Dom cały w chaosie. Wszyscy nie w humorze i rozdrażnieni. Zbliża się głęboki niż genueński...
Sobota minęła nijako. Dzieciaków nie było, ale za to najmłodszy smyk nie schodził mi z rąk - ząbkujemy i marudzimy, nie śpimy po nocach. Porą popołudniową niespodziewanie pod moimi drzwiami pojawiła się kuzynka mojego męża. Osoba bardzo miła, niesamowicie ciepła i otwarta. Przegadałyśmy cztery godziny, pijąc herbatę w zagruzowanym i zapuszczonym otoczeniu. Nie miałam czym poczęstować, w mojej lodówce straszyło, nawet masło mi się skończyło, tylko suchy chleb... Więc herbatka musiała starczyć za wszystko. Mały łaził po mnie i pojękiwał, a my gadałyśmy. Oj, dowiedziałam się dużo o rodzince mojego męża, a głównie o teściowej. Żyłam do tej pory jakby w kokonie, mając informacje o rodzinie tylko z przekazów mężowej mamy. Omal nie spadłam z krzesła, kiedy wysłuchiwałam relacji z pierwszej ręki. Wszystko na odwrót, niż myślałam do tej pory...
A potem wróciły dzieci i było jak codzień...
Niedziela pod znakiem dużej rodzinnej imprezy, bo siostra męża urządzała urodziny dwójce swoich pociech. Dużo pisku, radości, biegania...Taki zlot młodych małżeństw obwieszonych dziećmi. I dziadkowie oczywiście.
Teraz już wieczór. Nie mogę się pozbierać wewnętrznie, jakieś straszne obniżenie nastroju. No doła mam po prostu!!! Jak zawsze, gdy posłucham, jak moja teściowa chwali się rodzinie, jaką jest wspaniałą, zaradną, przebojową, przedsiębiorczą, pracowitą....hm...kobietą. I jakie to wspaniałe inwestycje poczyniła, jak to synowi dom remontuje, jak to synowa nareszcie schudła, jak to się młodym robić nie chce, jak to ona sobie świetnie z dziećmi radziła, choć do pracy chodziła....
Myślałam, że się przyzwyczaiłam, bo ona tak zawsze. A tymczasem znów zabolało. Chyba jednak mam kompleksy, które głęboko zamiatam pod dywan, a one wychodzą w takich momentach. Płakać mi się chce. Czuję się do niczego, bo nie pracuję zawodowo, tylko wychowuję dzieci i prowadzę dom, i zapewniam komfort psychiczny mojemu mężowi, żeby mógł spokojnie realizować swoje ambicje i zarabiać na rodzinę z radością i oddaniem. I nie spełniam oczekiwań teściowej, bo jej syn zasługuje na lepszą kobietę (piękniejszą, bardziej wykształconą, bogatszą itp.). I ... długo by jeszcze.
Więc teraz pójdę sobie jednak popłakać, a jutro spłynie wszystko po mnie i znowu będzie dzień. Nowy dzień do przeżycia po swojemu i na własną miarę. W poczuciu, że nie marnuję swojego czasu, ale go przeżywam najlepiej, jak potrafię.
- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
ajwony
30 sierpnia 2010, 09:14kochana głowa do góry ... pięknie napisalaś to o meżu .... mój podobnie do Twojego realizuje marzenia a ja jeszcze mam czasem pretensje ze pozno wraca :( ....... ale tez lapie takie doły siedzac w domu
wiktorianka
29 sierpnia 2010, 22:42tez tak kiedys mialam...zakompleksiona strasznie bylam....i pomimo, ze mam 2 fakultety i wlasciwie kilka tygodni po urodzeniu syna wrocilam do pracy czulam sie podobnie jak Ty.....musialo duzo czasu minac zanim zjawil sie On i wytlumaczyl mi to cudnie.....bo On jest duzo madrzejszy ode mnie...i zyciowo i intelektualnie....przy Nim w ogole czulam sie jak dziewczynka z prowincji....jest tym typem czlowieka, ktory kocha poezje i muzyke klasyczna....mi do tego daleko...wiersze to dla mnie puste slowa....a muzyka....no coz....pozostawie bez komentarza ....i kiedy tak rozmawialismy o tym, ze mi tak daleko do Niego powiedzial mi, ze w czasie kiedy On czytal Lesmiana i sluchal namietnie Bethovena byl sam....a ja wtedy robilam najpiekniejsza rzecz na swiecie.....Kochalam...Bylam Matka...Bylam Zona....ZYLAM....i to chyba prawda...wiec sumujac : robisz to co jest dla kobiety najwazniejsze....Kochasz....badz z tego dumna....:)))).....pozdrawiam cieplutko