Z tymi ciuchami wczoraj było tak. Lnianymi spodniami mąż był zachwycony i powiedział, że to najlepsze, jakie kupiłam. Oboje też stwierdziliśmy, że wcale tak nie prześwitują gdy stoję lub chodzę. Jedynie jak się pochylę, więc muszę o tym pamiętać. O drugich spodniach mąż powiedział, że jakby był ze mną w sklepie, to by mi je odradził. Pytam czemu. A on: Kochanie, ty już kupiłaś raz za małe spodnie i ani razu ich nie założyłaś...
To prawda. Z tym że są jeszcze ciaśniejsze niż te, co kupiłam wczoraj i zatrzymują mi się w połowie uda... Kupiłam je jak byłam chudsza niż teraz. Te z wczoraj jest szansa, że kiedyś ponoszę, mogę je założyć na tyłek, tylko w pasie się nie dopinam.
Wzięło mi się na wspominki dziś. Cofnęłam się o rok w aplikacji i odkryłam, że rok temu o tej porze ważyłam 69 kg. Czyli jakieś 4 kg mniej. Ech... Jaka ja byłam głupia, że zaprzepaściłam taki efekt. Chociaż z tego co pamiętam, w tej wadze też czułam się grubo.
Jak wtedy schudłam? Nie od razu, ale zaczęłam od początku stycznia z wagą 77 kg. Czyli zejście -8 kg zajęło mi ok. 4 miesiące... Dieta 1800 kalorii i ćwiczenia z Chloe Ting, ale jakieś cardio i HIIT, żadnych siłowych jak teraz. No i orbitreka tak nie używałam jak teraz.
Moja dieta wtedy nie była jednak zdrowa, bo dalej jadłam słodycze i pszenicę. I chipsy. Pamiętam, że dziennie jadłam pół tabliczki mlecznej czekolady. Wliczałam to do deficytu. Połowę mojej kaloryczności diety zajmowały słodycze...
Niesamowicie ciężko było mi więc utrzymać taką dietę. Byłam często głodna i zdarzały się napady. Gdy osiągnęłam 68 kg, waga przestała spadać. Zrobiło się cieplej, zajadałam się lodami, i moja waga skakała od 68 do 70 kg. Raz się zawzięłam to spadła do 67 ale na krótko. No cóż. Po pół roku na takiej diecie szybko doszło do rozprężenia i kompensacji. Jadłam i jadłam bez opamiętania, aż odzyskałam wszystko z nawiązką.
Teraz działam mądrzej, a przynajmniej tak mi się wydaje. Zmieniam na stałe nawyki. Nie jem słodyczy, nie brakuje mi ich, a dziś jadłam pasek czekolady gorzkiej i wydawała mi się jakaś podejrzanie słodka. Nie jem tez pszenicy bo to bezwartościowe i miesza z apetytem. To działa.
No ale waga spada mozolnie, jak wtedy. Dołuje mnie to. Lato coraz bliżej, a ja dalej ważę ok. 73 kg. Pomyślałam dziś, że rzucę sobie wyzwanie: za miesiąc chcę widzieć już 6 z przodu. To chyba realne. Będę jeść 1700-1800 kcal dziennie i ćwiczyć.
Dzisiaj kończę dzień na 1700 kcal. Spaliłam ok. 360 kalorii aktywnych. Tylko orbitrek i kroki, bo odpuszczam na razie siłowe ze względu na bolące jamniki.