Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Wiedźma, biegaczka, mykofilka, górska szwenda i fotomaniaczka. Lekko trącona rydwanem czasu choć wciąż piękna (coraz bardziej od środka). Uzależniona od lasu.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 23485
Komentarzy: 2043
Założony: 21 kwietnia 2023
Ostatni wpis: 20 lutego 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Tojotka

kobieta, 44 lat,

160 cm, 60.30 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

25 listopada 2024 , Komentarze (29)

Motywacji zero do ruszania zadka. Już mi się nie chce spacerować po chodnikach. Nuda. I już mnie to nie bawi. I już słuchanie muzyki w trakcie nie jara. No nie ma fal... Przydałoby się coś zmienić, jakoś podkręcić. Ale też mi się nie chce. Mogłabym. Szybciej, mocniej. Pewnie poprawiłoby mi to ciut kondycję. Tylko po co? Skoro efektu trwałego nie utrzymam i za jakiś czas znów będę ponownie w czarnej d.

Czemu? Bo radioterapia. Choroba popromienna znów odbierze mi siły i trzeba będzie zaczynać od nowa. 

W ciul lat spędziłam w sporcie. Bieganie to wbrew pozorom bardzo kontuzjogenna dyscyplina. A ja z moim krzywym kośćcem z kontuzjami mocno się kumplowałam. I przez to naprawdę wiele, wiele razy zaczynałam od zera. Z bardzo wysokiej formy lądowałam w bandaże elastyczne i fizjo-taśmy, i po długich tygodniach leczenia ciężko walczyłam o jakieś przyzwoite wyniki... i tak w kółko. 

I teraz mi się już nie chce. Jestem stara, obita przez chorobę i psychicznie mnie na to nie stać. Czekam. Aż będzie wynik, aż lekarze coś zdecydują, aż wyliżę się po tej pieprzonej radioterapii, aż sytuacja zacznie przypominać zdrową normalność. Jeśli zacznie...

Tak, szukam wymówek. Bo co jeśli nie? Na to nie mam siły odpowiadać. Boję się nawet brzmienia tego pytania. 

Zatem odpuściłam i siedzę na kanapie. W weekend byłam w lesie bo do lasu lisicę ciągnąć będzie zawsze. Ale chodnika szlifować nie chcę. Ot, co. Taki podły mam stan na teraz. 

Ale. Jakoś to będzie.

A w lesie wciąż bogato. Mokro i szczodrze. Choć już mniej wśród mchów a bardziej na pieńkach, kłodach i gałązkach. Matka Natura jest mądra.

A.

21 listopada 2024 , Komentarze (6)

Wierzycie w cuda? Ja jakoś nie jestem przekonana. To znaczy... wiem, że pewne rzeczy dzieją się bo się dzieją, i nie wiadomo dlaczego się dzieją. Ale dla mnie to nic niezwykłego. Nie doszukuję się magii i pozaziemskich interwencji.  Ja widzę siłę Natury i akceptuję swój brak wiedzy i przenikliwego spojrzenia na wylot po zrozumienie. Po prostu jest jak jest i nie muszę rozumieć wszystkiego. 

A jednak czasem coś mnie zadziwia dokumentnie. I oto, się zdarzyło.

Byłam 2 dni temu u osteopatki. Dziewczyna ma gabinet w pobliżu od lat i pomogła już wielu osobom odzyskać zdrowie i sprawność. A mi po szpitalnej regabilitacji zostały resztki sznura limfatycznego. Był bezbolesny, nie ograniczający, ale wyczuwalny pod palcami. Bałam się, że pozostawiony z czasem się utrwali i pewnego dnia zacznie dokuczać. Sama bym go już nie rozćwiczyła. Zadzwoniłam więc do Moni z pytaniem czy pomoże. Jasne, pomoże. To polazłam. 

Myślałam, że to będzie masaż jaki robiła mi fizjo w ramach rehabilitacji. Bolało jak diabli, ale działało. 

