Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Chyba pora coś zmienić bo cukrzyca puka do drzwi...

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1323
Komentarzy: 22
Założony: 13 stycznia 2025
Ostatni wpis: 3 marca 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Tetania

kobieta, 34 lat, Tak

172 cm, 74.50 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

11 lutego 2025 , Komentarze (2)

Cześć wszystkim. Dzisiaj nadal bez energii, ale zamiast 3 godzin leżenia były tylko 2... jest progres :D. Po drzemce pochodziłam pół godziny na orbim. Spróbowałam wykrzesać z siebie więcej niż zwykle. Potem jeszcze pokręciłam się na twisterze obrotowym (mam taki bez linek, kosztował max 5 dych) i zrobiłam 1000 obrotów. Teraz siedzę i boli mnie brzuch z prawej strony, mam nadzieję że to zakwasy, a nie wątroba czy co tam innego.

Obiad dziś lepszy, uprażyłam sobie ciecierzycę ze słoika w piekarniku z solą i papryką wędzoną. Ugotowałam do tego kaszę gryczaną i dałam twarogu czosnkowego.

Chciałabym się ogarnąć z tymi drzemkami, bo nigdy jeszcze tak nie miałam, że od listopada prawie codziennie potrzebuję iść spać po obiedzie. Może jak przyjdzie wiosna to będzie łatwiej. No i muszę parę kilo zrzucić, bo przy tej wadze co mam teraz robiłam w zeszłym roku krzywą cukrową i wyszła niedobra. Na razie nic nie zrobię... po obiedzie jestem strasznie lejąca i odpływam. Ocet jabłkowy by pomógł, ale od zatrucia go nie piję, bo boję się o żołądek. No i dalej mam tą aftę, kwaśne jedzenie na razie nie za bardzo.

Dzisiaj mały sukces, bo nie zjadłam nic słodkiego oprócz małego jabłka. Nie piłam zwyczajowo mojego bogatego w cukier kakao. Jakoś nie miałam na nie ochoty.

10 lutego 2025 , Komentarze (2)

Witajcie. Dzisiaj miałam ogromny zjazd energetyczny. Obudziłam się zmęczona. Po obiedzie położyłam się na drzemkę... nie zasnęłam od razu, pooglądałam na yt jakieś filmiki i po godzinie odpłynęłam. Spałam 2 h jak kamień, nawet coś mi się śniło. Wstałam i zaczęłam się ogarniać... Na rozbudzenie orbitrek, potem poszłam się myć i właściwie była już pora kolacji.

Chyba spadła mi odporność bo zrobiła mi się afta na dziąśle.

Obiad miałam dziś niedobry :( Ten tydzień jem sama, bo mąż ma drugą zmianę i zawsze wtedy gotujemy osobno. Pomyślałam, że wykorzystam okazję na zużycie zapasów z szafek. Swego czasu nakupowałam różnych kasz, soczewic, ciecierzyc, mąk owsianych i innych takich wynalazków z myślą o zdrowym jedzeniu. No i teraz szafki pełne, a ja tego nie jem i wszystko powoli się przeterminowuje. Zawsze gotuje jakieś mięso na obiad jak jem z mężem, to pomyślałam, że ten tydzień zrobię sobie wegetariański. 

Więc na obiad ugotowałam kaszę jaglaną, która ma pół roku po terminie, do tego warzywa na patelnię i kawałek twarogu z czosnkiem. Jakie to było wstrętne... Kasza rozgotowana, bez smaku, nie cierpię jej. Warzyw już nigdy nie kupię w Auchan bo paskudne, wolę te z biedry. Twaróg pyszny, ale kaloryczny więc był tylko dodatkiem. Przyznam, że aby podrasować smak kaszy i ją w ogóle zjeść polałam ją keczupem. Po tym obiedzie nastąpił potężny wyrzut insuliny i tak mnie ścięło, że od razu się położyłam. Nie dam rady zjeść więcej tej kaszy...

