Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Wieczna studentka na wiecznej diecie;) Tym razem mam nadzieję, że skutecznej:)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 8576
Komentarzy: 51
Założony: 17 września 2013
Ostatni wpis: 28 stycznia 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Arganiaa

kobieta, 37 lat, Warszawa

159 cm, 51.00 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: do stycznia co najmniej 50 kg

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

9 kwietnia 2014 , Skomentuj

Jestem w siódmym niebie - odzyskałam laptopa, moja magisterka przeżyła, nic nie zginęło, zdjęcia i dokumenty odzyskane!!! Ufff, kamień z serca, ba, głaz z serca ;)

Ależ miałam dziś ochotę rzucić wszystko w cholerę. Wszystko, tzn. dietę i ćwiczenia. Choć mojego jedzenia nie da się nazwać dietą... Nie wiem, co mi się dzieje, ale mam taką ostatnio fazę na parówki, że szok... Codziennie mogłabym jeść... Muszę się ogarnąć, bo co z tego, że jem ok. 1500 kcal, jak co do wartościowości tego wszystkiego mam poważne wątpliwości... Choć i tak jest dużo lepiej niż kiedyś. Jeszcze dwa lata temu na śniadanie i kolację była dmuchana buła z masłem i nutellą, i to tylko grubą warstwą, bo inaczej nie dało rady, w międzyczasie smażony na tonie tłuszczu kotlet, parówki, itp. Więc porównując do tego, co było kiedyś, jest lepiej. Ale do tego, żeby było dobrze jeszcze duuuużo brakuje. Ale powoli się ogarnę. Mam nadzieję przynajmniej taką cichą.

Najgorzej mi przychodzi wymyślenie, co zjeść na kolację... Macie jakieś propozycje? Co Wy jecie?

Poza tym, cały dzień znów chodzą za mną słodycze... Od samego rana myszkowałam po domu w poszukiwaniu czegoś dobrego... Skończyło się na czterech kostkach czekolady gorzkiej i dwóch daktylach suszonych. Dziwne, że tylko tyle, bo jeszcze dwa tygodnie temu potrafiłam zeżreć całą tabliczkę i dopchać jakimś batonikiem... God, co się ze mną dzieje??

Dobrze, że choć poćwiczone dzisiaj!

Menu z dziś:

śniadanie: banan, dwie kromki chleba żytniego, 50 g twarogu chudego, dwie łyżeczki dżemu wiśniowego domowego

II śniadanie: dwie parówki berlinki, musztarda, kromka chleba żytniego

obiad: bigos

podwieczorek: cztery kostki czekolady gorzkiej, dwa suszone daktyle

kolacja: serek wiejski z wiśniami z konfitury

+ 1.5 litra wody

+ dwie herbaty zielone

+ dwie herbaty pu-erh

TRENING: mix różności w ramach wyzwania z tipsforwoman - aaaa... moje ramiona!!!

8 kwietnia 2014 , Komentarze (1)

Dziś szybko, bo leń i niechciejstwo totalne mnie ogarnęło... Ćwiczeń brak, bo leń mnie zdominował, a poza tym po 7 dniach ćwiczeń należy mi się dzień wolnego:)

Menu:

śniadanie: 200 g twarogu chudego, łyzka syropu klonowego, łyżeczka kakao, łyżka rodzynek

II śniadanie: sałatka (berlina, plaster sera królewskiego, ogórek kiszony, papryka konserwowa, odrobina majonezu lekkiego), kromka chleba żytniego, jabłko

obiad: bigos, kromka chleba żytniego

kolacja: 50 g kaszy jaglanej na melu z wodą, łyżeczka cukry i kakao, łyżka rodzynek

dwie kostki czekolady gorzkiej (chodziła za mną pół dnia - zjadłam i odechciało mi się słodkiego)

+ 1,5 litra wody + dwie herbaty pu-erh + dwie herbaty zielone

+ kawa z mlekiem i łyżeczką miodu

BRAK ĆWICZEŃ

7 kwietnia 2014 , Komentarze (2)

Wytrwałam tydzień. Jest sukces! Phi, jaki tam sukces, ale jak na mnie to i tak niezly wyczyn!:)

Zazwyczaj kończyło się góra na 3-4 dniu. Bo przecież "rzuciłam się na batona, a potem na bułkę z miodem, a potem to już po co walczyć skoro i tak poległam. No, ale od jutra znowu zaczynamy. Albo nie, jeszcze jeden dzień się najem na zapas, bo przecież znów wracam do diety!".