O naiwności! 

W gabinecie przyjemne ciepłe światło, ale generalnie ciemnawo. Zapach olejków i etno muzyka. Jak się wsłuchałam to rozpoznałam mantry, choć nie umiem sobie przypomnieć co to były za śpiewanki tak konkretnie. Czyli dobrze?! Taaak... Ale "zabieg" był przedziwny. Leżałam, próbując oddać kontrolę, ale nie jestem w tym dobra... Lubię nad wszystkim panować i mam problem z zaufaniem do ludzi. A tu się dzieje...   Jakieś cudaczne bujanie ciałem, potrząsania i ugniatania... Owszem, przyjemne. Ale też mocno niepokojące. Do mojej głowy spływały skrajnie różne sygnały i przyznam, że się zagubiłam w tych odczuciach... A jaki efekt? Kilka godzin "po" rozbolała mnie ta problematyczna ręka. Nawet bardzo. Taki ból jakby z nerwów pochodzący. Tym bardziej niewzykłe, że ona tego miejsca nawet nie dotknęła!

Przed i po zabiegu sporo rozmawiałyśmy. Uprzedzała, że po "pracy na płynach" (cokolwiek to znaczy) mogą się dziać różne rzeczy z moim ciałem. Akceptuję. Ale wciąż jestem zadziwiona. I zaciekawiona. Umówiłam się na kolejny raz. Już nie boli. Sznura nie wyczuwam. No.

Co myślicie? Macie podobne doświadczenia?

A.

Ps. Wyniku wciąż nie ma.

17 listopada 2024 , Komentarze (17)

Mało mi było wczorajszej drzewowości więc dziś pojechałam w Bory Dolnośląskie. Zmarzłam, zmokłam, było bosko!

Tak było, nie zmyślam. Nic mnie nie kręci bardziej niż leżenie na szyszkach wśród mokrego igliwia. 🤪🤡 

A.

16 listopada 2024 , Komentarze (11)

Tradycyjnie - czas wolny, Toja poszła w las 🤪

Teraz przestrzeń na włóczęgostwo mam wyłącznie w weekendy bo wróciłam od wtorku do pracy. I robi się szybciutko ciemno więc popołudniami uskuteczniam jedynie chodnikowe spacery.

Sypnęło u mnie boczniaczkami pomarańczowożółtymi. Tak jak pisałam, to rzadki grzybek zagrożony wyginięciem. Ale u mnie pojawia się w kilku miejscach i mogę nim wkurzać ludzi na grupach tematycznych 😁. Będzie sobie owocnikować do wiosny więc pewnie jeszcze nie raz Wam go pokażę.

Boczniaczki

i troszku blaszek

i odrobina żelków 

i milimetrowych miseczek


No. A wyniku nadal nie ma. Pffff, żyję bez tego, ale w głębi duszy dałam sobie przyzwolenie na kieliszek mojego ukochanego zimniutkiego nowozelandzkiego Sauvignon Blanc jeśli wynik będzie dobry. Zatem czekam. Mogę, prawda? Jeden kieliszek... Jeśli wynik będzie dobry...

A.

11 listopada 2024 , Komentarze (21)

Las mi wynagradza te wszystkie trudne dni spędzone w łóżku?

Jak dobrze żyć!

A.

8 listopada 2024 , Komentarze (12)

Chudzinki Kochane!

Ogromnie Wam dziękuję za cudowny odzew w sprawie Olciowej Pręgowanej Fundacji. Nie mam słów wdzięczności  Konkurs trwa i choć "konkurencja" mocno nam już odjeżdża, to na koncie Fundacji grosik do grosika uda się zebrać i tak fajną sumkę na bieżące potrzeby. Jestem mocno poruszona, gdy widzę ilu przyjaciół zwierząt jest wokół. Jeszcze raz dziękuję!

