Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Wieczna studentka na wiecznej diecie;) Tym razem mam nadzieję, że skutecznej:)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 8658
Komentarzy: 51
Założony: 17 września 2013
Ostatni wpis: 28 stycznia 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Arganiaa

kobieta, 37 lat, Warszawa

159 cm, 51.00 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: do stycznia co najmniej 50 kg

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

28 stycznia 2016 , Komentarze (1)

2 kg na minusie...

Dieta trzydniowa...

Jaka?

Tzw. dieta cud.

A konkretnie?

Wirus... Od trzech dni biegunka, brak apetytu, wczoraj potworne skurcze żołądka...

Jakby ktoś nie zauważył, to wszystko pisane jest ironicznie z meeeega dawką sarkazmu. Nie jestem i nigdy nie będę zwolenniczką cudownych diet, a jeśli ktoś jest zwolennikiem teorii "nie będę jeść przez tydzień, schudnę 5 kg" i tutaj wszedł, to niech jak najszybciej zamknie pamiętnik, wyjdzie i nie wraca. 

Ale faktem jest, że od dwóch dni jem baaardzo mało. Nie mam siły, nie mam apetytu... 

Dziś zjadłam w zasadzie tylko sucharki, jabłko i jaglankę na mleku z kakao i rodzynkami. Nie mam ochoty jakoś na więcej, nie czuję absolutnie głodu... Ale chyba coś jeszcze powinnam w siebie wmusić chociaż. Może dokończę paczkę sucharków ;)

To na dzisiaj koniec, jutro będę się starała jeść już w miarę normalnie, oczywiście lekko, ale więcej, co by sobie nie fundować głodówki.

To tyle na dziś. 

Dobranoc,

Arganiaa

3 stycznia 2016 , Komentarze (5)

Boże, zaczął się sezon na "nowy rok, nowa ja", "noworoczne postanowienia", "wraz z nowym rokiem zaczynam", "początek mojej metamorfozy"...

Owszem, zaczął się, bo nowy rok kojarzy się z nowym początkiem. Zamykamy drzwi za tym, co było, czasem nawet zatrzaskujemy, oddzielamy przeszłość grubą kreską (najlepiej czerwoną!), odżegnujemy się od tego, co za nami i otwieramy nową furtkę. 

Chcemy pewne rzeczy zmienić, coś poprawić, coś zacząć, a może właśnie z czymś skończyć.

Wiem, takich tematów jest od zatrzęsienia, ale tym razem i ja popłynę z prądem i dołączę do tego morza jednakowych wydawałoby się postów.

Chyba nie będę oryginalna, jeśli stwierdzę, że chciałabym w tym roku zacząć od nowa. Od zera. 

Od początku. 

Odciąć się od tego, co mnie ogranicza, zniewala, powstrzymuje.

W związku z tym, że to portal o odchudzaniu, to pewnie temu najwięcej uwagi poświęcę, choć pewnie tylko. Bo nie tylko o zmianę figury, sylwetki mi chodzi. 

Chciałabym zacząć jeść normalnie. NORMALNIE. To słowo klucz.

Nie jeść po to, by uspokoić emocje. 

Nie jeść po to, by odreagować. 

Nie jeść po to, by się czymś zająć. 

Nie jeść po to, by sobie poradzić ze złością, smutkiem, radością, nudą, czy czymkolwiek innym.

Jeść po to, żeby nie być głodną. 

Jeść po to, by być zdrową. 

Jeść po to, by być odporną na infekcje, które coraz częściej mnie dopadają. 

Jeść po to, by rozprawić się z trądzikiem. 

Jeść po to, by mieć zdrowe, mocne włosy, które w ostatnim czasie coraz mocniej mam wrażenie wypadają. 

JEŚĆ NORMALNIE

Zdrowo, różnorodnie, bez zbędnych śmieci, kolorowo, smacznie, pysznie. 

JEŚĆ NORMALNIE bez rzucania się na słodycze. 

