Wróciłam do domu po niecałych trzech dniach. Cel wycieczki/ucieczki nie został osiągnięty, ale jakieś tam pozytywy się mi ulęgły. Bo od Pana i Władcy usłyszałam deklarację, jakiej od prawie 5 lat się 'domagałam'. I on i dzieci trochę się wystraszyli mojej nieobecności, może wydałam się im jakoś tam niezbędna.
Nieważne.
Miałam czas do przemyśleń.... i chyba nie wyszłam z nich na tarczy.
Ale przez zamieszanie, przez nieobecność - straciliśmy na miesiąc, mam nadzieję, że tylko na miesiąc, kartę open do licznych obiektów sportowych.... tego mi szkoda. Bo na siłownię płaconą bezpośrednio w klubie to mnie nie bardzo stać. Na basen też będziemy chodzili znacznie rzadziej i w dodatku tylko po godzinie, więc nie będę trzaskała rekordów.
Nic to. W drugiej połowie lipca jedziemy na żagle na Cyklady... moje ukochane...
Przez tydzień waga mi trochę podskoczyła. Bo jak mnie nie było, to nie liczyłam, co i jak jem. Bo odpadła siłownia, sauna i basen. Bo trafiły mi się dwa restauracyjne spotkania, a jak już zamówię i stoi przede mną żarełko ? to JEM. Mam nadzieję, że to tylko chwilowo....
Za to odkurzyłam mojego stalowego rumaka. Odkurzyłam, to mało powiedziane. Spędziłam upojne pół dnia z rękoma umazanymi ponad łokcie w benzynie, smarach, grzebiąc szczoteczką w zębatkach, trybach, łańcuchu... przerzutki chodzą jak nowe. Zamontowałam nową przednią lampkę, nowy licznik, oczyściłam wszystkie linki, hamulcowe i przerzutkowe. Kupiłam nowe żelowe siodełko, bo moja kanapa rowerowa, kiedyś kupiona na moje ówczesne ponad 70 kilo, dożyła swoich dni.
Byłam już 2 razy na wyprawach bicyklowych, pierwsza to 49 kilo, druga prawie 54. Wciąż czuję na pośladkach miejsce, gdzie majtki miały obrąbki, hłe, hłe.
Jestem drugi dzień na wsi. Wczoraj samodzielnie skosiłam 1 cały trawnik, ponad 4 godziny szalałam z kosiarką. I z wnuczkiem paliliśmy wielkie ognisko. Wieczorem przyszła burza, uczyłam dzieciaka liczyć czas między błyskiem a gromem, jak jest więcej niż 6 ? to ma się nie bać. Jeden z ostatnich piorunów zepsuł coś na podstacji trafo i nie było całą noc prądu. Mieliśmy 1 urodzinową świeczkę, jedną płaską latarkę i zapalniczki. Nastój jak cholera, wszyscy nagle mieli czas i ochotę ze sobą rozmawiać, nikt nie grał w węża na telefonie, nikt nie siedział z nosem w kompie ani nikt nie zapował po kanałach tivi.... Fajnie!
Staram się znowu pilnować co i ile jem. Nawet przychodzi mi to nie za trudno. Już druga kanapka z pasztetem napełnia mnie do wypęku. Kotleta całego nie zjem. Tylko te owoce pożerane na tony.....