Wiedźma, biegaczka, mykofilka, górska szwenda i fotomaniaczka.
Lekko trącona rydwanem czasu choć wciąż piękna (coraz bardziej od środka).
Uzależniona od lasu.
Dziś wróciłam do pracy i usłyszałam kilka razy, że zarażam energią i kipię pozytywnie, łamane na kreatywnie. Fakt, po bardzo bardzo ciężkim ostatnim tygodniu od wczoraj mnie roznosi. Fizycznie jestem słabiutka, oj jaka słabiutka. Kilometrowy spacer wokół osiedla wczoraj mnie prawie zabił. Ale umysł mam rzeźki, gęba się śmieje, a pomysły pod czapką mnożą.
Rzęsy mi się mocno przerzedziły, brwi wciąż jeszcze nie. Ale pfffff, jakoś to będzie!
Ależ dużo wsparcia od Was płynie! Dziękuję ogromnie! ❤ Jesteście naprawdę Wielkie i każdy odzew jest cudowny i bardzo miły 😍
A u mnie? Tak se. Wczoraj dopadły mnie straszne nudności. Nie wymiotowałam, ale tym razem kosmiczna tabletka nie wystarczyła i dopiero po dodatkowej innej poczułam się lepiej. A dzisiaj powrócił ten okropny niesmak w ustach i trwa narastające koszmarne zmęczenie. Mdłości na szczęście zostały tym razem opanowane skutecznie za pierwszym porannym podejściem i nawet wypiłam z przyjemnością małą kawkę na owsianym. Wczoraj miałam pierwszy poranek bez kawki od niepamiętnych czasów. To takie smutne było 😁
Leżakuję, dużo śpię i zbieram siły. Mam nadzieję, że do końca tygodnia trochę odżyję i wrócę do w miarę normalnego funkcjonowania. Córa bardzo się o mnie troszczy, zagląda do sypialni kontrolując sytuację i ogarnia bieżące sprawy. To mi daje bardzo duży komfort. Mogę spokojnie nicnierobić i mitrężyć czas z kotami leżącymi na moim kocyku.
Nie mam absolutnie mocy skupienia więc czytanie odpada. A audiobooka ustawiłam tak, by wyłączał się po piętnastu minutach i rzadko kiedy zauważam, że faktycznie się wyłącza. Najczęściej usypiam przed upływem tego czasu. Taka jest teraz moja forma psychiczna. Ten wpis też robię na raty, żeby jednak w miarę sensownie cokolwiek napisać. Kurde, a we wtorek chciałabym wrócić pracy. Jeszcze nie zdecydowałam i wszystko zależy od tempa mojej regeneracji. Się zobaczy.
Na ONKO poznałam w poniedziałek nową dziewczynę. Jest już po operacji i to była jej pierwsza chemia. Ma inny typ raka piersi więc schemat leczenia jest kompletnie odwrócony i dostała na wstępie czerwoną paskudę. Potem dopiero dostawać będzie tę białą. Może to i lepiej bo ciało ma silniejsze niż ja po dwunastu białych. I może lepiej ją zniesie niż ja teraz? Trudno powiedzieć... Długo gadałyśmy i miała mnóstwo pytań. Mam nadzieję, że chociaż troszkę pomogłam, tak jak kiedyś mi pomogły tamte cudowne dziewczyny. Starałam się jej nie wystraszyć, ale dać choć ciut nadziei a przede wszystkim praktyczne wskazówki. Taki łańcuszek wsparcia i solidarności. Mówią, że kobieta kobiecie wilkiem. Może. Ale nie w takich miejscach jak to...
Z taką refleksją Was zostawiam. Bądźmy babeczki dla siebie nawzajem po prostu dobre, zawsze i wszędzie.
Kochane, dziękuję za odzew pod moim wczorajszym wpisem. Pomogłyście ewidentnie, jakniewiemco! ❤❤❤
Jestem już po konsultacji z Doktorką. Wyniki są akceptowalne więc jedziemy z kolejną porcją magicznych eliksirów. Czekam, aż przywiozą kroplówki z labo i podpinamy.
Odezwę się za kilka dni, jak wrócę trochę do używalności 😉
Jutro 15.07 więc dzień, gdy po raz kolejny mam zameldować się na ONKO. Będę sama bo wszystkie moje znajome zakończyły już ten etap leczenia. Nic nie szkodzi. Posłucham sobie tego i owego. A może chłopaki będą. Mam na oddziale kilku męskich ulubieńców ;) Nie ogarniam ich medycznych grafików więc za każdym razem takie spotkanie jest dla mnie miłą niespodzianką.
Denerwuję się o moje wyniki, czy będę miała wystarczająco dobre by dostać kolejną chemię + immuno?
