Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu. Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 167004
Komentarzy: 5233
Założony: 26 marca 2022
Ostatni wpis: 9 maja 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Babok.Kukurydz!anka

kobieta, 39 lat, Piernikowo

172 cm, 76.80 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

29 maja 2023 , Komentarze (15)

Poświęcenie to mi się tak z religią kojarzy. Ze smutkiem i cierpieniem. Z porzucaniem siebie na rzecz kogoś/czegoś innego. Wychowano mnie w takich wartościach. Żeby się dzielić, pomagać, nie przechodzić obojętnie. Gdy dorosłam, zobaczyłam, że nie jest to droga do szczęśliwego życia. Może i wszystkim dookoła będzie dobrze, ale nie mnie. Zawsze będzie jakaś zrzutka na biedne dzieci, które potrzebują akurat twoich pieniędzy. Zawsze będzie ktoś, kto poprosi cię o zrobienie czegoś akurat kiedy masz swoje plany na ten dzień czy na tą kwotę. Pomaganie wszystkim dookoła sprawi tylko, że będą wracać i nierzadko chcieć więcej. A ty zostaniesz z tylko mniej i mniej czasu czy pieniędzy dla siebie.

I żeby nie było, że rzucam takie słowa na wiatr. Mam przykład takiego społecznictwa w domu. Moja mama jest pielęgniarką, więc od zawsze schodziło się pół wsi, bo trzeba by zastrzyki komuś podawać, bo dziecko choruje i jakąś poradę dać i zawsze coś. Zmiany opatrunków, doglądanie po operacji ludzi czy załatwianie po znajomości wizyt lekarskich u konkretnego doktora poza gabinetem. Zawsze się schodzili, bo wiedzieli, gdzie szukać. A moja mama zawsze była dla tych ludzi. I to za drobnostki, typu za kawę czy czekoladę. Nigdy nie brała pieniędzy. W miastach chodzi się do przychodni aby zdjęli szwy czy zmienili opatrunek. A tutaj pani X robiła od ręki i nierzadko u ludzi w domach. Po swojej pracy, między dyżurami. Czasami nie jechała z nami do babci, bo ktoś potrzebował stałej opieki.

I co z tego dzisiaj ma? Kolejny nowotwór i wieś wypiętą na nią dupą. Bo jak sama potrzebuje pomocy to nie ma nikogo. Był taki czas kiedy syn sąsiadów nosił jej zakupy i wyrzucał śmieci, ale pewnie dlatego, ze siedział nam na WIFi za darmo przez lata. Jak mu matka zmieniała hasło za złe zachowanie czy oceny, to miał zawsze hasło do nas. A tak to radź sobie sama. Gdy napisali o mojej mamie w gazecie, bo znów ktoś jej koty na wsi otruł, a jednemu odciął głowę, to wieś znów się odwróciła, bo mama powiedziała jak przez lata zabijano jej koty. Jak na działkach stworzyła mały azyl i szczepiła i zabierała do sterylizacji koty ze wsi, ale ludzie wolą szczuty mieć po piwnicach niż 4 koty śpiące w budzie na prywatnej działce za wsią. Gołębiarz ze wsi też nam kilka kotów zabił. I nigdy z tym nic mama nie robiła, bo chciała mieć spokój we wsi. A teraz się miarka przebrała, bo jeden z kotów zdechł mamie na rękach. Uratowanego Bogusia mama wzięła do domu.

Przygarnęła mama psa na wsi i zagadała z palaczami w kotłowni by tam go dać na służbę. Codziennie mama zabiera psa by się wybiegał pod lasem i sama go za swoje karmi, po prostu pies nie nadaje się do domu, więc biega po węglu na terenie kotłowni. Dzieciaki go zaczepiają przez płot i pies często szczeka i też wieś próbuje się psa pozbyć, odgrażała się jedna z moich dawnych koleżanek ze szkoły, że otruje tego psa, bo przeszkadza. Mama go wozi do weterynarza, uczy posłuszeństwa i chodzenia na smyczy, a ten za przysmaczki to dostaje głupawki jak widzi moich rodziców. Sama miałam okazję z tym psem raz iść na łąkę i naprawdę to taki normalny pies, tyle, że za bardzo emocjonalny. Ale z bezdomnego psa mama zrobiła pięknego, lśniącego i zdrowego. I przez to stała się wrogiem ludzi na wsi.

