ale jestem....
...po przeczytaniu wpisu w pamietniku Otyli, skasowalam swoje "wywody", poprostu, byloby razaca glupota z moeje strony tego nie uczynic!
No, to zre....
zbyt wczesnie sie pochwalilam, i juz ze dwa kilosy wiecej! Ale, nie naniose na wykres, o nie!, zeby sie nie zalamywac, coz, trzeba sprostac wykresowi, i z powrotem sie wziac za siebie! Czyli-jednym slowem-nie bierzcie ze mnie przykladu!
Ech, no to sobie poucztowalam!
No, wlasnie, pozarlam sobie, ze hej! Ale, nie powiem, mam raz w tygodniu-zaplanowany "tlusty czwartek", a, ze wypadl mi on we wtorek? A, co tam! Trzeba bylo uczcic zejscie wagi ponizej 69 kilo, prawda?Z reszta, ja nie mam dnia, by czegos slodkiego na koniec nie wszamac! Poprostu, tak juz mam, i nie bede sie katowala zupelnym brakiem slodyczy.Moj organizm jest dla mnie dobry, to i ja musze spelnic jego male zachcianki, no wiec, cos na zabek...Pewnie nie bede chudla w zawrotnym tempie, bo to bylby szok dla mojego organizmu, juz to tlumaczylam sobie, no i wiek, skora, i takie tam okolicznosci...No, to jak sie juz pocieszylam slodkosciami(ostatni kes ciasta tortowego-dobrego!)wpychalam juz w swoja paszczeke! Czyli sukces(caly kawalek wazyl jakies 150 gram), juz organizm nie szaleje! a, moze to moja "psyche" przemowila mojemu apetytowi do rozsadku? Oby na dluzej!ej, nie oszukujmy sie, jeszcze sobie polacze nad wlasnymi uppadkami, zeby tylko-wagowymi!-to byloby to pol biedy, prawda?
P.S.Otylio! "odblokuj" sie!No, chyba , ze nie chcesz moich odwiedzin....
Male podsumowanko...
Rok temu bylo: na wadze-82 kg,
bioderka-112 cm,
talia-84 cm,
Dzisiaj jest: na wadze-68.9kg,
bioderka-103cm,
talia-69 cm.
Czyli-jednak warto bylo sie pomeczyc! Pewnie, ze jest jeszcze troche do zrobienia, ale to juz nie ta gora tluszczu do usuniecia, jak przed rokiem....Niestety, bywaja chwile nawrotu:apetytu, kilosow, zlych nastrojow, paniki, placzu, ale i radosci, ze jednak cos zmienilam przez ten rok! Nie wspomne chyba o najwazniejszym:poznalam Was, a bez Was-nie bylabym "spelniona"-ani pod wzgledem diety, ani pod innymi wzgledami (wiecie o czym pisze, prawda?)!Pozdrawiam i dziekuje!
Och, zlota rybko!
Wczorajszy dzien zakonczyl sie w moim domu dosyc...emocjonalnie, zeby nie uzyc okreslenia-dramatycznie! Otoz, Jasiowi umierala rybka, do ktorej zdazyl sie juz przyzwyczaic-choc mial na to tylko osiem dni..."proces" umierania rybki obfitowal w pelne dramatow -filozoficzne wywody ze strony Jego wlasciciela. Jakich tam mysli nie bylo!? Otoz, podsumowujac cale to wydarzenie, Jas, podobnie jak Jego matka - wierzy w istnienie cudow, ale , nie ma wiary, ze taki cud moglby sie Mu przytrafic (to odnosnie cudownego ozdrowienia rybki, o ktory modlilismy sie wspolnie do Sw. Franciszka, bo Ten, z kolei-kochal zwierzeta...) No, i wzruszona ogromnie bylam, gdy sie dowiedzialam, ilez to wartosciowych przedmiotow(ulubionych gier!) byl gotowy oddac moj Syn w zamian za cud uzdrowienia rybki! Nawet wyrzekl sie najwiekszej przyjazni kolezenskiej, zeby tylko rybka ozdrowiala! Jak wytlumaczyc dziecku sens przedwczesnej smierci rybki, w ktorej ulokowal soje uczucia? Jak zachowac sie , gdy dziecko kwestionuje swoja wartosc jako osoby, ktora nie zasluguje na nic dobrego i dlatego umieraja Mu wszystkie domowe zwierzatka (po pierwszej zlotej rybce-utracil "porky"-szara myszke...) Jak to wszytsko sensownie ujac, i wytlumaczyc komus, kto dopiero wkracza w realia bolesnej rzeczywistosci - by nie utracil optymizmu, wiary w lepsza przyszlosc? Takie to trudne, takie to trudne....Oj, Synku, zebym to ja sama wiedziala jak ten swiat wytlumaczyc -z szeregiem jego okrucienstw, znacznie bolesniejszych niz utrata rybek, myszki? Synek zaplakany do poznej nocy-usnal snem sprawiedliwego...A ja, czuwajaca przy rybce-odmawiajaca rozaniec za dusze zmarlych (listopad) - nie wiedzialam juz, o co naprawde sie modlilam...Chyba bardziej o uzdrowienie rybki, ktore moglo by przywrocic Jasiowi wiare w cud spelniajacy sie - rowniez- w Jego zyciu...