Z ostatniego tygodnia niewiele skorzystałam. Sporo pracowałam, a poza tym albo lało, albo grzało. Ja słońca muszę wciąż unikać i bardzo źle znoszę upały. Dziś miałam w planach Ślężę, ale świeciło za ostro i odpuściłam. Cóż, zrobiłam se domowe spa. Też dobre.
Czuję się zupełnie dobrze, choć wciąż szybko się męczę i mam zerową kondycję. Chyba zaczęły mi znowu lecieć włosy. Chyba, bo kilka dni temu ponownie przystrzygłam jeżyka na 3 mm i ciężko mi jednoznacznie stwierdzić braki. Generalnie na ciele włosów już od jakiegoś czasu prawie nie mam, ale brwi i rzęsy wciąż są na swoim miejscu. Dziwne. Boję się, że to się szybko zmieni. I bardzo tego nie chcę. No cóż... co zrobić, jak nic nie można zrobić? No właśnie.
Mam już wyniki badań genetycznych, tych prywatnych rozszerzonych. Nie znaleziono u mnie żadnych mutacji pod kątem chorób nowotworowych. To dobrze, biorąc pod uwagę moją córkę i siostrę. I mniej dobrze, jeśli chodzi o moje oczekiwania co do operacji. Bo w tej sytuacji raczej nie będę miała obustronnej mastektomii. Żałuję. Teraz czekam na potwierdzenie wyniku z drugiej próbki i konsultację z chirurgiem onkologicznym. Z tym Wybranym widzę się już za 2 tygodnie i jestem bardzo ciekawa co mi zaproponuje. Czy w ogóle cokolwiek...
Jakoś to będzie, obym tylko jutro dostała co moje. A potem kolejny krok, i kolejny...
Cały weekend spędziłam tak, jak chciałam. Troszku jak dawnej. Troszku, bo na prawdziwie moje kaprysy najzwyczajniej nie mam sił. Serce pognałoby w góry, ale głowa przytomnie trzyma się płaskich powierzchni. Mimo wszystko poczułam ciut swobody. Wreszcie! Minęło prawie dwa tygodnie od ostatniej chemii i czuję się prawie normalnie. Nadal mam zadyszkę przy byle wejściu na trzecie piętro i absolutny brak mocy, ale to ignoruję. Robię rzeczy wolniej, ale robię. Muszę być samodzielna. Potrzebuję tego.
Co więc z tym weekendem?
W sobotę ogarnęłam chałupę i robiłam słoiczki na zimę. Ogórków kiszonych mam już wystarczajco, zrobię jeszcze trochę korniszonków.
A wieczorem wiedźmowa psiapsiółka zabrała mnie na koncert gongów i mis tybetańskich. Na świeżym powietrzu, w zaprzyjaźnionym bio gospodarstwie na wsi. Było bosko! Trawa, kocyk i bose stopy. Mistrz używał też didgeridoo i moich ukochanych dzwonków Koshi. Wiatr niósł zapach ceremonialnych świec, a w tle szumiały sosny. Ptaki próbowały przekrzyczeć gong. Magia... Czy mnie to zrelaksowało? Nie. Ale uświadomiłam sobie, że podążam swoimi intencjami w złą stronę. Myślę, że teraz uda mi się zawrócić. Na poziomie świadomości wiem, że jeszcze nie czas iść "tam". To, czego doświadczyłam w sobotę, wszystko zmieni.
A po koncercie był czas na kawę i pączka z pistacjami (poczęstunek od gospodarzy, którzy w gospodarstwie prowadzą również piekarenkę) i pogadanie z ludźmi, tak po prostu.
Do domu kupiłam u nich jeszcze wspaniałe jagodzianki i dzisiaj zrobiłyśmy sobie z Córą małą ucztę na śniadanie.
Dzisiejszy dzień spędziłam zaś w lesie. Na bogów, jak mi tego brakowało! Zieloności i nieograniczonego wolnego czasu! I zaglądania biedronkom w oczy 😁
W lesie zrobiło się już mocno "dojrzale" 😉 To taki czas, kiedy mogę iść w krzaczory bez śniadania, a z głodu nie umrę przez wiele godzin.
Pojadłam jeżyn. Są już i te pospolite, ale również moje przeulubione - popielice. Kwaśne, jak trzeba!
Są też orzechy laskowe. W ogromnych ilościach w tym roku. Rozgryzłam kilka. Ta słodycz białych, niedojrzałych jeszcze orzechów! Nie da się porównać z niczym innym.
A na polu pod lasem ukradłam kilka młodziutkich kolb kukurydzy. Lubimy je na surowo. Jedną zjadłam od razu, na miejscu.