Jutro coś lepszego wymyślę. Na kolację zjadłam 2 tosty (4 trójkąty) z chleba tostowego z serem żółtym, koncentratem i cebulą. Ostatnio mnie wzięło na te tosty i jem je codziennie. Plus piję kakao słodkie i jem małą miseczkę cheetosów. Nie jem z paczki tylko przesypuję do miseczki, a dokładnie do takiej małej szklanej salaterki do galaretek. Mieści tak 20-30 g chrupków. To mój trick by mieć kontrolę. Opakowanie zostawiam w kuchni i jak chcę dokładkę, to muszę po nią iść, ale nie jem więcej niż 2 miseczek cheetosów na raz. Dzisiaj zjadłam półtorej. Po kolacji czułam się pełna i pomyślałam, że właściwie nie wiem czy mam deficyt kalorii czy nie. Okaże się przy następnym ważeniu...

9 lutego 2025 , Komentarze (2)

Witajcie. Pochodzone dziś. I na orbitreku i na spacerze. Było -3 stopnie mrozu, ale słonecznie. W domyśle mieliśmy zrobić pół godziny a wyszło ponad godzinę... Skończyło się tym, że dostałam straszną pokrzywkę na udach i już w samochodzie drapałam się jak wściekła, myśląc, że oszaleję... Tak. Mam uczulenie na zimno, nie w sensie że nie lubię, tylko że jak pobędę zimą na dworze dłużej niż parę minut, dostaję pokrzywki na udach... W tym roku wycwaniłam się - noszę długą kurtkę i efekt jest taki, że na udach jest mniej pokrzywki, ale za to robi mi się bąbel pokrzywkowy na twarzy... Im dłużej przebywam na dworze, tym bardziej czuję drętwienie języka i gardła. Dlatego staram się za długo nie chodzić. Dzisiaj przesadziliśmy. 

Słabo, bo lubię spacerować i wiem że spacery są świetne na odchudzanie. Nadrabiam latem, zawsze wtedy więcej się jest na dworze i więcej ruchu.

Ciekawa jestem, czy ktoś z Was też ma takie objawy. Nie konsultowałam tego nigdy z lekarzem, bo objawy przechodzą jak wracam do domu w ciągu pół godziny. W Internecie jest raczej mało informacji na ten temat. 

8 lutego 2025 , Komentarze (2)

AaAAaa. Witajcie. Dzisiaj oto wielki dzień stawania na wadze. I co?! I gggggggwno, ważę 76,5 kg. Według pokrzepiającej aplikacji co prawda przybrałam 150 g przez tydzień (nie wiem czego), ale schudłam 16 g tłuszczu. No super. Jestem też niby odwodniona, ale mam 45 kg mięśni czyli wg wagi dobry i jestem napakowana. Wiek ciała 51 lat. 

Po tym tygodniu bez liczenia kcal nie wiedziałam co zobaczę na wadze, podświadomie liczyłam że będzie z kilo mniej... No przecież tak mało jadłam... Ta, mało a ani razu w ciągu dnia nie byłam głodna bo jak zgłodnieć jak jadłam 5 posiłków dziennie. No i ta pizza z restauracji ociekała tłuszczem i miała na pewno mnóstwo kcal. 

Jeszcze wczoraj zamiast zachowywać się przyzwoicie to postanowiłam się najeść za wszystkie czasy. Bardzo mądrze, akurat na dzień przed ważeniem. Na obiad zjadłam taką samą porcję jak mój mąż ważący (tylko) 10 kg więcej ode mnie. Pieczona pierś kurczaka z kupą frytek z piekarnika. A na kolację bułka z makrelą i jeszcze podebrałam mężowi. On swoje bułki nasmarował dodatkowo sosem tatarskim.

Wczoraj nawiedził mnie jeszcze pączek z nadzieniem karpatkowym z Biedronki. Nie uległam - normalnie zrobiłabym nalot na sklep. Skąd się biorą te głupie zachcianki? Bo raczej nie ma w tym pączku czegoś czego potrzebuję (cukier, taaak). Codziennie ostatnio piję kakao to słodzone niezdrowe co ma więcej cukru niż kakao i zaspokaja to moją chęć na słodycze. No i jem 20-40 g cheetosów.

A może to ten okres. Dzisiaj trzeci dzień. Obudziłam się taka opuchnięta i zgnieciona. Czuję się wielka, wręcz olbrzymia. Ciało jak z galarety, ta miękka rozlazła opona opadająca na biodra. Cellulit pod pachą... Twarz jak księżyc w pełni i podwójny podbród podlany wodą. 

