Dziś jestem mały smutasek. Cały tydzień bardzooo ale to bardzo intensywny i ze strasznie zdołowanym humorem ale dzisiaj to masakra poprostu. Prawie codziennie siłownia, prawie - bo w środę nie dałam rady iść (czyt. zamknęli zanim się odbrobiłam) i za to pojeżdziłam na rowerze w domu. Jeżdziłam i jeżdziłam aż mnie ciemna noc zastała i ... za późno wstałam do pracy. Zdążyłam ale odbyło się to kosztem mojej fryzury. Trudno.
Dzisiaj tyle pracy mi się nawarstwiło, że prawdopodobie w mojej tabelce Punktujemy i chudniemy, będę zmuszona wstawić 0 za ruch - a obiecałam sobie być silną. Trudno nie rozdwoje się.
Dodatkowo ciągły stres, że nie zdąże czegoś zrobić albo zrobie źle powoduje, ze jestem nerwowa i takim własnie sposobem przy piątku nic mnie nie cieszy, głowa mnie boli jest mi na przemian zimno i gorąco i ciągle narzekam zamiast znależć jakieś pozytywy.
Dieta idzie wyśmienicie - bo nie mam czasu zastanawiać sie nad faktem czy jestem głodna czy nie. Przede mną najtrudniejszy okres - czyt. weekend, ale muszę dać radę. W sobotę czas mam zajęty do południa może trochę dłużej więc istenieje szansa, że zdąże na pakernię i tym samym nie najem się śmieciowego jedzonka tylko samego zdrowego, pysznościowego.
Gorzej pewnie będzie w niedzielę ale co ja będę martwiła się na zapas. Pożyjemy zobaczymy. A narazie musze zaplanować zakupy po pracy i jakoś racjonalnie rozpłożyć sobie robotę.