Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
po raz n-ty, setny, tysięczny...


Wracam z podkulonym ogonem jak pies po raz nie wiem który już... 

Wracam, ale po co? Czy ja wiem... Tyle razy próbowałam, tyle razy wciąż próbuję... Ile razy jeszcze spróbuje? Czy ja wiem...

Wracam, ale nie wiem, czy za chwilę znów nie zniknę... Wracam, ale nie wiem, czy po kilku dniach znów nie skończę ze Snickersem w ręku, zagryzając go jeszcze Kitkatem...

Wracam, ale nie wiem, czy dam radę... Tyle razy zaczynałam i wciąż na nowo zaczynam... Zadaję sobie pytanie: ile razy? Setki, tysiące? Po co? Po to, by znów po kilku dniach upaść i spadać w dół coraz głębiej... Nie, nie po to by upaść i zaraz się otrzepać i wstać... Po to, by przez chwilę było dobrze, a za moment znów równia pochyła... i znów mi się wszystko z rąk wymyka... I znów tracę kontrolę nad wszystkim.. I znów ze smutku sięgam po bułkę ociekającą masłem i miodem, batona ze sklepu, który zaraz eksploduje chemią i sztucznymi dodatkami... 

Po co? Po co chwilę jem zdrowo, ładnie, pięknie? Po to, by za chwilę to wszystko zniszczyć, unicestwić? Po to, by za moment zniweczyć to, co udało mi się osiągnąć?

Wracam, w sumie sama nie wiem po co i dlaczego... Może dlatego, że nie daję sobie rady... Może w nadziei, że uda mi się znaleźć wsparcie... Może dlatego, żeby ktoś mnie kopnął w zasiedziałe siedzenie i powiedział: hej, dawaj, rusz się, do roboty! 

Nie wiem...

Może po prostu po to, żeby się trochę wygadać, ułożyć sobie trochę w głowie, poskładać jakieś strzępki myśli do kupy w mniej lub bardziej sensowną całość...

Nie wiem...

Może po to, by ktoś czasem, kiedy niczym Buka z Muminków nadciąga wielka czarna otchłań i wysysa ze mnie całą energię, sprawiając, że tak jak dziś nie mam nawet ochoty podnieść się z kanapy, pogłaskał po głowie, mówiąc: hej, dasz radę, wierzę w ciebie, nie jesteś sama!

Nie wiem...

Może i jedno, i drugie i trzecie po części jest prawdą.

Nie wiem...

Nie wiem, jak to będzie dalej. Nie zarzekam się, że w dwa miesiące zgubię 5 kg. Nie mówię, że będę ćwiczyć sześć razy w tygodniu. Nie twierdzę, że uda mi się wytrwać z zdrowym jedzeniu przez miesiąc, ba nawet przez ten tydzień. 

Nie chcę nic obiecywać. Ani sobie, ani nikomu innemu.

Nie wiem, co będzie za miesiąc, za dwa, za tydzień.

Jedyne, co mogę obiecać SOBIE, nikomu innemu, to to, że postaram się jutro jeść zdrowo. I poćwiczyć. Choć pół godziny. 

Tak, jutro będę jeść zdrowo.

To wiem.

  • slimwannabe

    slimwannabe

    26 sierpnia 2014, 23:13

    Jestem dokładnie w tej samej sytuacji, Twój post to jakby spisane moje obecne myśli. Ale uda nam się, zobaczysz! Grunt to zrozumieć, że całe to śmieciowe jedzenie jest dla słabeuszy, którzy nie potrafią go sobie odmówić. A my słabe nie jesteśmy... NIE BĘDZIEMY! Jedzenie nie może nami rządzić! To chore!!! Dobrej nocy, wypocznij dziś a od jutra walczymy. Będzie dobrze!

  • witaaminkaa

    witaaminkaa

    26 sierpnia 2014, 22:58

    Dzień za dniem. Codziennie stawiaj sobie cel. Jutro jem zdrowo i tak w kółko ..... Dzień za dniem a motywacja będzie rosła. Trzymam kciuki

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.