AAAAaaaAAaaaa. Głupi cykl miesiączkowy.

Coś tam jednak próbuje mi powiedzieć że to jeszcze nie tragedia, bo dużo nie przytyłam, w zasadzie waga trzyma się dalej na tym samym poziomie. Dla pocieszenia wpisałam postęp w fitatu (tydzień temu tego nie zrobiłam). Prognoza osiągnięcia celu 60 kg to teraz 27 września, czyli 33 tygodni. Przedtem było na 11 października.

Obwodów nie mierzyłam bo centymetr mi się połamał na kilka kawałków... muszę kupić nowy.

No tak się wkurzyłam, że nie wiem. Jeszcze rano sprzątam, latam z mopem cała zgrzana, a opaska garmina brzęczy do mnie: Poruszaj się! AAAAAaaaaaaaaaaa.

Potem sobie usiadłam odpocząć a mąż poszedł na rower. Słońce świeci ale jest -3 stopnie. Załączyłam sobie jakiś film o odchudzaniu żeby dodać sobie motywacji i może coś w diecie poprawić bo wiem, że jest co.

Nie chce mi się wracać do liczenia kalorii. Muszę po prostu jeść lepszej jakości jedzenie i gotować sama...

Jak tak siedziałam, pod kocem, bo zimno, poczułam się źle, że tak siedzę. Dzisiaj moje ciało na myśl orbitrek krzyczało "Nie! Od jutra!", ale się zmusiłam i wlazłam na te pół godziny. Przynajmniej mam już 3000 kroków, zawsze lepiej niż nic. 

Nawet dodało mi to energii. Na chwilę. Głowa coś pobolewa. Kłuje trzustka. Czekam aż mąż wróci i pojedziemy na zakupy.

6 lutego 2025 , Komentarze (2)

Witajcie. Wczoraj obudziłam się cała połamana, z bólem pleców, barku, mięśni i drapaniem w gardle. Jakby całe moje ciało objął stan zapalny. Nie miałam siły ćwiczyć, zrobiłam tylko ok. 8000 kroków.

A dzisiaj dostałam okres. Cały dzień tak strasznie chciało mi się spać no i po obiedzie mnie zmogło. Jajniki rwą i kłują choć nie powinny. Odpuściłam ćwiczenia.

Jem dalej 5 posiłków dziennie, z czego 2 to owoc - rano była do tego mała miseczka chrupków orzechowych.

A i wczoraj dalej miałam ciśnienie na czekoladę, a że w domu była tylko 64% Wedla (nie lubię gorzkich, wolałabym mleczną) zjadłam 3 kostki do skyra z bananem. I to mi wystarczyło. A przed snem złapałam taką zgagę, że odechciało mi się na jakiś czas czekolad.

Obiady już normalne, nie pizza, tzn. ugotowałam sobie kaszę gryczaną z warzywami na patelnię i twarogiem. Jutro nie mam żadnego pomysłu na obiad. 

Nie mam jakiegoś wzmożonego apetytu podczas okresu. Zachcianki - tylko ta na czekoladę. Wydaje mi się, że właśnie jem mniej, niż normalnie i mam mniejszy apetyt. Wczoraj pół kolacji oddałam mężowi, dziś odsypałam chrupki z powrotem do paczki bo nie mogłam zjeść porcji którą sobie nasypałam.

4 lutego 2025 , Skomentuj

Cześć. Dzisiaj dzień z cyklu nie chce mi się, czyli zakładałam że nic nie pochodzę na orbitreku. Poszłam nawet na późną drzemkę, bo zmuliło mnie po pizzy. I tak spałam do 19...

No ale jak wstałam, chwilę posiedziałam to poczułam, że fajnie byłoby się poruszać trochę. I zrobiłam leniwy trening. 

Od wczoraj pije kefir, żeby oczyścić się po tym zatruciu. Jem już w zasadzie normalnie. Miałam dzisiaj straszną zachciankę na czekoladę mleczną... Dawno nie jadłam. Na razie się nie złamałam, ale nie wiem co będzie bo jestem przed okresem.

3 lutego 2025 , Skomentuj

Witajcie. Miałam wrócić do orbitreka w przyszłym tygodniu, po okresie, bo za 4 dni mam, ale dzisiaj jakoś wieczorem siedziałam na kanapie i zakiełkowała mi w głowie myśl, że sobie pochodzę zamiast siedzieć tak bezczynnie? No i pochodziłam pół godziny. W tempie wolnym, ale myślę że lepsze to niż nic. 