I tak to mniej więcej zawsze wyglądało. Parę dni diety, parę dni żarcia, neverending story bez happy endu ;)

Tak więc dziś tydzień za mną.Z idealnym trzymaniem diety bywa różnie, raz parówka wpadnie, raz ser żółty, którego nie powinnam, raz ciabatta, którą kocham. Ale nie rzucam się na jedzenie, nie napycham się na zapas. Nie jem słodyczy. Jak mnie ciśnie, to suszony daktyl - jeden, no góra dwa. Ale na tym się kończy.

Ale ćwiczę - już tydzień!:) I zaczynam lubić ten stan tuż po!:D oddzisiaj wyzwanie z tipsforwoman. Dałam radę zestaw dla początkujących, ale jest moc!:D

menu:

śniadanie: omlet z dwóch jaj z łyżeczką syropu klonowego, pół serka homo waniliowego, wiśnie duszone z cynamonem

II śniadanie: jabłko, sałatka (berlinka, plaster goudy, ogórek kiszony, papryka konserwowa, łyżeczka majonezu lekkiego), dwie kromki chleba żytniego

obiad: bigos

kolacja: dwie kromki chleba żytniego, plaster szynki, plaster goudy, pieczarki duszone na odrobinie masła, ketchup

+ 1,5 litra wody

+ dwie herbaty pu-erh

+ dwie herbaty zielone

TRENING: mix Mel B, fitnessblender-a, Cassey Ho ;)

ałaaaa... moje pośladki...

6 kwietnia 2014 , Komentarze (3)

moją magisterke szlag trafił... razem z laptopem... nie zapisalam jej nigdzie... mam nadzieje ze uda sie odzyskac twardy dysk...

dzis krotko, bo pisze z telefonu...

śniadanie: 50 g kaszy jaglanej na mleku, łyżka syropu klonowego, dwie lyzki wiorek kokosowych, łyżka rodzynek

II śniadanie: barszcz czerwony z jajkiem, kromka chleba zytniego

obiad: bigos, kromka chleba zytniego

kolacja: ciabatta, 50 g twarogu poltlustego, dwie łyżki miodu

plus o 23 bo byłam niemiłosiernie głodna: plaster szynki, daktyl suszony

1,5 litra wody

dwie herbaty pu erh

dwie herbaty zielone

TOTAL FITNESS Chodakowskiej

5 kwietnia 2014 , Komentarze (3)

No i minął dzień 5. Pod znakiem walki ze samą sobą i moimi zachciankami, bo inaczej tego nie da się nazwać. Zdawałam sobie sprawę, że może być ciężko, bo szykował się wyjazd do babci w odwiedziny, ale nie sądziłam, że aż tak... Pojechałam i zaczęło się od bitwy o ciastka. Ledwo weszłam, słyszę "kupiłam ci ciasteczka, wezmiesz sobie do Warszawy". No, już mnie zaczęło nosić. Więc mówię, że nie jem. No icały cykl marudzeń, smęceń i narzekań. "No, że przecież nie możesz nic nie jeść, to po jednym dziennie sobie będziesz jeść, ale ja specjalnie dla ciebie kupiłam, no, ale wez" itp., itd. Aaaaa!!! Wkurzyłam się, nie kryję, więc już nie byłam tak miła. W końcu mówię "Nie jem ciastek, nie wezmę ich!" i to tonem zdecydowanie nie znoszącym sprzeciwu. Babcia się niemalże obraziła, ale cóż. Tę walkę wygrałam.

