Przeżyłam!
Przeżyłam i nie popłynęłam.
Choć nie powiedziałabym, że było idealnie. Ale przecież nie musi być idealnie, prawda?
Niby tak, ale moje myślenie bardzo często jest zero-jedynkowe. Albo pięknie, albo beznadziejnie. Albo idealnie, albo klapa. Albo czarne, albo białe. A gdzie odcienie szarości? Czy między białym a czarnym na prawdę nie ma niczego pośredniego?
No więc nie było idealnie. Zle całkiem też chyba nie.
Cały dzień walczyłam z ochotą/ potrzebą zjedzenia ciasta, które moja mama upiekła u babci. Ok, zjadłam kawałek. Mmmm... pycha... Chcę jeszcze jeden!!! Ale po co?? Zjadłam, spróbowałam, dobre było, po co mi kolejny? Jeden wystarczy. Wyszłam na dwór, nie zjadłam kolejnego. Wygrałam.
Wracam do domu. Ciasto od babci przywiezione, stoi na środku blatu kuchennego. Myślę: no dalej, zjedz. Tylko kawałek. I tak już dzisiaj zjadłaś jeden, to możesz i drugi. Bo i tak zawaliłaś przecież, nie? Bo nie było idealnie, więc jaka różnica czy kawałek, czy dwa, czy pół blachy? Robię się głodna, mam ochotę/ potrzebę znów sięgnąć po ciacho. Ale po co? Wzięłam do ręki książkę, zapomniałam o nim.
Ale wciąż stoi, a w zasadzie leży na kuchennym blacie. I kusi. Oj, baaaardzo kusi.
Ale wygrałam walkę, zjadłam tylko kawałek.
Póki co.
Bo ono tam leży i kusi. Ciągle.
DietetyczkaNaDiecie
30 września 2014, 15:50dziękuję bardzo :-)
malinkapoziomka
1 września 2014, 15:35Oj, tak domowe ciasto i ten zapach to prawdziwa zmora ludzi na diecie! Brawo za ten mały kawałek, a nie pół blachy!!!