Nad ranem ujrzalam rybke umarla...Dzisiaj -"pochowek".A, co dalej z wyjasnieniem celu smierci? Na razie - zbyt ciezki ciezar by udzwignac, nie spiesze sie, nic na sile, dam pomyslec Synkowi, niech sam juz tworzy wizje swiata i niech sie uodparnia, jak ja, ktora utracilam wiare w cud przytrafiajacy sie mnie, bo , czy po tylu stratach-mozna jeszcze miec prawo do wiary w cud-przytrafiajacej sie mnie?
Pragne jednak nadmienic, ze w cud-ogolnie wierze, i jesli nie zdarzaja mi sie cuda "wielkiego formatu", moze wlasnie uchroni mnie przed utrata wiary w male, codzienne cudeczka kazdego dnia? Bo te potarfie zauwazac, naprawde!
W Takim Dniu,
jedno , o czym marze, to byc z Wami...Ale, jeszcze zycie przede mna...Wieczny Odpoczynek niech Wam dany bedzie od Boga, a od ludzi-wieczna pamiec, bo przeciez rozmyslajac o Was, przygladamy sie rowniez samym sobie.Kto Kogo bardziej potrzebuje? Odwieczny dylemat, ktorego rozwiazania sie nie podejmuje! Stawiamy Wam znicze i swieczki, by ich blask rozpromienil...wlasnie, kogo? Was? A, moze to my jestesmy bardziej "potrzebujacymi" tego cieplego blasku swiatla swieczki, rozgrzewajacego nasze zgrabiale od zimna dlonie, nasze serca...
Dzisiaj....
sa Twoje urodziny! Tyle radosci w Jednej , malej Istocie!Bogu Dziekuje, ze dal mi Ciebie! Jestes moja Radoscia, Nadzieja na dzis i jutro! Jak to dobrze , ze pojawilas sie w moim zyciu! A mowi sie, ze Dzieci tak wiele zawdzieczaja Rodzicom...W moim przypadku-to ja Tobie zawdzieczam kawalek Nieba na ziemi! Niech Cie Bog ma w swojej Opiece!
Wczoraj....
minelo 27 lat od Twojego odejscia z tego swiata...Niech Ci w Tamtym Swiecie bedzie tak dobrze, jak nigdy na Ziemi nie bylo...Spoczywaj w Bogu...Jedno chce Ci powiedziec, ze tesknie do Ciebie! Tak bardzo, ze ...Ale, Ty pewnie wiesz, bo z Gory -wszystko lepiej widac, prawda?
A u Pani Soni....
...wielki smutek..Pani Sonia traci ochote do zycia! Placze coraz czesciej, panicznie boi sie choroby!A dlaczego wlasnie teraz sie tak o siebie leka? Otoz, powstala na Jej nodze, a raczej -stopie-rana, i jatrzy sie..Tak wlasciwie, to znam dwie wersje zrodla tej rany na nodze, ale jakby nie patrzec-rana moze "zagangrenic", i to moze przyniesc fatalne skutki. A, w dodatku-Alen sprawia coraz wiecej klopotow swojej Matce, coraz wiecej? A moze , to Pani Sonia uz mniej odporna na przypadki nielatwej codziennosci?Chyba, jednak, wszytsko razem-ma swoj wplyw na psychike Pani Soni. I chyba, dzisiaj -po raz pierwszy-zauwazylam, ze moja obecnosc u Pani Sonii-byla bardziej Jej potrzebna niz kiedykolwiej indziej, i to nie tylko ze wzgledu na Jej slabsza kondycje psycho-fizyczna...Do tego stopnia, chciala bym z Nia byla, ze az przedluzylam swoj pobyt u Niej o prawie dwie godziny(siedzac chyba pol godziny na telefonie, by zaaranzowac kogos do odbioru Dzieci ze szkoly!).Warto bylo, i mnie tez potrzebne jest oderwanie sie od swoich problemow, wiec, pracujac uczciwie-cala partia swoich miesni, sluchalam, sluchalam, sluchalam...Nie omieszkalam zapytac sie dzisiaj Alena, co On mysli uczynic ze soba po smierci swojej Mamy...Sposcil glowe, nic nie odpowiedzial, milczal...On jest tak od Niej uzalezniony,ze nie wiem, jak to sie wszytsko rozegra po odejsciu Pani Soni, ktore-badzmy obiektywni- nastapi-wczesniej , czy pozniej...Takie dylematy ludkiego zycia, a takich "zyc" -miliony, miliardy,bo-przeciez nie jestesmy sami-Nigdy nie jestesmy sami!Nie zapominajmy o tym!