Wchodzę do dużego pokoju, a tam standard - ciastka na stole, cukierków i wafelków w szafkach TONY. A ja dzielnie myślę "NIE JEM!". Ale, że widok słodyczy mnie nie opuszczał i gdzie nie spojrzałam tam cukierki, więc moim starym zwyczajem uległam. Ale uwaga! Skończyłam na dwóch truflach czekoladowych (taka moja nieodwzajemniona miłość ;). I myślę "i tak zawaliłaś, miałaś nie jeść wcale. No to skoro i tak nie wyszło, to wez już dzisiaj sobie daruj tą dietę, zaczniesz jutro! Idz po kolejnego trufla. Albo lepiej! W kuchni są ciastka! Wez sobie trochę". A jakaś rozsądna część mnie zapala czerwone światła i pojawia się myśl: ale po co ci to? Co chcesz przez to załatwić? Czego ci brakuje i co się takiego dzieje, że sięgasz po słodycze? Ciągle chcesz zaczynać od nowa? Spróbowałaś już dwóch, po co ci więcej? Więc się zatrzymałam z kolejną myślą: jem, bo mi się nudzi, bo jestem zdenerwowana i niespokojna, więc w ten sposób próbuję ukoić nieprzyjemne emocje. Choć to wcale nie sprawi, że znikną i że sytuacja się zmieni.

I wiecie co? Wyszłam na podwórko, wróciłam i zapomniałam o tym, że jeszcze przed chwilką miałam ochotę wyjeść pół szafkowych zapasów (a uwierzcie mi, że są potężne).

Wróciłam do domu przed 18 i myślę: poćwiczę z Chodakowską, bo obiecałam sobie, że ćwiczę 6 razy w tygodniu. Ale po chwili ogarnęły mnie wątpliwości... Eeee, nie chce mi się, eeee, śpiąca jestem, głodna, zmęczona, itp., itd. I znów pojawia się w mojej głowie wielki znak STOP!!! A dlaczego mam nie ćwiczyć? Bo mi się nie chce? Marna wymówka, tym bardziej, że jeśli będę się kierować tym, że mi się nie chcę, to wielu rzeczy nie zrobię. Nie napiszę magisterki, bo mi się nie chce, nie znajdę pracy w Wawie, bo mi się nie chce szukać, nie zjem obiadu, bo mi się nie chce gotować. NIE CHCEM, ALE MUSZEM, jak mawiał klasyk ;) Są jakieś obowiązki, powinności, z których nie warto rezygnować tylko z powodu własnego wygodnictwa i lenistwa. Trzeba nauczyć się przełamywać i nie poddawać nicniechciejstwu. A ja się zamierzam tego nauczyć!

Ehh, aleepistołę walnęłam ;)

Menu:

śniadanie: 200 g twarogu półtłustego, jogurt naturalny, łyżeczka kakao, łyżka syropu klonowego, łyżka rodzynek

II śniadanie: dwie kromki chleba pszennego, łyżka masła, schab pieczony, ketchup (babci lodówka uboga w warzywa, pomijając ogórki na mizerię ;)

jabłko

obiad: kotlet z piersi kurczaka, ziemniaki, mizeria z kefirem

w międzyczasie dwa trufle czekoladowe...

kolacja: sałatka (berlinka, plaster sera żółtego, ogórek kiszony, papryka konserwowa, łyżka majonezu lekkiego), kromka chleba żytniego

+ litr wody

+ dwie herbaty p-erh

+ trzy herbaty zielone

+ mięta

SKALPEL Chodakowskiej

4 kwietnia 2014 , Komentarze (1)

No i czwarty dzień minął nie wiadomo kiedy. Dziś znów na szybko, bo nie mam siły już pisać... Cały dzień (no, dobra pół, ale intensywnie) siedziałam nad magisterką i teraz nie mogę patrzeć już na komputer, bo mi się słabo robi, jak pomyślę, że jeszcze tutaj miałabym epistołę stworzyć;) No więc będzie standardowo telegraficzny skrót.

Choć na chwilkę musiałam zajrzeć, co by menu wrzucić i odfajkować trening. Jeszcze niedawno miałam plany, żeby założyć zeszyt i w nim spisywać jadłospisy i treningi, ale szczerze mówiąc równie dobrze mogę zrobić to tutaj. A skoro nie założyłam, to musiałam choć na chwilkę wpaść.