A co u mnie? Bez zmian. Wyniku nie ma, ręka w porządku, krzaki oblatuję regularnie. Nuda Panie 😉

Pokażę może zatem znaleziska z ostatnich dni, co? No to hop!

Łuskwiaki topolowe już znacie. Te co ostatnio obfociłam podrosły, wylazły kolejne sztuki... Mam ich już dość i obiecuję w tym roku nie odpalać się więcej na ich widok 😉

No to teraz coś nowego.

Grzybówki (łac. Mycena) to jedne z moich ulubionych grzybków. Mamy ich w Polsce od_zarąbania_gatunków, ale bardzo niewiele takich, które można oznaczyć na podstawie wyglądu. W większości przypadków grzybówki wymagają badań mikroskopowych, żeby stwierdzić z którą akurat mamy do czynienia. A znajomi mykolodzy mówią na offie, że z dużym prawdopodobieństwem nie wszystkie krajowe grzybówki zostały jeszcze opisane. O, na przykład ta maleńka półprzeźroczysta duszka (mniej niż 1 cm wysokości) to właśnie cholera wie co. A skąd wiem, że to grzybówka? One wszystkie są takie podobne "z figury" i przy pewnym stopniu wtajemniczenia grzybówkę się "czuje". Dodatkowo one mają taką "watkę" z grzybni u podstawy trzonu. 

Ale niektóre grzybówki rozpoznaję bezbłędnie. Na przykład tę maleńką grzybówkę niebieskoszarą. Jest grzybem rzadkim, umieszczonym  na Czerwonej liście roślin i grzybów Polski ze statusem V – gatunek narażony na wyginięcie. U mnie pojawia się czasem w kilku miejscach.

Za to tej równie malutkiej grzybówki za diabła nie da się rozpoznać "na oko". Jest kilka bardzo podobnych gatunków.

Kolejny z rzadkich grzybów z Czerwonej listy (również status V – gatunek narażony na wyginięcie) to boczniaczek pomarańczowożółty. Mam do niego szczęście bo obserwuję sobie gagatka od kilku lat. Pojawia się jesienią i owocnikuje aż do późnej wiosny. Grzybki ze zdjęć mają ok. 1 cm wielkości.

Rozszczepka kloszowa, inaczej uszaczek kosmaty to kolejny centymetrowy maluch. 

Twardzioszek obrożowy, kapelusz 4 mm średnicy.

Boczniak ostrygowaty. 

Pałecznica czerwonawa, która rośnie tu sobie na ogonku liścia klonu.

Pucharek z nasionka grabu. Podejrzewam, że to pucharek bukowy mimo dość nietypowego miejsca wzrostu. Zazwyczaj rosną one na bukowych owocach.

Ciżmówki, które podobnie do grzybówek oznacza się co do gatunku zazwyczaj pod mikroskopem. Maluchy max 1 cm.

Chrząstkoskórnik purpurowy. Ten mnie zawsze bardzo cieszy bo uwielbiam tę jego purpurę i dziwaczną strukturę. Niby nie jest rzadki, ale częsty też nie bardzo. 

Dzieżka pomarańczowa. Grzybek piękny, ale bez smaku i zapachu. Ja lubię je dodawać jako jadalną ozdobę do słoiczków z marynowanymi grzybami bo bardzo ładnie zachowują swój kolorek.

Łuszczak zmienny. Bardzo smaczny grzyb jadalny, ale dla trochę bardziej doświadczonych zbieraczy. Można go pomylić z trującą hełmówką jadowitą lub maślanką wiązkową więc zalecam daleko idącą ostrożność. Tym bardziej, że te trzy gatunki mogą rosnąć obok siebie na jednym pieńku. Ja je lubię, ale zbieram rzadko. 

Próchnilec gałęzisty. Pokazywałam go ostatnio i pewnie jeszcze się nie raz pojawi bo zima to jego czas, a ja bardzo próchnilce lubię.