Do liczenia kalorii na razie nie wracam, zobaczę, co będzie po tym tygodniu. Dzisiaj na obiad mąż przywiózł 4 różne pizze... Jestem dumna z siebie bo zjadłam tylko po jednym kawałku każdej. Na jutro jeszcze zostało :D Staram się jeść świadomie i nie przejadać. Jem 5 posiłków dziennie, żeby nie czuć głodu. Muszę się wzmocnić po ostatnich krewetkowych przebojach. I urozmaicać się dietę staram. Dzisiaj jadłam pomarańczę i sałatę roszpunkę, których chyba z lata nie jadłam.

Dalej niestety mam bradykardię :/ i jakiś kaszel do tego, a nie jestem przeziębiona. Wiem że w arytmii kaszel pobudza serce do pracy i faktycznie po kaszlu tętno mi rośnie z 55 do 65. Aż bałam się brać magnez i przez 2 dni nie brałam, bo obniża tętno. No i chwycił mnie dzisiaj skurcz łydki rano i do tej pory trzyma. Na szczęście nie jest jakoś mocno bolesny. Bywało dużo gorzej. Wezmę ten magnez. Mam jakieś duszności a mąż powiedział że to kałdun naciska mi na płuca.XD

1 lutego 2025 , Skomentuj

Witajcie. Powoli wracam do żywych. Trochę mnie nie było, co było niezamierzone. W tym czasie nic nie orbitrekowałam. Wszystko przez potężne zatrucie pokarmowe. Jak jesteście wrażliwi na takie tematy albo coś jecie to nie czytajcie dalej...

Wszystko zaczęło się w poniedziałek rano. Już mi było tak dziwnie. No ale zjadłam normalnie śniadanie - owsiankę z truskawkami i siadłam do pracy.

Z godziny na godzinę czułam się coraz gorzej... Taka ciężkość na środku brzucha... Myślałam, że to może jakieś gazy mi zalegają więc wzięłam espumisan. Nie pomógł i jeszcze zrobiło się niedobrze... Ratowałam się najpierw herbatą miętową, a potem podwójnym rumiankiem...

No i po nich nastąpiła kulminacja. Dobrze że pracuję z domu i już wtedy kończyłam. Oblały mnie zimne poty i złapały dreszcze. Jeszcze doszły zawroty głowy mega silne... Po ścianach doczołgałam się do kibla. I tam myślałam że zejdę. Jeszcze nigdy nie miałam rozwolnienia i wymiotów jednocześnie... tak, z braku wyjścia wymiotowałam prosto na podłogę.

Nie wiedziałam co robić bo nigdy tak nie miałam. Zawsze uważałam, że mam silny żołądek, mogłam jeść wszystko i dużo i nic mi nie było. Zadzwoniłam do męża co robić, jakiś SOR czy co. Powiedział mi że to pewnie zatrucie pokarmowe i żebym poczekała.

Łącznie wymiotowałam w ciągu dnia 4 razy... Ostatni raz wymiotowałam 10 lat temu, więc taka kulminacja mnie zniszczyła. Było mi mega niedobrze, słabo, dreszcze, ogromny ból brzucha. 

Prawdopodobnie to przez te cholerne krewetki. Mąż przeczytał, że niektóre osoby mają po nich silną alergię pokarmową. Ja nigdy wcześniej nie jadłam krewetek. Naszło mnie na nie przez to, że przez 2 tygodnie codziennie jadłam prażynki krewetkowe z biedry (mają 24% krewetek niby) i bardzo mi smakowały. A potem zobaczyłam w biedrze całą lodówkę krewetek. Naczytałam się jakie to zdrowe, jakie wspaniałe na diecie bo same białko i omega-3... No i w końcu kupiłam. Dobrze że tylko jedno opakowanie. Dla ułatwienia wzięłam już obrane, oczyszczone bez głowy i w ogóle gotowane, bo czytałam że trzeba je obierać i wyciągać gówna a nie umiem więc na pierwszy raz chciałam sobie ułatwić. Kosztowały 20 zł za parę sztuk więc myślałam, że to produkt premium... A że były gotowane to myślałam że to jeszcze lepiej bo wszystkie bakterie unicestwione... Wrzuciłam tylko na rozgrzaną oliwę do zrumienienia... No i następnego dnia kuchenne ewolucje. Teraz wiem że to był produkt najgorszego sortu, pewnie z Indii i hodowane w Gangesie, a że nie miały głów to już na bank były zepsute. Czytałam że hodowcy tak robią, żeby zarobić. Zepsutym odrywają głowę i sprzedają.