30 lat pomagania, stawiania pomocy innym na pierwszym miejscu, bycia miłym i zawsze oddanym. I po co? Żeby cierpieć z rąk ludzi, którym się pomagało.

Nie warto pomagać. Nie kosztem siebie.

Gdy zyskałam autonomię to obiecałam sobie, że nie będę taka jak moi rodzice. Przepracowana. Bez nadziei na przyszłość. Bez pieniędzy. Bez świętego spokoju. Bez zdrowia. Są dobrymi ludźmi i w zaden sposób nie zasłużyli na to, aby być tak nieszczęśliwymi. Ja wybieram siebie. Wybieram najpierw pomaganie sobie i uszczęśliwianie siebie.

Był taki czas, że pomagałam ludziom w pracy, bo znałam język. [To ja wybrałam, że chce znać język, nie tak, że tym ludziom się nie poszczęściło, po prostu mają w dupie naukę i staranie się] Dzwoniłam po lekarzach, umawiałam wizyty, jeździłam na wizyty. To co inni robią tu za pieniądze, ja robiłam za darmo. Z czasem się okazało, że to wszystko to jest wykorzystywanie, a nie pomoc. Jadę na policję zgłosić zaginiony rower koleżanki, a ta do mnie „dla psów się stroisz?” bo raczyłam zmienić ubranie na czyste. Umawiałam weterynarza, choć okazało się, ze ta koleżanka mieszka ulicę od gabinetu i mogłaby po pracy przyjść i się umówić – zwłaszcza, że tam pracuje polska weterynarz. Wiecznie „Anka, jest sprawa”. Dziś się odcięłam od tych osób. Mój wieloletni kolega wrócił do NL niedawno i też zapomniał, że się kolegowaliśmy do momentu, kiedy przyszedł, że chce pożyczyć książki do nauki języka. Przypomniałam mu wtedy, że miesiąc wcześniej koledzy powiedzieli mi, że śmiał się ze mnie, ze po co mi holenderski i po chuj mi obywatelstwo. przestał się znów odzywać. 5 lat znajomości okazało się gówno warte.

Już nie pomagam. Najpierw jestem ja i moja rodzina, czyli mój osobisty Ukochany i nasz wspólny kot. Potem jest reszta świata.

Jedyne co poświęciłam to wszystkie relacje, które zostawiłam w Polsce. Przyjaźń z Renatą udało się uratować, ale dlatego, że ona wychodzi mi na przeciw i mnie odwiedza. Nasza bliska koleżanka ma trójkę dzieci, więc zrozumiałe jest, że nie przyjedzie, więc ja ją odwiedzam za każdym razem jak to jest możliwe. Z innymi znajomymi i rodziną to czasami lecą jakieś SMSy i tyle. Poświęciłam te wszystkie relacje, aby wyjechać i ułożyć sobie życie. Poświęciłam coś swojego dla siebie. Więc nie mam o to żalu. Odległość też zweryfikowała niektóre znajomości.

28 maja 2023 , Komentarze (6)

Jest to jedno z pytań, które zadano mi na rozmowie o pracę. Jak to wygląda przy wspólnych projektach? Czy przewodzisz czy się podporządkowujesz?

Mam tak, że trochę się boję odzywać na początku projektu, ale im więcej z czymś siedzę i widzę niuansów, tym więcej mam do powiedzenia. Czasami jak już robiliśmy kolejny projekt razem, to wybierano mnie na lidera od razu. Koledzy wiedzieli, jak pracuję i czym się to kończy. Więc albo jestem liderem od razu, albo naturalnie staję się nim w procesie. Umiem rozdzielać robotę, umiem zarządzać. Niekoniecznie jestem przy tym miła. Może to mój autyzm, ale ja skupiam się na celu i potrafię wytłumaczyć zdroworozsądkowo, dlaczego coś jest większym priorytetem nad czymś innym. Dlaczego warto zrobić to w taki sposób i jakie problemy mogą się pojawić, jeśli zrobi się to w inny sposób.