Włosówka zielona. Taka pleśniopodobna trochę. Pewnie jestem jedną z niewielu osób, które doceniają jej urodę 😉. Za to rolnicy włosówkę cenią bardzo bo używają jej do zaprawiania nasion w celu ochrony przez innymi grzybami. Chwała bohaterce!


No, dziś był dobry dzień na zdjęcia. W lesie ciemno. Nie lubię jak mi się rozproszone światło pIącze po oiektywie i odbija od grzybów. Wolę, gdy zdjęcie ma ciut mroczny klimat. A Wy co myślicie? 

To jeszcze ostatni rzut oka na mój jesienny podmokły las...

... i ściskam Was żółto i czerwono!

6 listopada 2024 , Komentarze (11)

Znacie mnie już trochę i wiecie, że do końca normalna nie jestem. Mam niezłego kota 🤪. A nawet dwa. Pokazywałam je już kiedyś. Znajdy z podmiejskich działek, wyratowane przed zabójczym dla osesków kocim katarem przez Olę. Potem trafiły do mojego domu. Tor i Toya:

Ola od wielu lat prowadzi Fundację Pręgowane i Skrzydlate, w której z całego dobrego serca pomaga kotom i wszelkiej maści ptakom. Poznałyśmy się dawno temu, gdy podczas nocnego biegania prawie rozdeptałam ciągnącego skrzydło po asfalcie gołębia. I wtedy, w środku nocy, tylko Ola gotowa była do pomocy choremu ptaszorowi.

Ola prowadziła Fundację z mężem, a po jego śmierci (na raka) została sama z mnóstwem stworzeń do leczenia i karmienia. I z rozgrzebanym remontem w siedzibie Fundacji. Mnóstwo dobrych ludzi uratowało wtedy Olę i jej zwierzaki. I wciąż pomagamy Fundacji trwać... 

Wybaczcie ten przydługi wstęp, ale to naprawdę ma sens 😉

W ciągu ostatnich dni byłam w ciut bardziej intensywnym kontakcie z Olą bo pomagałam wyłapać i dostarczyć do Fundacji dzikie kociaki z pobliskiej wsi. Maluchów pierwotnie było pięć, wszystkie poważnie zakatarzone. Dwa znalazły domy, trójką futerek zajęła się Ola. Wyleczone i oswojone pójdą pewbego dnia do dobrych ludzi. 

Kotki mają kilka tygodni, nie wiadomo co z ich mamą. Nie przterwałyby następnych chłodnych nocy. Udało się je złapać w ostatniej chwili. Są już bezpieczne. Cieszę się, że mogłam mieć w tym udział.

Ola ma teraz pod opieką ponad 50 kocich podopiecznych. Potrzebuje wsparcia, wiadomo. I ja o takie wsparcie chciałabym Was poprosić. Ale nietypowo.

Pręgowana Fundacja bierze udział w konkursie, w którym do zdobycia są niemałe środki na bieżącą działalność. Zadanie polega na zebraniu jak największej ilości wpłat. Bardzo Was o wpłaty zatem proszę. Wystarczy złotóweczka, aby wpłata została zaliczona jako sztuka. Oczywiście, uzyskane pieniądze trafią do Fundacji, ale tym razem mniej liczy się kwota a bardziej ilość dokonanych darowizn. Jeśli ktoś zechce podarować zwierzakom Oli 5 zł, to poproszę aby było to 5 razy po złotóweczce. Każda wpłata ma ogromną wartość 🥰

Główna nagroda to 100 000 zł!

Kolejne to:

3 x 50 000 zł,

3 x 40 000 zł,

3 x 30 000 zł,

3 x 25 000 zł,

3 x 10 000 zł,

3 x 5000 zł.

Aż 19 Organizacji wygra dotacje, a kolejne 6 Organizacji otrzyma pakiety marketingowe. 

Konkurs trwa do 6 grudnia br.