Najśmieszniejsze że mężowi nic nie było, tylko miał lekkie ćmienie na żołądku. Ja następnego dnia wolne z pracy, bo z bólu brzucha nic nie spałam, przez całą noc się męczyłam i nie mogłam ułożyć... Jako że wolne w domu to jak to ja wzięłam od razu po wstaniu zaczęłam myć naczynia... Noszę zawsze opaskę garmina bo liczy kroki. I po 3 talerzach czuję że coś nie tak, strasznie mi się zrobiło gorąco, usiadłam, patrzę na opaskę, a tam tętno 130... Przy myciu naczyń... To na orbitreku żeby mieć takie tętno muszę się nieźle napocić, wręcz biec, a tu przy zwykłym staniu przy zlewie i ruszaniu rękami mi skoczyło! Wystraszyłam się i resztę dnia już odpoczywałam... Na koniec dnia opaska pokazywała mi ponad 300 spalonych kalorii aktywnych, a mój cały ruch tego dnia to było 1600 kroków, robionych z kanapy do kibla... Jak tylko się ruszałam moje tętno szaleńczo rosło. A w spoczynku spadało nawet do 47...

Przeczytałam że to może być przez odwodnienie bo w dzień zatrucia nie byłam w stanie nic pić, bo nawet na myśl o wodzie chciało mi się wymiotować. Drugiego dnia już przynajmniej ta woda mi wchodziła więc zaczęłam uzupełniać płyny. Piłam jak najwięcej. Dieta wchodziła w grę tylko lekkostrawna i w minimalnych ilościach rozłożonych na wiele posiłków co 2 godziny. Było mi niedobrze, ale musiałam jeść bo jak załączał mi się głód to było jeszcze bardziej niedobrze. Mąż mi kupił jakieś biszkopciki, chrupki kukurydziane i bananki. Gotowałam sobie ryż z jabłkiem i marchwiankę. Bułeczka z dżemem bez masła. Dieta jak w dzieciństwie normalnie... I tak przez kilka dni.

Dieta lekkostrawna, jakkolwiek dobra dla żołądka, jest mało odżywcza i słaba dla osób ze skokami cukru. I jest monotonna, pszenno-kukurydziana i cholernie słodka. Przez nią nabrałam awersji do słodkiego smaku. Jako że już od 2 tygodni nie jadłam słodyczy, wszystko wydaje mi się za słodkie. Biszkopty, obrzydliwie słodkie aż mnie po 2 już mdli. Banany - aż dziwne że to występuje w naturze. Są ohydne i więcej niż pół nie mogłam zjeść. 

No ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło... Stanęłam dziś na wadze a tam..76,35 kg! W 5 dni poleciało 2 kg i nie jest to sama treść pokarmowa bo treść pokarmowa nadal siedzi w moich jelitach bo padły na tej klajstrującej diecie lekkostrawnej i się nie załatwiam już od tego przeczyszczenia przy zatruciu. W brzuchu się zmierzyłam, spadło aż 3 cm! Na twarzy schudłam, mąż mi mówił, że mam bardziej pociągłą twarz i jestem jakaś drobniutka. 

Mimo wszystko nie polecam zatrucia jako sposobu na odchudzanie bo czuję się nadal słabo, mam tętno 55 i nie wiem czy czegoś mi to nie uszkodziło... Mam tą cholerną tężyczkę czyli zaburzenia elektrolitowe. Wczoraj przy myciu wypadła mi masa włosów... Teraz będę się starała by moja dieta była maksymalnie odżywcza (czyli ile dam radę bo nie dam rady jeść 100% zdrowo). Jeszcze nie jem normalnie, nie mogę jeść na raz za dużo bo szybko się żołądek zapełnia i czuję ucisk. Wczoraj dopiero ostrożnie wprowadziłam chudy nabiał, dzisiaj na obiad kurczaka pieczonego, no i kiszonki żeby ruszyć jelita. Przez następny tydzień będę się skupiać na odżywianiu i urozmaicaniu diety. Nie będę liczyć kalorii. Orbitrek na razie out - nawet nie wiecie jak mi przykro że nie będę miała ciągłości w treningach. Tak mi dobrze szło, a teraz mam zadyszkę przy chodzeniu do kibla. Zerowa kondycja.