Z grzybami słabo. Jest zbyt sucho. Spotkałam tylko czernidłaczki. Są jadalne (póki młode, z jasnymi blaszkami) i bardzo je lubię. Ale jem je właściwie tylko wczesną wiosną. To jedne z pierwszych grzybków i są świetne, gdy mam ochotę po zimie na jakieś świeże dzikie grzyby. Wtedy idealnie wjeżdżają do jajecznicy. Są kruche i orzechowe. Polecam!
Zostawię Wam jeszcze kilka fotek z dziś. Mam nadzieję, że poczujecie przez chwilkę magię mojego lasu. Przede mną jeszcze tydzień do wykorzystania. Mam pewien plan! Dam znać 😉
Przyznam, że czerwona chemia mnie pozamiatała. Nigdy, przenigdy nie czułam takiego zmęczenia. Każda komórka ciała krzyczała "nie wstaję, tak będę leżeć!". Może też upały spotęgowały to wyczerpanie organizmu, ale te ostatnie dni były bardzo trudne. Moja anemia też nie pomaga. Biorę żelazo i mam nadzieję, że powoli się odbuduję w tym zakresie.
Do tego niesmak w ustach i trudności w przełykaniu spowodowały, że jedzenie było dodatkowym ogromnym wysiłkiem. Wszystko smakowało obrzydliwie. Poza moją poranną kawą. Tak, kawka niezmiennie sprawiała mi ciut radości. Dziwne 😁. Jadłam więc mniej niż zwykle i od razu widać to na wadze. Na szczęście te kosmiczne tabletki skutecznie powstrzymały mdłości.
Włosy... wciąż nie zaczęły mi wypadać, a byłam pewna, że tak będzie. To znaczy... te, które zostały mi po białej chemii. Bo zostało dużo i nawet ładnie podrosły przez te prawie 3 miesiące, odkąd ogoliłam głowę na jeżyka. Myślę, że jeszcze wypadną. Jak tylko zauważę, że lecą to znów maszynka pójdzie w ruch. Jestem na to przygotowana.
Po zastrzyku na szpik nie było żadnego bólu kości. Uffff, chociaż tyle.
Dzisiaj czuję się już lepiej. Wciąż jestem bardzo osłabiona, ale wracam powoli do szeregu. Jest chłodno więc jadę na targ po warzywa i owocki. Marzę o wgryzieniu się w soczystego arbuza, niezależnie od tego jak będzie smakował. Pewnie okropnie, ale to mnie nie powstrzyma!
Dziś jeszcze mam zwolnienie lekarskie, ale jutro zamierzam rano odpalić komputer i wrócić do pracy. Dwa tygodnie życia przede mną, a potem kolejne starcie z czerwonym diabłem. Dam radę! Jeszcze tylko trzy razy...
Melduję, że wczoraj zaczęłam czerwoną chemię. Wyniki były zadowalające. Wątroba troszkę się zregenerowała, płytki w wysokiej normie, ale za to mamy niedokrwistość 😁 Tak, jałowa dieta wątrobowa zafundowała mi niedobory żelaza i hemoglobinę na poziomie 10. No nic, z tym też sobie poradzimy. Żelazo hemowe na receptę i za trzy tygodnie powinno być lepiej. Mogę też jeść trochę bardziej na bogato. Ufff.
A jak sama chemia? Całkiem dobrze,dziękuję 😉
Przyjmuję dwa nowe cytostatyki w schemacie AC czyli A - Adriamycyna (Doksorubicyna) oraz C - Cyklofosfamid. Oczywiście wciąż niezmiennie dostaję też immunoterapię.
Samo podanie AC jest nawet przyjemniejsze bo mniej sterydów przy tym idzie i nie czuję w gardle gorzkiego chemicznego posmaku. Najgorszym skutkiem ubocznym są ponoć koszmarne mdłości i wymioty. Na zapobieżenie dostałam takie fikuśne leki i na razie to wystarczy. Działa.
Jem normalnie, bez znaczącej zmiany smaku. Jestem co prawda słabiutka, ale co się dziwić przy anemii...
Na pobudzenie szpiku do produkcji białych krwinek dotychczas robiłam sobie 3 lub 4 zastrzyki tygodniowo w brzuch, samodzielnie w domu - po jednym zastrzyku dziennie, wieczorem. Teraz dostałam z ONKO jeden zastrzyk, z tym samym składem, ale z dużą jednorazową dawką składnika aktywnego. Ten preparat jest dostępny wyłącznie dla aptek szpitalnych i dostałam go bezpłatnie. Spodziewam się bólu kości w ciągu następnych 2-4 dni. Trudno, przeżyję.