Dosłownie. 

Potrafię się na nie rzucić. Cała paczka Rafaello? Nie ma problemu! 

Czekolada? Proszę bardzo, dajcie jeszcze drugą! 

Oooo, ptasie mleczko! Dlaczego nie?!

Męczy mnie już to. 

Mam dosyć. 

Przytłacza mnie to.

Chcę to zmienić. Chcę? Po co to chcę? Piszę, że chcę, ale w głowie pojawia mi się dalszy ciąg tego zdania "chcę, ale...". Chcę, ale często nie mam siły gotować, chcę coś zmienić, ale nie chce mi się wysilać, chciałabym już dostać gotowe, po co się pocić, męczyć, poświęcać? Tysiące wymówek. 

To może to zmienię!

Zamiast chcę napiszę ZROBIĘ TO!

Przypomina mi się mój ulubiony blog i jego  sztandarowe hasło "ZRÓB TO I ZOBACZ CO SIĘ STANIE".

No dobra, to zmieniam. Zrobię to. BĘDĘ JEŚĆ NORMALNIE. I zobaczę co się stanie.

A tutaj będę wrzucać w skrócie to, co zjadłam i zobaczymy, co się stanie.

I chciałabym, zacząć się ruszać. 

Tzn. ruszam się, ot, choćby teraz, pisząc tego posta przecież ruszam palcami, bo jak inaczej pisać na klawiaturze? 

Ale chodzi o aktywność fizyczną, cokolwiek, spacer, bieganie, Chodakowską, cokolwiek. 

Chciałabym? 

Nie! 

ZROBIĘ TO, BĘDĘ SIĘ RUSZAĆ, nie tylko przebierając palcami po klawiaturze, i zobaczymy co się stanie.

Zobowiązuje się przed Wami, że ZROBIĘ TO I ZOBACZYMY, CO SIĘ STANIE.

A Wy mnie wspierajcie, proszę, bo nie wiem, czy sama dam radę. 

Jak trzeba, kopnijcie w tyłek. 

Kiedy trzeba, podajcie rękę. 

Jeśli trzeba - podpowiedzcie, doradźcie, wskażcie błąd. 

Po prostu bądźcie. 

Buziaki,

Karolina/ Arganiaa

31 sierpnia 2014 , Komentarze (7)

Przeżyłam!

Przeżyłam i nie popłynęłam.

Choć nie powiedziałabym, że było idealnie. Ale przecież nie musi być idealnie, prawda?

Niby tak, ale moje myślenie bardzo często jest zero-jedynkowe. Albo pięknie, albo beznadziejnie. Albo idealnie, albo klapa. Albo czarne, albo białe. A gdzie odcienie szarości? Czy między białym a czarnym na prawdę nie ma niczego pośredniego? 

No więc nie było idealnie. Zle całkiem też chyba nie.

Cały dzień walczyłam z ochotą/ potrzebą zjedzenia ciasta, które moja mama upiekła u babci. Ok, zjadłam kawałek. Mmmm... pycha... Chcę jeszcze jeden!!! Ale po co?? Zjadłam, spróbowałam, dobre było, po co mi kolejny? Jeden wystarczy. Wyszłam na dwór, nie zjadłam kolejnego. Wygrałam.

Wracam do domu. Ciasto od babci przywiezione, stoi na środku blatu kuchennego. Myślę: no dalej, zjedz. Tylko kawałek. I tak już dzisiaj zjadłaś jeden, to możesz i drugi. Bo i tak zawaliłaś przecież, nie? Bo nie było idealnie, więc jaka różnica czy kawałek, czy dwa, czy pół blachy? Robię się głodna, mam ochotę/ potrzebę znów sięgnąć po ciacho. Ale po co? Wzięłam do ręki książkę, zapomniałam o nim. 

Ale wciąż stoi, a w zasadzie leży na kuchennym blacie. I kusi. Oj, baaaardzo kusi.

Ale wygrałam walkę, zjadłam tylko kawałek.

