Ogólnie nie jest źle. W końcu dostałam umowę na czas nieokreślony, treningi wychodzą mi spoko, coraz mniej mam dni kiedy na wolnym nie zrobię normy kroków, jem jak trzeba....
....ale przez te moje baby w pracy nie wyrabiam. Któregoś dnia odgrzałam sobie w pracy żarcie to nie dość że poleciały komentarze w stylu "co tam jesz grubasku" "może jeszcze kanapkę ci zrobić" to jeszcze trzeszczały cały czas jak jadłam i gapiły się tak, że pies gapiący się w krwisty stek to przy tym pikuś. Co nie przeszkodziło im zresztą podpierdzielić mi jednego naleśnika. Jeszcze trochę to chyba w kiblu będę jeść żeby móc to zrobić w spokoju.
Dodatkowo przytkało mnie dokumentnie.... prawie od tygodnia nawet jak coś wyjdzie z posiedzenia to jest tego całe gie ;) w porównaniu z tym co powinno być i to małe, twarde i okupione męką....kombinuję jak koń pod górę, jogurty, colon c, 4 litry wody, kupa warzyw... kij, już nawet normalne glutenowe piwo i jabłka, po których normalnie w ciągu godziny mam z tyłka rozpylacz, i dalej nic. Wszystko w kiszkach stoi, mam wrażenie że jeszcze trochę to górą spróbuje wyjść
Do tego standard o tej porze roku - zawalone przez alergię zatoki, pogorszenie stanu skóry, gorsze spanie i większe rozdrażnienie, tylko chodzę i k...rwiam.....mam ochotę się pierdyknąć na pół godziny do wanny......
.....ALE NAWET QRWA NIE MAM WANNY