Do rzeczy - menu:

śniadanie: bułka z dynią, 50 g twarogu półtłustego, dżem domowy wiśniowy

II śniadanie: jabłko, omlet z dwóch jajek, łyżeczki kakao i syropu klonowego z serkiem waniliowym i łyżeczką rodzynek

obiad: filet z dorsza pieczony, ziemniaki, tona kapusty kiszonej (już kilka dni za mną chodziła, a dziś się po prostu na nią rzuciłam... jak kobieta w ciąży mam zachcianki ;)

kolacja: barszczyk czerwony z ziemniakami i jajkiem (mmm... maminy... trzeba korzystać, póki jestem w domu, bo w Wawie nie będzie mi się chciało gotować)

+ 1,5 litra wody

+ kawa z mlekiem i łyżeczką miodu

+ dwie herbaty zielone

+ dwie herbaty pu-erh

TOTAL FITNESS Chodakowskiej

3 kwietnia 2014 , Komentarze (1)

Bez zbędnego rozprawiania, dziś konkretnie - menu:

śniadanie: kasza manna z łyżką powideł śliwkowych

II śniadanie: banan

obiad: 50 g kaszy kuskus, łyżka oliwy z oliwek, pół papryki czerownej, pieczarki

przegryzka: jabłko

podwieczorek: barszcz czerowny z ziemniakami i jajkiem

kolacja: trzy grzanki z wędliną, serem żółtym, pomidorem, bazylią (chodziły za mną od kilku dni, a że mało kcal mi wyszło do kolacji, to trochę dobiłam ;)

przed chwilą: kosteczka gorzkiej czekolady - ale jestem "hero", bo na tej jednej skończyłam :D i nawet wcale mnie nie ciągnie do reszty; jest progres :)

+ 1,5 litra wody

+ dwie herbaty pu-erh

+ dwie herbaty zielone

SKALPEL Chodakowskiej

2 kwietnia 2014 , Skomentuj

Szybko i na temat, bo wracam do pisania magisterki. Nosiło mnie od południa za słodyczami. Kurcze, chyba się na prawdę uzależniłam od cukru i słodkiego... Snułam się po domu, tu czekolada, tu daktyle, tu pepsi... Cholera, na złość chyba w tym domu wszystko na widoku zostawiają. Dobrze, że w poniedziałek wracam do Wawy, tam przynajmniej nic w mieszkaniu nie mam;) Choć zawsze mogę pójść do sklepu i nabyć, bo w walce "chcę słodkie" a "nie chce mi się tylko po to wychodzić z mieszkania" moje błogie lenistwo przegrywa. No, ale dzielnie walczę z pokusą. Uległam tylko kaszy jaglanej na słodko, ale dochodzę do wniosku, że jeden posiłek "na słodko" dziennie mi się należy. Nie mówię o tabliczce czekolady, ale np. jaglanka na słodko, myślę, że jest ok:)

No tak, miało być szybko, więc do meritum - menu dzisiejsze:

śniadanie: dwie kromki chleba żytniego, serek Turek Figura, dwa plasterki szynki, ogórek kiszony, papryka konserwowa

II śniadanie: filety z makreli w sosie pomidorowym, kromka chleba żytniego

jabłko

obiad: 50 g makaronu pełnoziarnistego, łyżeczka oliwy z oliwek, fasola czerwona konserwowa, papryka, pieczarki

kolacja: 50 g kaszy jaglanej, szklanka mleka, po łyżeczce miodu, masła orzechowego, kakao, łyżka rodzynek

plaster szynki tradycyjnej

+ 1,5 litra wody

+ dwie herbaty pu-erh

+ dwie herbaty zielone

TOTAL FITNESS Chodakowskiej

spacer (ponad godzinny)

1 kwietnia 2014 , Komentarze (1)

Jako rzekłam, tak zrobiłam.

Pora się ogarnąć, tak więc dziś dzień pierwszy tego ogarniania:)

Waga z samego rana (o ile godzinę 10 można nazwać samym rankiem ;) pokazała 55,8 kg. Ehh... no cóż. Kiedyś było 52 z hakiem, ale z związku z tym, jak się "odżywiałam", nic dziwnego. No nic, nie ma co płakać na rozlanym mlekiem. Wróciło, to wróciło. Oby jak najszybciej spadło. Byle tylko zdrowo i bezpiecznie!:)

Nie mam weny do pisania, więc będzie w telegraficznym skrócie.