Póki co.

Bo ono tam leży i kusi. Ciągle. 

30 sierpnia 2014 , Komentarze (5)

Nie mam siły zbyt wiele pisać, więc będzie telegraficzny skrót. Dzień śmiem zaliczyć do udanych. To "już" czwarty ;) Ćwiczeń póki co brak, ale od poniedziałku zamierzam zacząć. Tylko od którego poniedziałku? :D 

Tak patrzę na to moje menu i myślę sobie, że za mało warzyw... Nosz kurde, co ja poradzę na to, że nie lubię warzyw. Mogę znieść i strawić pomidora, rzodkiewki, ogórka. Jeszcze w obiedzie jakoś przejdą ale w pozostałych posiłkach niekoniecznie... Macie jakieś pomysły na to, Jak się przekonać do warzyw? ?

Miało być krotko, wiec menu:

śniadanie: dwie kanapki z chleba razowego z masłem, szynką i pomidorem

II śniadanie: jaglanka na mleku z nektarynka

obiad: makaron pełnoziarnisty z kurczakiem, marchewką, pietruszką i suszonymi pomidorami

podwieczorek: banan

kolacja: serek wiejski z wiśniami z konfitury

aaa, miało być foto śniadania.  Proszę bardzo. Oto ono.

29 sierpnia 2014 , Skomentuj

Trzeci dzień zaliczony!:) Wszystko ładnie, pięknie, zdrowo, kolorowo ;) 

Wiem, wiem, co to za sukces i jaki to wyczyn jeść zdrowo przez trzy dni. 

Wiem, wiem, niewielki.

Ale dla mnie to coś. Cieszę się z każdego dnia, który mogę zaliczyć do udanych. Nie zakładam, że dieta, czy zdrowe odżywianie trwa miesiąc, dwa, pół roku czy rok. Liczy się każdy dzień, mozolnie kroczek za kroczkiem zdobywany cel główny.

 

Obiecuję sobie z dnia na dzień "jutro będzie dobrze, jutro będę zdrowo jeść". Nie martwię się o to, co za tydzień, za miesiąc. Nie, dzień za dniem.

Przypomina mi się, jak uczyli nas w trakcie zajęć o alkoholizie i terapii, że uzależnieni żyją tu i teraz. Tylko dziś się liczy. I trochę funkcjonuję na tej zasadzie. Przynajmniej w kwestii jedzenia. Krok za krokiem. Wczoraj do mnie już nie należy, nic nie zmienię. Jutro nie wiem, co będzie i nie jestem do końca w stanie przewidzieć. Ale "dziś" mogę w miarę kontrolować, starać się, walczyć z pokusami.

I tak z dnia na dzień wygrywam. Nie zakładając pięknych, wzniosłych celów. 

Powolutku, pomalutku.

Dzień za dniem.

A jakby ktoś mi nie wierzył - menu:

śniadanie: trzy kromki chleba razowego z masłem, serem żółtym i rzodkiewkami

II śniadanie: papryka, serek Bieluch z przyprawami

obiad: makaron pełnoziarnisty z tuńczykiem, cebulką i marchewką

podwieczorek: koktajl pietruszkowy

kolacja: zapiekanka z kaszy gryczanej z cukinią, oliwkami, kukurydzą i suszonymi pomidorami, pomidor

28 sierpnia 2014 , Komentarze (2)

Nie mam siły pisać, nie mam też wany, więc powiem tylko, że dzień zaliczony do udanych. Ćwiczeń brak, ale chociaż zdrowo się odżywiam. A to już połowa sukcesu. W moim przypadku, to chyba nawet więcej niż połowa. 

27 sierpnia 2014 , Komentarze (1)

I nie zatonęłam! Ba, nawet powiedziałabym, że dziś się unoszę na powierzchni wody, swobodnie dryfując. 

Nie spadłam po równi pochyłej na samo dno! Nawet się nie przewróciłam, nie potknęłam. Idę prostu, z dumnie podniesioną głową. Prosto do celu.

