W przypadku naszego zbiorowiska wariatów przy stole , to mało powiedziane. U nas jest po prostu radośnie, szaleńczo, zabawowo i twórczo do sześcianu. Zaczęło się od wielkanocnego "domowego" śniadanka. Małż popełz do kościoła a ja z dzieckami do stołu...naszykowałam święconkę, złożylam życzenia, każdy wziął po " koreczku" jak to zięć określił i została porcja dla małża, nagle słyszę " zostaw to , to do kompletu taty" to wrzeszczała potencjalna panna młoda. Zięć miał ochotę na jajko i gwizdnął to ze święconki teścia :D zawstydzony odłożył na talerz do " kompletu" ja mu obrałam insze jajo a on biedny się tłumaczył, że w jego domu nie było takiej tradycji i on nie wiedział. Śmiechu było co niemiara. Potem była afera względem dzielenia jedzenia....szczególnie mazurkow. Okazało się że śliwkowy im bardzo przypadł do gustu, ale dylemat się zaczął przy malinowym...ja byłam za tym żeby zabrać całe dzieło...pokazać jakie pikne i przywieźć resztę , jaka zostanie. Reszta była za tym żeby zabrać połowę, a małż był za tym, żeby powiedzieć że mazurka nie ma ...bo suka go zeżarła. W końcu z bólem serca przekroiłam go na pół, jedna gałązka została w domu, druga pojechała do Długorękiej.Dotarliśmy ...i się zaczęło...stoły bez mała uginały się od jadła, najpierw żur...po żurze wszyscy wrzeszczeli " gdzie jest ciasto!" na co gospodyni od kuchni wydarła się , że ciasto będzie jak przyjdzie pora na ciasto , najpierw drugie...ale zanim drugie doszło do siebie....rozpoczęło się czyszczenie stołu, ja głupio nic nie pożarłam w domu , ale doszłam do wniosku, że dieta w święta zostaje zawieszona na kołku, więc jesc będę od 11 . Ja przed drugim spróbowałam po kawałeczku pysznych serów korycińskich, ktorych było 5 rodzajów, u nas tradycją już jest deska serów na stole, podczas większych biesiad. Potem było drugie żeberka ( samo mięsko) duszone w kapuście , ziemniaki z wody ( mama cały czas się dopytywała, kiedy się ziemniaki upieką), łyżką ziemniaków i ociupiną mięsa , wprawiłam wszystkich w zdziwienie, ze tyle mi wystarczy. Ledwie skończyliśmy drugie a tu podniósł się wrzask " dawaj ciasta" no i się zaczęło....niezwykle użyteczny siostrzeniec zaczął znosić...tort makowy, biszkopt z galaretką jagodową, dwa serniki w tym jeden " niebieski smażony", tyrajmisiu i chyba jeszcze dwa, których nie pamiętam ...bo z ciast jadłam co drugie. Potem ja się wydarłam " a gdzie są moje ciasta" no i wjechały dwa mazurki, baba drożdżowa, keks , tort makowy zaginął w akcji..jak się okazało....siostrzeniec ...zakamuflował pół tortu tylko dla ...swoich oczu i podniebienia, ale udało nam się wydusic z niego kawałek dla młodszego Paszczura a mnie z tego kawałka dostała się łyżeczka..w ten sposób sprawdziłam co wyprodukowałam. Byłam dumna z siebie , że moje łakomstwo ograniczyło się do minimum i dzisiaj widzę na wadze tylko 20 dag więcej od ostatniego ważenia. Wracając do stołu....w naszym szalonym gronie zawiązaliśmy natychmiast " sejm domowy" podjęliśmy kilkanaście uchwał ( i to w ciągu dnia...a nie nocy), które mają moc obowiązującą, odesłaliśmy nasza " odrodną" siostrę, po każdym jej pytaniu , do internetu , w poszukiwaniu odpowiedzi na jej głupie pytania. Długoręka w pewnym momencie chciała umrzeć z twarzą w talerzu pełnym ciasta...bo jej się " wyobraźnia" włączyła i dostała ataku śmiechu. Obżarci wróciliśmy do domu, gdzie dziecki dokonały podziału łupów, mało co mi zostało z ciast , a przecież gdy je robiłam to cały czas słyszałam " ciekawe , kto to będzie jadł" okazało się, że dałam co nieco dla teściowej, zawiozłam siestrze, dziecki rozszabrowały i zostało " prawie nic" i dobrze. Teraz zastanawiam się nad rozpoczęciem śniadania ....ale przyznam że nie chce mi się jeść...kaszel i katar wciąż mnie męczą...zastosowałam więc od nowa " kurację bimbrową" ale jak wypiłam kieliszek owej mikstury to mi wypaliło przełyk...powiedziałam bankomatowi , że to co teraz pije jest mocniejsze od tego poprzedniego " likarstwa" na co oświadczył , bo to jest spirytus...jesuuuuuuuuu...jakich poświęceń wymaga powrót do normalności...zaraz coś jednak zjem, ale niewiele, bo dzisiaj idziemy na imieniny. Jedyne pocieszenie, że siostra małża jest nienajlepszą kucharka...wiec kusic mnie nie będzie miało co , uwinniać się też nie będę bo jutro od rana używam Ferdka, najpierw zakupy dietetyczne a potem jazda do Kazimierza po Paszczura, który będzie degustował i wybierał weselny tort i ciasta . I tą oto relacją...streściłam wam pokrótce zabawowy pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych w naszej rodzinie. Bawcie się niemniej dobrze i dzisiaj . Miłego lanego Poniedziałku