Nie prosiłabym, gdybym nie znała Oli i jej wielkiej miłości do kotełków i kiciawek. Pomóżcie jeśli możecie, proszę...

Link do informacji o konkursie

A.

3 listopada 2024 , Komentarze (32)

Leśny supermarket, półka z boczniakami. Będą flaczki. 

Pół dnia leżałam w krzakach z aparatem. Zmarzłam, ścierpły mi ręcę, ale wciąż mnie to cieszy tak mocno. Tak mocno! 

Wrzucam efekty. 

Boczniak ostrygowaty,  znany z tacek dostępnych w marketach 😉 Dzikie sztuki są o wiele bardziej aromatyczne i bardzo zachęcam do rozglądania się za nimi po martwych kłodach. 

Łycznik późny, grzyb uznawany wg nowych badań za niejadalny, z powodu mykotoksyn mogących odkładać się w organizmie. Lekko gorzkawy. Pod skórką kapelusza ma charakterystyczną przyjemną galaretkę. Ja próbowałam je kisić, ale średnio lubię i więcej nie zamierzam po nie sięgać. Znam ludzi, którzy sobie nie żałują.

Czernidłaczek błyszczący, bardzo smaczny grzyb jadalny, o lekko orzechowym smaku. Można jeść owocniki o jasnej barwie blaszek. Ja je lubię zebrać do jajecznicy wczesną wiosną, gdy nic innego nie ma a tęsknię za świeżym grzybkiem. 

Próchnilec gałęzisty, ten biały proszek u podstawy to wysypane zarodniki. Całość białego nalotu na tym grzybku to właśnie zarodniki.

Czernidłak gromadny, grzyb niejadalny z powodu braku walorów smakowych i bardzo niewielkich rozmiarów. Jak rośnie to dosłownie setkami. Na pniach i wokół nich.

Łuskwiak topolowy, grzyb niejadalny z powodu gorzkiego smaku i przykrego zapachu. 

Żylak trzęsakowaty

Próchnilec gałęzisty 

Łuskwiak topolowy 

A.

2 listopada 2024 , Komentarze (20)

Migam się ostatnio od pisania o moim zdrowiu bo boję się trochę. Wciąż nie mam histpatu z operacji, a nie chcę się nakręcać. No dobra, to konkrety. 

Minęły już 2 miesiące od ostatniej chemii i właściwie nie odczuwam żadnych skutków ubocznych. Wyniki z krwi mam doskonałe. Skóra jest w dobrej formie. Nie mam rogowacenia okołomieszkowego, uffff. To były tylko włoski próbujące przebić się na świat. Delikatne i sukcesywne złuszczanie wystarczyło. Włoski wracają zresztą już na całym ciele. Na całym! 😁 Skalp mam gęsto porośnięty, jakbym była niedźwiedziem. Co prawda futro jeszcze króciutkie i wyraźnie siwawe, ale za jakieś 2 miesiące zrobię sobie farbowanko i szaloną nastroszoną fryzurkę. Paznokcie też się wzmacniają i ładnie odrastają. Wrócił mi smak i węch. Nie mam żadnych neuropatii, nic nie pobolewa pochemicznie. Dobrze.

Jestem wciąż w dołku kondycyjnym, ale z nastawieniem do pozytywnych zmian i tutaj. Na wiosnę zamierzam na dobre wrócić w góry i na rower. Mam już cały plan działania w głowie. 

Szwy po operacji zdjęte, rana się ładnie wygoiła i dwa razy dziennie masuję ją z użyciem maści silikonowej. Pierś nabiera ładnego kształtu bo ustępuje wewnętrzny obrzęk. Wydaje mi się, że krwiak zaczął się intensywniej wchłaniać bo w dotyku również poprawa, o wiele mniejszy jest obszar pooperacyjnej twardości. Tkanki po radioterapii śródoperacyjnej wciąż się przebudowują, ale procesy się stabilizują w dobrym tego słowa znaczeniu.