Cel na dziś zaliczony! Zdrowe odżywianie pełną parę. Ćwiczeń póki co brak, ale nie od razu przecież Rzym zbudowano. Nie chcę brać się za wszystko na raz, bo wiem, że długo tak nie pociągnę. Więc póki co cel: zdrowe odżywianie. Ćwiczenia dołożę wkrótce.

A jeśli już o zdrowym odżywianiu, to dzisiejsze menu wyglądało następująco:

Śniadanie: omlet z dwóch jajek z suszonymi pomidorami na łyżeczce oliwy z oliwek

II śniadanie: dwie małe kanapeczki z chleba razowego z masłem, szynką z indyka i pomidorem

Obiad: ryż parboiled z warzywami na patelnię, kurczakiem i pestkami słonecznika

Podwieczorek: koktajl z kefiru, borówek amerykańskich i otrębów owsianych

Kolacja: serek wiejski z rzodkiewkami, kromka chleba razowego

Jest dobrze. Dzisiaj. Jutro też będzie dobrze. 

Dobrej nocy! :)

26 sierpnia 2014 , Komentarze (3)

Wracam z podkulonym ogonem jak pies po raz nie wiem który już... 

Wracam, ale po co? Czy ja wiem... Tyle razy próbowałam, tyle razy wciąż próbuję... Ile razy jeszcze spróbuje? Czy ja wiem...

Wracam, ale nie wiem, czy za chwilę znów nie zniknę... Wracam, ale nie wiem, czy po kilku dniach znów nie skończę ze Snickersem w ręku, zagryzając go jeszcze Kitkatem...

Wracam, ale nie wiem, czy dam radę... Tyle razy zaczynałam i wciąż na nowo zaczynam... Zadaję sobie pytanie: ile razy? Setki, tysiące? Po co? Po to, by znów po kilku dniach upaść i spadać w dół coraz głębiej... Nie, nie po to by upaść i zaraz się otrzepać i wstać... Po to, by przez chwilę było dobrze, a za moment znów równia pochyła... i znów mi się wszystko z rąk wymyka... I znów tracę kontrolę nad wszystkim.. I znów ze smutku sięgam po bułkę ociekającą masłem i miodem, batona ze sklepu, który zaraz eksploduje chemią i sztucznymi dodatkami... 

Po co? Po co chwilę jem zdrowo, ładnie, pięknie? Po to, by za chwilę to wszystko zniszczyć, unicestwić? Po to, by za moment zniweczyć to, co udało mi się osiągnąć?

Wracam, w sumie sama nie wiem po co i dlaczego... Może dlatego, że nie daję sobie rady... Może w nadziei, że uda mi się znaleźć wsparcie... Może dlatego, żeby ktoś mnie kopnął w zasiedziałe siedzenie i powiedział: hej, dawaj, rusz się, do roboty! 

Nie wiem...

Może po prostu po to, żeby się trochę wygadać, ułożyć sobie trochę w głowie, poskładać jakieś strzępki myśli do kupy w mniej lub bardziej sensowną całość...

Nie wiem...

Może po to, by ktoś czasem, kiedy niczym Buka z Muminków nadciąga wielka czarna otchłań i wysysa ze mnie całą energię, sprawiając, że tak jak dziś nie mam nawet ochoty podnieść się z kanapy, pogłaskał po głowie, mówiąc: hej, dasz radę, wierzę w ciebie, nie jesteś sama!

Nie wiem...

Może i jedno, i drugie i trzecie po części jest prawdą.

Nie wiem...

Nie wiem, jak to będzie dalej. Nie zarzekam się, że w dwa miesiące zgubię 5 kg. Nie mówię, że będę ćwiczyć sześć razy w tygodniu. Nie twierdzę, że uda mi się wytrwać z zdrowym jedzeniu przez miesiąc, ba nawet przez ten tydzień. 

Nie chcę nic obiecywać. Ani sobie, ani nikomu innemu.

