Jezu, to już tyle dni? Jeszcze dwa i ważenie. Jak patrzę co wy jecie i waga stoi a co ja, to sobie myślę, że nie mam szans:D. No ale dopóki będzie do przodu, nawet nieznacznie, to trzymam się tych założeń. Pamiętam dobrze, że jeszcze niedawno cisnęłam na maksa i g.... z tego wychodziło. Więc teraz kompletny luz. Dobre jedzenie. Duuuużo białka. Nieduży deficyt. Regularna aktywność, a nie zajeżdżanie się do imentu a potem jechanie na oparach. Zero ortodoksji, ale jednak zasada 80/20 albo nawet 90/10 dopóki tej wagi nie zrzucę. Jeżeli chodzi o te 10... to mąż poszedł dziś do ulubionego pubu i spotkał znajomego, który to uznał za stosowne kupić dla mnie hiszpańską cavę 🤪. Nie wiem jaki był powód tego przypływu sentymentu, ale myślę, że to napływ procentów do mózgu 😵. Ravioli zrobiłam z ricottą i szpinakiem, z ziołowo-maślanym sosem i parmezanem na górze, więc mi się tak idealnie komponowała, że wypiłam 2 lampki. Na szczęście ona jest jakoś mało kaloryczna i wpisała mi się w bilans, ale musiałam zrezygnować z kolacji:). Jeżeli chodzi o ravioli, to kilka rzeczy jest do dopracowania. Przede wszystkim muszę kupić maszynkę do makaronu, bo nie umiałam rozwałkować ciasta tak cienko jak bym chciała. No i troszkę koślawe mi wyszły:D. Będę trenować, bo w daniu jest ogromny potencjał. Farsz wyszedł zajebisty, a ten sosik idealnie dopełniał całości. Chciałam zrobić z szałwią, ale całe miasto objechałam i nie było świeżej.
Kroki zrobione. I 40 minut jogi hormonalnej. Poza tym bardzo produktywny dzień. Chyba już późno się zrobiło. Dobranoc dziewczynki:).