Krewetki idą w odstawkę na zawsze. Nawet miłość do prażynek krewetkowych przeszła mi bezpowrotnie. Oddam mężowi. Wracam do starych, dobrych cheetosków. Kupiłam dzisiaj po dużej paczce każdego smaku. Tak, niezdrowe, ale dla mnie to jedyny produkt spożywczy, który pobudza moje leniwe jelita. No i jakieś comfort food muszę mieć, nie dajmy się zwariować.

26 stycznia 2025 , Skomentuj

Cześć. Weekend jak zwykle zleciał szybko... Pogoda dzisiaj była do kitu. Padało cały dzień bez przerwy więc nici ze spaceru. 

Postanowiłam dać z siebie więcej na orbitreku, bo dzisiaj już 2 tygodnie mijają od ćwiczeń. Więc zwiększałam sobie obciążenie i tętno.

Wkroczyłam już w drugą, gorszą połowę cyklu i czuję się gorzej. Nachodziły mnie dzisiaj myśli typu co ja zrobiłam, czemu zaprzepaściłam to co osiągnęłam w zeszłym roku... Mogłam chociaż utrzymać tamtą wagę 68 kg to przynajmniej nie startowałabym teraz z 80...

Czuję się źle w swoim ciele. Jedyna pociecha że jeszcze przez jakieś 2-3 miesiące będzie zimno i nie będę musiała go odsłaniać. 

Jedzenie dziś:

jajecznica, pół bułki, olej rydzowy

jabłko, kawałek pizzowca

grochówka

10 krewetek smażonych na oliwie, kawałek pizzowca, prażynki krewetkowe.

1700 kcal

25 stycznia 2025 , Skomentuj

Witajcie! Dzisiaj w końcu stanęłam na wadze, żeby sprawdzić czy moja dieta działa. I zobaczyłam 78,5 kg! Bardzo się cieszę, schudłam w tydzień ponad kilogram, a dokładnie 1,3 kg z czego waga pokazuje że aż 700 g to tkanka tłuszczowa. Fajnie byłoby co tydzień widzieć taki spadek...rozmarzyłam się. Według Fitatu mój cel (60 kg) osiągnę teraz 11 października 2025 (za 37 tygodni) a nie 1 listopada (40 tygodni), jak to pokazywało na początku.

W obwodach wszędzie spadło dokładnie po centymetrze. Już od paru dni czułam, że moja kurtka zimowa jest luźniejsza, ale myślałam, że może mi się tylko wydaje. 

Jeszcze tylko -3,5 kg i będzie nagroda. Nie mogę się doczekać!

Pogoda miała być wiosenna, a jak wyszliśmy na spacer siąpił lekki deszcz i wiało. To tyle o tej temperaturze "na plusie".

Poćwiczyłam dzisiaj więcej. Oprócz orbitreka zrobiłam 20-minutowy trening z gumami na pośladki (robię ciągle ten sam) oraz znalazłam sobie jakiś trening na garba. Bo zauważyłam w lustrze, że robi mi się garb...No cóż, dużo się garbię po prostu, pora zacząć coś z tym robić. Muszę coś znaleźć na lepszą postawę, najlepiej od jakiegoś fizjoterapeuty.

A moje jedzenie dzisiaj wyglądało tak:

jajecznica z 2 jaj z pieczarkami i cebulą, pół bułki, olej rydzowy,

jabłko

grochówka - z mrożonki, ugotowałam wielki gar na parę dni. Wyszła tak sycąca, że najadłam się jedną miską i do wieczora czułam sytość, na upartego mogłabym już nawet nic nie jeść, ale lubię jeść więc wykorzystałam swoją pulę kalorii.

pizzowiec, prażynki krewetkowe, kakao to niezdrowe z cukrem.

Dzień kończę na 1700 kcal. 

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.