Nie wiem, co będzie za miesiąc, za dwa, za tydzień.

Jedyne, co mogę obiecać SOBIE, nikomu innemu, to to, że postaram się jutro jeść zdrowo. I poćwiczyć. Choć pół godziny. 

Tak, jutro będę jeść zdrowo.

To wiem.

11 kwietnia 2014 , Komentarze (12)

Mogłabym uznać, że dziś zawaliłam.

Mogłabym powiedzieć, że jestem beznadziejna, bo znów zaliczyłam porażkę, bo znów mi z dietą nie do końca wyszło.

 Mogłabym stwierdzić, że nigdy nie uda mi się schudnąć, bo nie potrafię kontrolować w 100 % tego, co jem.

Mogłabym znów zacząć od nowa jutro, albo od poniedziałku, a jutro i w niedzielę najeść się na zapas...

Mogłabym...

Jasne, mogłabym. Tylko pozostaje jedno, podstawowe pytanie - co z tego? Co mi to da?

Moja odpowiedz - nic mi to nie da. Gdybym uznała, że zawaliłam dietę, poszłabym do kuchni zrobiła budyń z toną wiśni w konfturze, albo wielką dmuchaną bułę z grubą wartwą masła i taką samą ilością miodu, do tego kilkanaście daktyli i pół czekolady. Mogłabym...

Ale po co? Czy po to pracowałam przez 10 dni, żeby teraz to zaprzepaścić?? Do tej pory tak robiłam. Kilka dni wzorowo, albo przynajmniej dobrze, a potem się zaczynało. Sama sabotowałam swoje działania. Tak, jakbym podświadomie nie chciała się zmienić, dążyła do tego, żeby zostać w tym miejscu,w którym jestem, mimo tego, że nie jest w aktualnym stanie wcale różowa. Wręcz przeciwnie, bo mam wiele zastrzeżeń do siebie.

No więc po co sabotować to, co udało się zdobyć? Chociażby to było bardzo niewiele. Czy warto to poświęcić? W imię czego??

Nie, wcale nie uznałam, że trzeba się poddać i zacząć od nowa od jutra, od poniedziałku. Padłam, owszem trochę się potknęłam. Ale dlaczego mam nie wstać? Otrzepać się, zakleić zdarte kolana i wstać, bo jutro nie będzie śladu po tym zdarzeniu, a przyszła sylwetka sama się nie zrobi. Choć szkoda... Ale cóż, takie życie, nie ma nic za darmo;)

Ok, do sedna, bo znów epistołę strzeliłam.

Ktoż to przeczyta w dzisiejszej dobie, gdy większości nie chce się czytać dłuższych tekstów niż długość sms-a? ;)

Menu:

śniadanie: owsianka - szklanka mleka, cztery łyżki otrębów owsianych, banan, cynamon

obiad: 50 g kaszy kuskus, leczo

kolacja: serek wiejski 200 g, wiśnie z konfitury, jabłko

+ grzane piwo, piwo z sokiem

+ dwie herbaty pu-erh

+ dwie herbaty zielone

+ 0,5 litra wody

TRENING: miz Mel B, Natalii Gacki, ABS i czegoś tam jeszcze;) w sumie ok. 50 min.

10 kwietnia 2014 , Komentarze (1)

Dzisiejsze menu:

śniadanie: 50 g kaszy jaglanej na mleku z łyżeczką cukru, kakao, łyżką rodzynek

II śniadanie: banan

obiad: 50 g kaszy kuskus, leczo

podwieczorek: jabłko, dwie kostki czekolady gorzkiej

kolacja: ciabatta, serek Turek Figura, dwa plastry szynki tradycyjnej, papryka konserwowa, ogórek kiszony

+  1,5 litra wody

+ dwie herbaty pu-erh

+ trzy herbaty zielone

+ kawa z mlekiem, łyżeczką miodu

TRENING: mix Mel B i goscia w smiesznych gatkach

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.