W obecnej pracy byłam kilka razy wybrana, aby przeszkolić nowych pracowników. Możliwe że ze względu na fakt, że nie znali oni angielskiego, ale możliwe też że jednak chodziło o mnie i moją pracę, bo mamy kilku innych Polaków, którzy mogli uczyć. I to ludzie, których ja szkoliłam zostawali w pracy najdłużej i zgłaszali usterki, na które nikt nie zwrócił uwagi. Na przykład mieliśmy raz taką Anetę. Do roboty to ona nie była stworzona. Jedna z tych wspaniałych osób, które przed 7 rano jęczą już „aaaaaleee mi sięęęę nie chceeee”. Wiadomo, promyczek radości, który tylko zyskuje na decybelach, jak jest słonecznie, gorąco i człowiek sam chciałby wyjść przez drzwi szklarni i nigdy nie wrócić. Ale jak jej wytłumaczyłam rozkładanie „biologii” w szklarni i co robimy, dlaczego to robimy, na co ma zwrócić uwagę, itp. to tydzień później jako jedyna zauważyła, że „biologia” miała wadę fabryczną i firma mogła zgłosić reklamację i dostała partię już bez wady. Ludzie pracują w tej firmie czasem nawet ponad 20 lat i nikt nie zwrócił uwagi. To powinno być wychwycone na etapie rozdzielania ilości biologii na dane sektory, ale nikt pewnie nawet nie wiedział dlaczego torebki mają małą dziurkę i że jest ona kluczowa dla ochrony szklarni przed insektami przenoszącymi wirusa plamistości pomidora.

Nie wiem czy sama bym się wybrała na lidera. To z reguły wiąże się z liczeniem się z ludźmi. nie jestem w tym dobra oraz nie czułabym się dobrze, gdybym miała bunt na pokładzie, bo komuś nie odpowiada moja osobowość. Dla mnie liczy się zrobienie czegoś. Wykonanie zadania. Albo ktoś będzie dla mnie użytecznym trybikiem w maszynie i będziemy szli wspólnie w jednym kierunku, albo powinien iść sobie sam i nie przeszkadzać. Ludzie jednak nie lubią być tak traktowani.

Pracowałam też długo jako część zespołu. Robiłam swoje i może czasem dyskutowałam, ale ogólnie stosowałam się zasad i towar wychodził.

A Wy? W jakiej funkcji siebie widzicie?

27 maja 2023 , Komentarze (6)


W środę czułam się jakoś do niczego. Nie mogłam zapaść w drzemkę, więc wsiadłam na rower i kopsnęłam się do sklepu. Miałam jechać do rolnika po nabiał i jajka, ale postanowiłam najpierw wpaść do Aktiona po krzesełka kampingowe, które zabieramy na rowery. Jest to jedna z tych rzeczy, których brakowało mi pod namiotami. Żeby usiąść i mieć oparcie za plecami. Więc znalazłam za niecałe 10 euro takie składane krzesełka, które zajmują niewiele miejsca i można je na rower pod gumy włożyć. Rozłożyliśmy je w domu z mężem i są fajne wygodne. Wysoko mają podparcie na plecy, więc dają świetny support. Wystarczy, by chwilę usiąść nim będziemy szły w kimono z przyjaciółką.

Później pojechałam na drugi koniec za moją wieś i wstąpiłam do sklepu samoobsługowego u rolnika. Samej kalkulujesz ceny, spisujesz na kartce co kupiłaś. Można zapłacić gotówką. Można zapłacić kodem QR, a można napisać whatsupa do rolnika, aby wysłał ci tikkie. Tikke to aplikacja robiąca polecenie zapłaty. Na przykład idziecie ze znajomymi na pizzę i płacisz rachunek, a potem wysyłasz wszystkim tikkie z kwotą [lub do wpisania własnego] jaką dana osoba ma zapłacić. Na bieżąco dostajesz powiadomienia, kiedy ktoś zapłacił lub jeśli minęło kilka dni i nikt nie zapłacił.