Do poniedziałku będę zbierać siły na zwolnieniu lekarskim, ale potem zamierzam wrócić do pracy i do życia jak człowiek.
Kolejna chemia zaplanowana na 15 lipca.
Jest dobrze! Ściskam Was, rachitycznie 😉 ale serdecznie i z nieustającą wdzięcznością! Cmok!
Dzisiaj miałam dostać pierwszą czerwoną chemię + immunoterapię. Nic z tego. Kiepskie wyniki. Wątroba przeciążona i niska hemoglobina. Zatem tylko kroplówki z lekami na wzmocnienie i do domu. Za tydzień spróbujemy.
Znowu się oddala czas zakończenia chemioterapii. Czuję się zmęczona i przytłoczona...
Mam nadzieję, że u Was żyćko leci bardziej pozytywnie. Ściskam!
Dostałam dzisiaj ostatnią białą chemię. Za tydzień zaczynam czerwoną.
Po powrocie do domu było mi bardzo zimno. Prawie 4 godziny leżałam po kołdrą zwinięta w kłębek, próbując się rozgrzać. Pół godziny temu zmierzyłam temperaturę. 39 stopni. Nie panikuję. Wzięłam 2 paracetamole i będę obserwować. Rano zdzwonię na ONKO.
Edit. Zadzwoniłam teraz na ONKO. Lekarz dyżurny przy braku innych objawów kazał obserwować. Ale przy pogorszeniu SOR.
Poranek. Żyję, nawet niźle spałam. Wszystko wróciło do normy. Nie wiem po co od razu napisałam tę notkę... Dobra, wiem... żebyście w najgorszym wypadku wiedziały dlaczego pamiętnik zamilkł. Że go nie porzuciłam z własnej woli... że już nie ma niczego... Czuję się zobowiązana, za Waszą troskę i wsparcie. Dziękuję! Leśne serduszko (grzybek, tęgoskór cytrynowy) dla Was ❤
Czyżby jednak te kilka chwil w gongami wystarczyło? Od wczoraj mam strasznie (tak, tego słowa chciałam użyć)... strasznie dobre nastawienie do wszystkiego, i do wszystkich. I niespożytą energię. Jakby mi ktoś baterię wymienił! Na elektrownię jądrową 😉
W sobotę rano szybka kawa i pranie, sprzątanie, gotowanie...potem pojechałam na targ po sprawunki. No i się zaczęło.
Buraki na zakwas wstawione:
Truskawki przerobione na dżemor i cyk do słoiczków:
Czereśnie na dżordżówce:
A dziś rano poleciałam z koszyczkiem i z aparatem do lasu. To duży krok naprzód. Od śmierci Justynki miałam lęk przed wychodzeniem z domu. Paraliżowały mnie myśli, że idę w las, dzieje się coś niedobrego i nikt mnie nie znajduje na czas... Dzisiaj pojechałam w plener sama, i odzyskałam spokój jak tylko zalała mnie zieloność. Nadal mnie trzyma leśna euforia. Chwilo, trwaj!
Ostatnie deszcze nie uratowały tragicznej sytuacji. Tej wilgoci w lesie nie czuć, nie widać. Ściółka chrzęści pod stopami złowrogo. Susza trwa. Obeszłam kilka zwierzowych babrzysk - sucho. Sadzawki mają lustro wody bardzo nisko. Martwi mnie to bo pożar może po prostu zaistnieć, bez dodatkowej przyczyny. Nie mogę o tym myśleć.
Miałam nadzieję na grzybowe foty, ale w całym lesie jeden grzyb 🤪. Zabrałam go do domu, dołożyłam z zapasów mrożonych surowych prawdziwków i ukręciłam zacną zupę. Ja co prawda grzybów jeść nie bardzo teraz mogę, ale chociaż wody o aromacie borowika pochlipię kluską przegryzając. Łakomstwo wygrywa z rozsądkiem 😁
Na zdjęciu ten jeden grzyb. Borowik usiatkowany. Leży na powalonej dębowej kłodzie. Widzicie te zielone smugi? To również grzyb. W ten sposób drewno wybarwia grzybnia chlorówki. Przy dużej wilgotności tworzy owocniki w formie maleńkich zielonych miseczek. To rzadki grzybek, ale ja mam szczęście znać kilka podobnych martwych pni i regularnie obserwuję sobie chlorówki od kilku lat. Poniżej wrzucam Wam zdjęcie miseczek z innego miejsca, z późnej jesieni. Smerfowe, c'nie?
Jagód poskubałam, zagryzłam poziomką. Ehhhh, bardzo mi lasu brakowało. Bardzo bardzo! Ciągnie wiedźmę do domu...