Jestem w siódmym niebie - odzyskałam laptopa, moja magisterka przeżyła, nic nie zginęło, zdjęcia i dokumenty odzyskane!!! Ufff, kamień z serca, ba, głaz z serca ;)
Ależ miałam dziś ochotę rzucić wszystko w cholerę. Wszystko, tzn. dietę i ćwiczenia. Choć mojego jedzenia nie da się nazwać dietą... Nie wiem, co mi się dzieje, ale mam taką ostatnio fazę na parówki, że szok... Codziennie mogłabym jeść... Muszę się ogarnąć, bo co z tego, że jem ok. 1500 kcal, jak co do wartościowości tego wszystkiego mam poważne wątpliwości... Choć i tak jest dużo lepiej niż kiedyś. Jeszcze dwa lata temu na śniadanie i kolację była dmuchana buła z masłem i nutellą, i to tylko grubą warstwą, bo inaczej nie dało rady, w międzyczasie smażony na tonie tłuszczu kotlet, parówki, itp. Więc porównując do tego, co było kiedyś, jest lepiej. Ale do tego, żeby było dobrze jeszcze duuuużo brakuje. Ale powoli się ogarnę. Mam nadzieję przynajmniej taką cichą.
Najgorzej mi przychodzi wymyślenie, co zjeść na kolację... Macie jakieś propozycje? Co Wy jecie?
Poza tym, cały dzień znów chodzą za mną słodycze... Od samego rana myszkowałam po domu w poszukiwaniu czegoś dobrego... Skończyło się na czterech kostkach czekolady gorzkiej i dwóch daktylach suszonych. Dziwne, że tylko tyle, bo jeszcze dwa tygodnie temu potrafiłam zeżreć całą tabliczkę i dopchać jakimś batonikiem... God, co się ze mną dzieje??
Dobrze, że choć poćwiczone dzisiaj!
Menu z dziś:
śniadanie: banan, dwie kromki chleba żytniego, 50 g twarogu chudego, dwie łyżeczki dżemu wiśniowego domowego
II śniadanie: dwie parówki berlinki, musztarda, kromka chleba żytniego
obiad: bigos
podwieczorek: cztery kostki czekolady gorzkiej, dwa suszone daktyle
kolacja: serek wiejski z wiśniami z konfitury
+ 1.5 litra wody
+ dwie herbaty zielone
+ dwie herbaty pu-erh
TRENING: mix różności w ramach wyzwania z tipsforwoman - aaaa... moje ramiona!!!