Dosłownie ledwo żyję. Wszystko mnie boli. Mój P. od 2 tygodni mieszka sam więc na weekendy zostaje u niego, w dodatku remontujemy trochę dom. Mój dzień wygląda tak. Wstaje o 5 szykuje się do pracy i stres masakryczny, że musze tam iść. Jak już jestem psychicznie zmęcozna po 8 godzinach to marzy mi się odrobina pracy fizycznej, w zwiazku tym łapię pędzel czy tam cokolwiek i działam. I niby jest ok. Potem obiad dla P., pozmywac, posprzątać, dalej pomalować i tak do 10 wieczorem, potem jest za ciemno. Potem jechać do swojego domu umyć się i próbować zasnąć (stres obiajwia się brakiem snu). I tak po 7 dniach jestem wyczeprana. Nie mam siły ruszyć ani ręką ani nogą. Ręcę to mnie palą ze zmęczenia.
Jest jeden plus. W połowie tygodnia było 1,4 mniej ale wtedy było tak tragicznie, bo mój żołądek odmówił współpracy. Ale za to mój facet powiedział mi komplemet.
Tak patrzy na mnie i patrzy i mówi - Ale ty schudłaś, jeszcze tylko trochę tu i już.
Ja tak na niego popatrzyłam i mu mówię. -Jeszcze mi zostało ok. 16 kg. do zrzucenia.
A on na to: - Ooszalałaś, przy twoim wzroście, jak ty będziesz wyglądała.
Już nie komentowałam mu tego ale wam powiem. Będę wyglądała oszałamiająco. On może tego nie wiedzieć ale gdy zaczeliśmy się spotykać to właśnie tyle ważyłam, niecałe 70kg.
O matko jak to szczescie może ututczyć .