W sklepiku pojawiła się nowa instalacja. Zrób sobie milkshake. Wrzucasz 1 euro i możesz 2-3 pompki danego smaku sobie nalać do butelki. Potem butelkę wstawiasz do mlekomatu i gotowe. Masz własny milkshake.

Wróciłam więc rowerem do domu i zobaczyłam, że nie było mnie godzinę, a poza tym zrobiłam 22 km. Przecież tu wszędzie jest tak blisko, że nawet nie brałam pod uwagę, że tak się to może skumulować. przecież to rzut beretem.

Zamówiliśmy sobie z mężem daszki do gry w tenisa. Kupon rabatowy mieliśmy z biegu miejskiego. Przyda mi się taki daszek też na wyjeździe. Rok temu miałam taki słomkowy, ale na dłuższą metę cisnął trochę w głowę. Ciekawa jestem czy ten będzie wygodniejszy.

Ponadto zamówiliśmy z decathlona więcej rzeczy do tenisa. Spodenki z kieszeniami dla mnie i męża. Buty, bo chodzimy w czym popadnie. Zamówiłam sobie męskie – i tak damskich w rozmiarze 44 nie ma sensu szukać. Trochę więcej piłek, aby rzadziej musieć chodzić i zbierać te które nam uciekły.

Trochę się martwię sytuacją mieszkaniową. Wygląda na to, że moja sąsiadka znalazła sobie nowego chłopaka. Jej mąż nie podzielał entuzjazmu i się wyprowadził. Z początku brakowało mi jego, ale skoro zabierał dzieci na weekendy i miałam ciszę u siebie w domu to nawet zaczęło mi to odpowiadać. Coraz mniej darcia japy przez starszą z córek. Od 4 lat jedyne ciche wieczory i noce to takie, kiedy ich nie ma. ten dzieciak nie akceptuje odmowy i ma napady furii, a rodzice stosowali zimny chów, więc darła się młoda czasami po 2-3 godziny. Dzień w dzień. teraz jego nie ma, dzieciaki zabiera, a ona się wprowadziła chyba do swojego chłopaka z tymi dzieciakami, więc dom stoi pusty. Na razie taki układ mi pasuje. Cisza. Takiej ciszy tu nie było odkąd kupiłam ten dom.

Boje się jednak, że oni swój dom sprzedadzą. Skoro ona tu ledwie pomieszkuje, a on nie przechodzi nawet przez próg jak przywozi czy odbiera dzieci, to nie ma sensu by stało puste. Dopiero co wzięli kredyt na remont generalny i założenie paneli słonecznych na dachu. Holendrzy zaś jak kupują dom to robią z niego wydmuszkę i burzą wszystko do ścian nośnych i budują na nowo. Z resztą to tylko nieco ponad 100mkw. Idealny dom dla starterów, więc mogą mi się trafić sąsiedzi, którzy lubią imprezy lub którzy zrobią sobie od razu dziecko, jak ci obok mnie. Jednak z tymi nowymi to mam szczęście – są bardzo mili i bardzo cisi. Drugi raz tyle szczęścia mogę nie mieć.

Gdy kończę ten post, sąsiadka wróciła właśnie z dziećmi. nie minęły 2 minuty, darcie japy, piszczenie, rzucanie czymś. Matka próbowała negocjować, ale krzyk jeszcze większy. Dobrze, że ta młodsza córka jest normalna. takie akcje jeszcze bardziej zniechęcają mnie do posiadania dzieci.

26 maja 2023 , Komentarze (2)

W środę w naszej firmie były dni otwarte. Zeszło się sporo gości. Laboratorium przygotowało wazy z kwiatami odmian, które nasza firma stworzyła. Hitem tego roku jest Bubbalisious. Mamy jak do tej pory dobry rok, dobre ceny kwiatów. Plusem tego, że nie odeszłam z tej pracy jest premia, która przypada w grudniu. Jak na razie wizje są optymistyczne. W przyszłym tygodniu na rynek wchodzą piwonie, które też lokalnie się uprawia, więc spodziewamy się spadku cen. Kwiaty sezonowe zawsze wygrywają z kwiatami całorocznymi.