Dzisiejsze menu:

śniadanie: dwie kromki chleba żytniego, serek Turek Figura, plaster szynki tradycyjnej, ogórek kiszony, papryka konserwowa

obiad: makaron pełnoziarnisty, łyżeczka oliwy z oliwek, fasolka czerwona konserwowa, apryka, pieczarki

jabłko

podwieczorek: sałatka (Berlinka, plaster sera królewskiego wędzonego, ogórek kiszony, papryka konserwowa, łyżka majonezu Hellmanns lekkiego), kromka chleba żytniego

kolacja: 200 g twarogu półtłustego, jogurt naturalny, kakao, miód, łyżka rodzynek

+ 1,5 litra wody

 + dwie herbaty pu-erh

+ trzy herbaty zielone

Co do treningu - SKALPEL Chodakowskiej

31 marca 2014 , Komentarze (2)

Piszę, kasuję. Zaczynam od początku, znikam.

Ile razy już ak robiłam? Nie liczę. Kilka. Może kilkanaście.

Jest kwiecień. Zaczynałam walkę o szczuplejszą figurę w styczniu zeszłego roku. Ważyłam wtedy ok. 57 kg. Schudłam, doszłam do 52 - 53 kg. Dziś znów jest ponad 56.

Dlaczego? Odpowiedz jest prosta. Ba, wręcz banalna. Trzymam dietę kilka dni, a potem się zaczyna. Kawałek czekolady. A tam, wezmę jeszcze drugi, nic się nie stanie. A skoro już zjadłam dwa, to jeszcze jeden, ostatni już. Taaa, ostatni. Też tak macie czasami?

Pamiętacie "Dzień Świra"? Kiedy Kondrat jedzie z babką i jej synek w pociągu. Kobieta podjada synowi chipsy, z każdym kolejnym wkładanym do ust twierdząc, że to już "ostatni". Co dalej? Kończy na tym "ostatnim"? Taaa, tak samo, jak ja. Nie, nie kończy. Kończy, kiedy nie ma już ani jednego okruszka w opakowaniu.

Wiecie, tak się ostatnio zastanawiam, skąd to się bierze. Dlaczego nie potrafię skończyć na tym jednym. Dlaczego wciąż zaczynam od nowa, nigdy nie kończąc tego, co zaczęłam.

I myślę, że nauczyłam się "radzić sobie" z emocjami poprzez jedzenie, a konkretnie poprzez zajadanie słodyczami. Jest mi smutno - czekolada. Jestem zdenerwowana - baton, czuję się samotnie - oooo, paczka ciastek, nie mogą się zmarnować. I tak błędne koło się zamyka. I znów wracam do punktu wyjścia. Przeraziłam się ostatnio, kiedy uświadomiłam sobie, jak poważne ma to rozmiary.

Przeprowadziłam się ostatnio do Warszawy, gdzie niewiele mam znajomych, ciężko mi się trochę jeszcze odnalezc. I wiecie co? Popatrzyłam na to, co jem i przeanalizowałam, kiedy po to sięgam. Okazało się, że codziennie coś słodkiego wpadało w moje łapczywe łapki.  Dziś - rurki z kremem. Nie, nie jedna, niemal całe opakowanie. W czwartek - czekolada. Nie, nie kostka, cała tabliczka. W piątek - ciastka. Kupiłam, bo przyjeżdżała kumpela. Wzięłam jedno na spróbowanie. I co? Pochłonęłam cztery, a były spore.

Przyznaję, mam problem ze słodyczami. Duży problem myślę. Ale tym razem uda mi się coś z nim zrobić. Nie wiem jeszcze co, ale pokonam dziada. Działa wytoczone, do boju!

A dla tych, którzy tu zerkną - prośba. Wspomóżcie!:)

Życzę wszystkim powodzenia w Waszych zmaganiach!:)

K.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.