Witajcie,
dzięki Kochane za ostatnie słowa otuchy... z góry przepraszam za moje zaległości..
ja to już chyba nigdy nie wrócę na jakieś normalne tory....
wiecznie mi na coś brakuje czasu.. jestem nie zgrana i w ogóle..
ogródek zarasta, dom przypomina pole bitwy....
a ja jak zwykle wyglądam jak worek nieszczęść...
Mikołaj tak ma na imię powód mojego życiowego zamętu...
Kocham tego Broja z całego serca.. zresztą jak go nie kochać...
ale czasem gra mi tak po nerwach, że ho ho..
a jedyne usprawiedliwienie to wychodzące czwórki - wszystkie na raz
- jest momentami tak upierdliwy, że wow...
marudzi, wszystko wymusza krzykiem, złości się,
nie chce jeść, a jak już jest głodny to ciągnie mnie za koszulkę..
mam czasem wrażenie, że robi mi też na złość..
bo czasami zachowuję się tak jakby rozumiał co się do niego mówi..
co się od niego chce.. a czasami to jak grochem o ścianę..
ostatnia noc też dość kiepska,
bo zamiast spać to Pan szanowny co chwilę zmieniał pozycję, wiercił się i jęczał.. obłęd jakiś... mam nadzieję, że długo to już nie potrwa..
a moja dieta... zła jestem na siebie..
moja frustracja dobiła już dna i dieta właśnie została przez nią stłamszona..
miałam taki piękny wstęp w zeszłym tygodniu..
ale mój szanowny mąż tak mnie podkur....,
więc żeby sobie humor poprawić to popłynęłam...
a jak się ważyłam w czwartek miałam 55,2 kg..
więc jestem załamana jak ubieram "bikini" na pluskanie z Mikosiem w ogródku..
mój bębenek nabiera rozmiarów...
no nie standardowo miałam tyle do napisania,
a teraz już nie wiem co pisać..
Pan I. poszedł do pracy, Miki na razie śpi...
a ja mam pracę domową, ale nie chce mi się tego robić..
najchętniej poszłabym do wanny z książką i lampką wina..
ale chol... samo się nie zrobić... buu....
a dużo czasu mi nie zostało.. w środę do pracy..
no nic poczytam co tam u was..
I biorę się do roboty...
Dobrej nocy... .