"Plebania"Cz.III, czyli-"co, komu pisane?"
Otoz, dzisiaj -na prosbe mojego Synka-przeprowadzilam rozmowe z Bratem O.(pozwole zachowac Jego anonimowosc, poniewaz nie poprosilam o zgode w ujawnianiu Imion poszczegolnych Osob, wiec...)Tematem tejze rozmowy byl atak terrosrystyczny w Nowym Jorku, w pamietnym 9.11., a szczegolnie, moj Syn dopytywal sie (przeze mnie, bo sam sie wstydzil...), co Brat O. robil i gdzie byl, w czasie tego terrorystycznego ataku. A wiec, zaraz po przyjsciu na plebanie, poprosilam o kubek mocnej , czarnej herbaty, a upewniwszy sie, ze Brat O ma chwile czasu-poprosilam Go o pare szczegolow w temacie zainteresowania mojego Pierworodnego.No, i wyjawila sie ciekawa historia.Otoz, dokladnie , w dniu, w ktorym nastapil ow atak, Brat O. byl w Rzymie, choc-wlasnie-powinien byl byc w Nowym Jorku! Co sie zatem stalo , ze nie byl w Nowym Jorku? Otoz, sam nie mogl sprecyzowac, jak to sie stalo, ze na pare tygodni przed powrotem z Rzymu do NY, poczul sie jakos "odmiennie" nieswoj, czul sie jakby choroba zaczela sie dobierac don, lecz nie mogl dokladnie sprecyzowac, na czym ona polegala.Wiedzial, ze doznal jakiegos niepokoju(wewnetrznego), i poprosil podwladnych o pozwolenie mu na dluzsze pozostanie w Rzymie(dokladniej-o jeden miesiac). gdy owego-pamietnego 9.11-uslyszal w Rzymskim radiu wiadomosc, podawana na zywo-o ataku terrorystycznym, podbiegl do telewizora, juz obserwowal wizualnie , to co sie toczylo w NJ(a konkretnie-uderzenie drugiego samolotu w Blizniacza wieze-nota bene-w , ktorym to budynku-znajdowalo sie miejsce Jego pracy-Med Life-kompanii ubezpieczeniowej, w ktorej, to z koleji pracowal, by dopomoc sobie finansowo na studiach teologicznych...) Gdy , zobaczywszy na ekranie telewizora, jak atakowany jest NJ, postanowil czym predzej skontaktowac sie z Rodzina-droga telefoniczna-via Kanada, ktora mieszkala(i wciaz mieszka) na Manhatanie.Nie bylo sposobu polaczenia sie, poniewaz-ze wzgledow bezpieczenstwa, polaczenie Europy z Nowym Jorkiem, zostalo przerwane, stad tez Brat O. szybko skontaktowal sie z Rodzina( a raczej z Matka, bo siostra wlasnie utknela w wielkim tlumie ludzi, idacych na pieszo z miejsca bezposredniego zagrozenia), no i uspokoiwszy sie , ze z Jego najblizszymi nic zlego sie nie stalo, zaczal sie modlic o Tych , Ktorym nie dane bylo dozyc szczesliwszego finalu Nowojorskiej tragedii! Tego samego wieczora, przemysliwujac wszytskie okolicznosci , Brat O. nie mial zadnych watpliwosci, ze losy ludzkie maja swoje dziwne drogi, i nie sa czystym przypadkiem.Gdzies , w roznych miejscach naszego globu, na przestrzeni jakiegos czasu, urodzili sie Ludzie, ktorzy dokonali jakiegos wyboru, by kierowac wlasnym losem.Jedni-by poswiecic sie calkowicie Bogu, inni-by zabic, inni-by nie wiedzac nawet o tym-zginac w zgliszczach walacych sie Blizniaczych wiez...