Nasze begonie stoją zaś na stałe w kantynie. Na zdjęciu poniżej nasza odmiana pokojowa. Póki co nie trafiła jeszcze na rynek.

Spędziliśmy cały wtorek z kolegą w kantynie właśnie preparując nasiona begonii. Piątek też mamy nadzieję tak spędzić. Nazbierało się tego, Kantyna jest jedynym miejscem w szklarni, gdzie jest względnie niska wilgotność i stały klimat. Wcześniej oczyszczałam nasiona u nas na dziale, ale lepsze warunki są jednak w pomieszczeniu klimatyzowanym. A przynajmniej takim, gdzie para wodna nie jest puszczana spod sufitu. Niby chłodzi i jest fajnie, ale może pobudzić też nasiona do kiełkowania. Poza tym dach w szklarni jest otwierany i jak hula wiatr na zewnątrz, to hula też wewnątrz. Nasiona są lekkie i lubią fruwać.

W ogrodzie zakwitły frezje. Zapachniało mi od nich fiołkami. Takimi dzikimi, które rosły u mnie we wsi w parku. Warzywa mają się dobrze. Póki co ślimaki ich nie znalazły, a ja nie potrafię wytropić gąsienic, które zjadają mi astry.

Dostałam w niedzielę fuksję. Taką, jakie mi się podobają – dwukolorowa.

Próbowaliśmy kolejne truskawki. Kolejna odmiana okazała się bardzo silna w smaku, ale nie tak słodka jak ta pierwsza.

Wieczorem poszłam pobiegać. Znalazłam pole czosnku ozdobnego. Zrobiłam ponad 6 km.


25 maja 2023 , Komentarze (10)

Wielu wolność kojarzy się z wojną czy niewolnictwem. Nie z samą wolnością, ale w kontekście sytuacji, w której wolności nie ma. O wolność trzeba walczyć. Wolność trzeba sobie wypracować.

Myślę jednak, że dla mnie, osoby urodzonej co prawda w PRL-u, ale mającej świadomość bycia wolnym całe życie – ani wojna, ani niewolnictwo nie znaczą nic. To jakieś tam pojęcia z historii. Nie doświadczyłam i tyle.

Dla mnie wolność to możliwość popełniania własnych błędów. Bo tego mi odmawiano. Gdy byłam dzieckiem, słyszałam wiele razy, że mam czegoś nie robić, bo popełnię błąd. Kto nie zna tekstu „nie biegnij bo się przewrócisz”, „nie wchodź bo spadniesz”. To są teksty Matek-Polek, które nie przemijają nawet dziś. Mam tutaj koleżankę, która dziecku wciąż tak pokrzykuje. Nie rób, bo popełnisz błąd.

Tak samo było na Vitalii. Miałam swój pamiętnik odchudzania i od samego początku było dokładnie tak samo. Sto złotych i niechcianych porad, że mam przestać robić to co robię, a zacząć robić to co ona/one robią. Dziś tego już jest mniej. Tak mi się wydaje. Lub po prostu w moim pamiętniku jest tego mniej. Odsiałam i poblokowałam osoby piszące brzydkie rzeczy mi i innym komentującym, a głupio-mądre self-guru odchudzania już nie próbują narzucać swojej drogi. Pamiętam, jaka byłam głupia i dałam się namówić na picie octu jabłkowego. Jak ja mogłam wtedy tym ludziom zaufać….

Wracając do tematu. Nie nauczyłam się gotować, bo słyszałam wciąż, że mam nie przeszkadzać, bo nie ma w domu kasy abym marnowała jedzenie. Chciałam nauczyć się szydełkować i robić na drutach, bo moja mama wciąż robiła, to usłyszałam, że „nie ma wełny na zmarnowanie”. I tak wciąż i wciąż. Wielu rzeczy w życiu nie zrobiłam, bo wiecznie mówiono mi, że nie dam rady. Że to bez sensu. Że już nie mam na co pieniędzy wydawać.

