalne. Ale zawsze można trochę zwiększyć. Jutro mam zamiar kupić hummus/ nigdy nie jadłam/, łososia/tuńczyka nie lubię/ i skyr. Będę kombinować co z tego wyczarować :).
Nie wiem co mnie napadło, ale czułam nieodpartą chęć zjedzenia czegoś poza limitem. Wjechały banany, podwójna paka delicji i dwie duże jogobelle, oraz domowa pizza/planowana/. Tragedii nie ma jak na ekscesy dwudniowe, ale gdzieś tam gniecie, że nie powinnam. Zwłaszcza, że ruchu było zero. Co z tego, że wyszukałam fajne ćwiczenia, jak nie chciało mi się ich robić. Ot, popatrzyłam i tyle:)
Dziś trochę zalatany dzień, więc nie będzie czasu na zjedzenie o stałej porze obiadu. Nawet jeszcze nie wiem na co miałabym ochotę. Prawdopodobnie zjem po prostu większą kolację. Też jeszcze nie wiem co to miałoby być, hmm. Jednak z rozpiską vitalii było prościej, ale skończył mi się abonament. Potem przejrzę wydrukowane jadłospisy.
Powinnam się przyłożyć w tym tygodniu, skoro w poprzednim nie było spadku. Motywacjo przybywaj.
Ten tydzień bez spadku wagi. Pewnie przez to, że nie liczyłam kalorii. Zero grzeszków, kroki bardziej niż ok, ale najwidoczniej jadłam więcej niż te moje 1500kcal. No trudno, przyszły tydzień postaram się bardziej. Czas ucieka, a ja nadal gruba. Aczkolwiek brzuch mniejszy i chyba się przyzwyczaiłam do obecnego wyglądu, bo nie razi. Za ciasna kurtka wisi w szafie, bo ciepła pogoda wymusiła noszenie cieńszej, luźniejszej. Wkurzają mnie jednak cyferki na wadze. Dziś 76,9kg, a było tydzień temu 76,7kg.
Wczoraj pogoda zmieniła się na zimową i cały dzień przesiedziałam w domu. Tyle co po bułki wyskoczyłam, do sklepu pod domem. No i wjechała kurtka zimowa:) stosownie luźna. Tak się śmieję, ale jakbym nie miała wyboru i nosiła przyciasną kurteczkę, to miałabym większą motywacje, żeby schudnąć w mig.
Znalazłam fajny kanał z ćwiczeniami na YT i bardzo do mnie przemawia, choć nie postrzegam siebie za aż tak grubą
Jutro mam urodziny... ostatnie pięćdziesiąte... szok. Nie planuje, klasycznie, żadnego tortu. Sobie nigdy nie robię, choć nie powiem, chodzi za mną coś zakazanego. Jakieś mega ciacho, ummm... już długo jestem grzeczna i organizm dopomina się mega dawki cukru.
Taka piękna, słoneczna sobota, że aż grzech w domu siedzieć, więc sobie poszłam:) nikt mi nie chciał towarzyszyć, bo jak opowiedziałam jaką trasą będę szła, to... wymiękli moi panowie, ech.
I znalazłam kamyczka z zabawy Stonehiding, niestety za cholerę nie wiem jak dojść do ładu z apką żeby go umieścić w innym miejscu. Beata help!
Menu sobotnie:
Na śniadanie- łosoś w pomidorach/z puszki/ i dwie kromki chleba fitness
na obiad z rodzinką- zapiekanka gołąbkowa
na kolację- jogurt z owocami
zero podjadania, zero słodyczy, ani nic co niewskazane.
Wczoraj pojadłam po kokardy naleśników, więc dziś było grzecznie.
Nie ważyłam się przezornie po naleśnikowej uczcie, ale wczoraj zanotowałam spadek i pokazało się 76,7kg :)
Z okazji kobiecego święta, prezent praktyczny/taki chciałam/ kwiatki na balkon:) dwie piękne prymulki