Wciąż jeżdżę na rehabilitację. Zakres ruchu ładnie się zwiększa, ale pojawił się problem. Dwa dni temu wymacałam sobie sznur limfatyczny. To takie jakby zwapnienie obrastające naczynia limfatyczne. Idzie mi od cięcia, przez pachę, aż za zgięcie łokciowe do przedramienia, od wewnętrznej strony. Czuję go wyraźnie pod skórą. Powoduje bolesne uczucie przykurczu i ciągniecia przy pewnym ustawieniu wyprostowanej ręki. To niestety częste powikłanie po operacjach na węzłach chłonnych. Trzeba go rozmasować w terapii manualnej i trochę zmienić ćwiczenia. W poniedziałek zaczniemy z rehabilitantką pracę nad tym dziadem. Będzie dobrze. Rękę muszę mieć sprawną bo podczas radioterapii mam kłaść ją za głowę. Teraz mogę to zrobić, ale zaniedbany sznur może odebrać mi mobilność całego barku. No, na spokojnie to opanujemy. Skóra miejscowo na ręce nie odzyskała w pełni czucia, ale to może potrwać jeszcze wiele miesięcy. Luz, dziwne uczucie, ale się przyzwyczaiłam i mi to nie przeszkadza. Została mi też spora przeczulica, która objawia się głównie zimnymi dreszczami jak przy grypie. Trudno, to też kiedyś minie.

Oprócz ćwiczeń rehabilitacyjnych powoli wracam do praktyk jogicznych. W czasie chemioterapii nie byłam w stanie praktykować bo psychicznie mnie to uwierało. A teraz mam już więcej przestrzeni w głowie i w sercu. Zaczynam od świadomego oddechu i kilku podstawowych asan z Hatha Jogi. Jestem sztywna i pospinana, z czasem pójdę w trudniejsze pozycje.

O ile mój świat znów nie opanuje jakiś mrok, krówa nać!!! Nie wiem ile jeszcze jestem w stanie znieść. Pewnie tyle, ile trzeba...

No.

A.

1 listopada 2024 , Komentarze (38)

Na cmenatrzu w moim miasteczku mam dwa groby rodzinne - dziadka i brata mojej mamy. Zmarli wiele, wiele lat temu. Nikt tych grobów od dawna już nie odwiedza. Nikt poza mną. A ja też tylko 2 razy w roku. Ostatniego dnia października chodzę je uporządkować i zostawić co trzeba, a kilka dni potem zabrać martwe kwiaty. I mam w sobie ogromny bunt przed powtarzaniem tego schematu... Nie lubię cmentarzy i grobów. Uważam je za zbyteczne. Pamięć o zmarłych mam w sercu. Ja sama wolałabym spocząć gdzieś pod starą sosną w dzikim lesie...

A już niemożebnie złości mnie to ubieranie nagrobków w chryzantemy i plastikowe lampiony! Produkowanie ton drogich śmieci, nic więcej... A jednak też noszę gadżety na cmentarz. Dlaczego przejmuję się tym, żeby ktoś nie pomyślał o tych grobach jako o porzuconych? W mieście zna mnie ze dwadzieścia osób, z czego może pięć potrafiłoby mnie skojarzyć z tymi zmarłymi. A jednak nie umiem zerwać z tradycją, która tak mnie irytuje.

Na jednym z nagrobków znalazłam naklejkę, że minął termin opłaty i grób może zostać w przyszłości zlikwidowany.  W pierwszym odruchu włożyłam karteczkę do kieszeni, ale zaraz potem ją wyrzuciłam. A teraz już sama nie wiem co robić. Opłacić? Nikt nie zauważy, że tego grobu już nie ma. Nikt, poza mną. A ja nie wiem co robić... Nawet nie jestem katoliczką kurde! Skąd więc te dylematy?

A.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.