...takie miałam dzisiaj ciśnienie o 10 rano. Pielęgniarka po zobaczeniu wyniku szepnęła "Niechże pani idzie na kawę!". Odszepnęłam jej, z nieukrywanym smutkiem, że "po porannym espersso jestem...". Taki sobie ze mnie rześki, poniedziałkowy nieboszczyk :)
USG prenatalne mam zrobić, 16 listopada. Może wtedy się okaże, czy Naleśnik to jajeczny, czy bezjajeczny ludzik :) Na razie uzbrajam się w cierpliwość - specjalnie dla sprawdzenia płci nie będę robić USG - po co naświetlać dzieciaka. Niby można, ale jeśli nie ma potrzeby, to wolę nie.
Pan doktor mnie pochwalił - w pierwszej połowie ciąży sugerują pacjentkom, żeby przybrały do 4 kg, co też uczyniłam, nawet popełniłam kilka deko mniej. Bo wagę startową ciążową liczę od 56,4 kg a nie od 52,6 kg (te 52,6 kg to wypadek przy pracy, schudnięcie w wyniku choróbska na początku ciąży). Tak więc dumna jestem i blada :) Zobaczymy, jak to będzie w drugiej połowie - mam wrażenie, że nabieram rozpędu, ajejej...
Byłam z Zochaczem w sobotę "na kulkach" - w KidsLandzie na Witawie. Dzieciak zmęczony, wyhasany i szczęśliwy, muszę chyba częściej ją tam wrzucać :) Tylko pod koniec zrobiła mi awanturę, bo ja z tych złych matek jestem, które nie kupują wszelki kolorowych "soczków" i nie pchają w dziecko cukru (jeszcze się w życiu naje słodkiego, spokojna głowa ;)). Przeraziło mnie, co można do jedzenia i picia w KidsLandzie dostać. Z rzeczy bez cukru była kawa i woda gazowana... A Zosia upatrzyła sobie bardzo kolorowy i bardzo chemiczny napój, który koło soku to chyba nie stał. Na pewno nie stał, bo ani jednego soku tam nie było! :P W rezultacie wytargałam nieszczęśliwe i zbuntowane dziecko, które (już poza placem zabaw) napoiłam bez przeszkód gazowaną wodą - cieszyła się z tych bąbelków, jak potłuczona ;) Przyznam się Wam, że naprawdę - może nie wstrząsnęło, bo to za mocne słowo - ale zastanowiło, co na sprzedaż do konsumpcji, od maleńkości dzieciakom się daje. Ja wiem, żem skrzywiona, wiem. I że dziwnie się na mnie patrzą, że Zosiak czekoladki, wafelki i inne tego typu cuda zna jeno z widzenia. I może przesadzam? Ale z drugiej strony - wiem, jak mi samej ciężko zapanować nad sobą i nie jeść słodkości. Czemu mam fundować Srajtulinie od dziecka pokusy? No nic to, temat do przemyśleń w każdym razie miałam ;)
Wieczorem poszliśmy z Maciejem na 25-lecie jego byłej firmy . Bardzo sympatyczna, nieco galowa a jednak zabawna i w sumie na luzie impreza - wszystko przecież zależy od ludzi, prawda? :) Szampan, uroczyste, wzruszające i zabawne przemowy, pyszna kolacja, konkurs z nagrodami (Maciek wygrał kubek ;)), trochę tańców i szybki powrót do domu - przed północą już chrapaliśmy ;) Bardzo fajna sprawa :) Z Zosiaczkiem została Teściuffka. Szwagierra się nam pochorowała, bidulina. Te, Gaja - lepiej już? :)
W niedzielę miałam i temat i czas do przemyśleń - czas miałam, bo Maciuś od rana na zajęciach studentów męczył. A temat? Otóż zastanawiałam się nad tym, czemu tak bardzo się staram, po co tak się szarpię - nawet głupi mejkap sobie w weekend, do KidsLandu robię! Z jednej strony niepojęte dla mnie jest podejście, że ciąża = automatycznie L4 i siedzę w chacie 9 miesięcy. Bo przecież ciąża to nie choroba. Żal mi tych dziewczyn, które same, od razu rezygnują z pracy - jak tylko się dowiedzą, że będą mamami. I chodzą bez tego wyżej wspomnianego mejkapu, w workowatych dresach, roztyte do granic - bo przecież "w ciąży jestem". Z jednej strony - zgroza. I poddanie się stereotypom Matki-Polki. A z drugiej? No z drugiej też skrajność - ten nieszczęsny mejkap, starannie dobrane ciuchy, nierzadko szpileczka, codziennie układane włosy i obowiązkowy uśmiech "czuję się świetnie!". Fajnie? Ano fajnie, jeśli rzeczywiście tak jest :) Zrobiło się nieco gorzej, jak uświadomiłam sobie, że ta szpileczka i wyszczerz zamiast uśmiechu to też stereotyp, któremu się poddałam. Ten amerykański stereotyp ;) A ostatnio nachodzi mnie myśl, żeby jednak nie czekać do końca ciąży a pójść sobie na zwolnienie nieco wcześniej. Bo czasu mam mało dla Zosi. Bo czasu mam mało dla Maćka. Bo czasu mam mało, żeby w chatce ogarnąć i przygotować się na Naleśnika. Bo czasu mam mało dla siebie. I zmęczona jestem. Fajnie w ciąży? Fajnie :) Tylko trochę jednak ciężko. Rany boskie, strasznie mi dziwnie tak pisać prosto z mostu myśli, o które się nawet nie podejrzewałam ;)
No i niedziela minęła mi na różnego rodzaju przemyśleniach, zabawie z Zosiakiem i wykańczaniu (czy wykończaniu??) kolejnej książki C.L.Zafona - na tapecie miałam "Grę Anioła" . Książka mocna. Podobała mi się nad wyraz, jednak a razie odstawiam poważniejsze dzieła i wracam do kryminałów i sensacji, po tego typu dziełach, jak zafonowskie mam myślówkę. A ja nie mogę za dużo myśleć, bo to mi szkodzi, no!! :) A jeszcze "Marina" mi została. Nic to - znajdę i natchnienie dla niej, ale jeszcze nie teraz ;)
Kostka brukowa "się robi się". Większość prac jest skończona - zostały do położenia kafle na tarasie i przed wejściem. Ciekawam, jak to się będzie robić w deszczu ;)
Kończę, Mili Moi - wpadłam na chwilkę a wyszło, jak zawsze, qreczka...
Buziaki poniedziałkowe!