Mój mąż też próbował być taki. Głos rozsądku za każdą cenę. Ja może i jestem rozsądna, ale częściej jestem entuzjastyczna. Taki trochę yes-man ze mnie. Lubię próbować. Właśnie na zasadzie – najwyżej mi się nie spodoba. Chciałam tatuaż – mam. A że mi się średnio podoba? No trudno. teraz wiem, że jak nie polubię tatuażysty to mam wyjść od razu z salonu, a nie myśleć, że jakoś to będzie. Zrobię w tym roku dready – no zrobię. Będę wyglądać ciulowo? No trudno. Ale chcę zrobić i chcę się przekonać. Może mi się spodoba i kolejne 40 lat będę nosić dready. Jest wiele starszych pań w Internecie, które wstawiają swoje zdjęcia z dreadami. Wiele z nich wygląda naprawdę dobrze.

Wolność to ten święty spokój, który daje ci cały świat, abyś mogła/mógł zrobić coś kompletnie twojego i niczyjego innego. Bez względu na to, czy będzie to dobra, czy zła decyzja. Wolność to możliwość popełniania błędów.

24 maja 2023 , Komentarze (4)

  1. Truskawki
  2. Kaki
  3. Złote kiwi
  4. Jabłka Golden Delicious
  5. Nektarynki
  6. i niemal wszystkie inne

W poniedziałek mieliśmy lekcję tenisa. Poszliśmy pograć przed i zostaliśmy po, wyszło nam 2 godzinki. Miałam ochotę jeszcze trochę pobłąkać się za piłką po korcie, ale to już było zdecydowanie za późno. Miałam położyć się wcześniej spać, nie wyszło.

Od koleżanki w niedzielę dostałam fuksję. Miałam rok temu tą roślinę i tym razem nawet długo pożyła. Przydało by się powiesić tą doniczkę, ale nie mam na czym. Póki co stoi na ziemi.

Będę mieć kolejną truskawkę. Białe truskawki wciąż nie chcą owocować. Te ze sklepu zaś pomału dochodzą.

Frezje zakwitły. Podoba mi się ich zapach – przypomina mi dzikie fiołki.


23 maja 2023 , Komentarze (7)

Moja obecna praca jest praca fizyczna. Nie jest bardzo wymagająca fizycznie, ale czasem trzeba rozładować wózek z roślinami, czasem przewieźć taczkę ziemi, czasem zaś ttlko siedzieć na czterech literach. Jest to praca odpowiedzialna i wymagającą skupienia. Myślę, że byłabym w stanie wykonywać ją do emerytury.

Gdyby tak się stało to nie mam nic przeciwko. Jednak jesteśmy małym działem i możemy być podatni na zmiany rynkowe. Domyślam się że przez kolejnych 30 lat mojej pracy będzie dużo zmian i z pewnością zmieni się personel w firmie. Przez lata uczę się aby się nie przywiązywać. Ludzie przyjeżdżają i znikają.

Chciałabym z jednej strony wykonywać mniej obciążająca fizycznie pracę, ale boję się monotonii i nudy. Dziś będę najpierw czyścić nasiona w skupieniu że szkłem powiększającym. Później posadzę kilka roślin. A na końcu wytnę materiał rozmnożeniowy z innych. Trochę różnorodności.

Gdy pracowałam w inspekcji ochrony roślin to zasypiałam za biurkiem. Z drugiej strony jak trzeba było jechać na kontrolę, to nie chciało mi się jechać. Praca za biurkiem nie jest dla mnie.

Pracując w szpitalu na zmiany też czułam się średnio na zdrowiu. Niedospanie, niedożywienie, stres. S

Obecnie pracuje 35h w tygodniu, 5 dni. Wracając do domu nie myślę o pracy. Chciałabym mieć taki spokój już zawsze.

I to chyba na tyle jeśli chodzi o plan na moją karierę. Byle do emerytury. Byle do grudniowej premii. Byle do weekendu. Wszystko inne w pracy gra. Skupiam się więc na tym, co dzieje się po 16-tej.

22 maja 2023 , Komentarze (2)

W niedzielę mieliśmy gościa na kawie. Usiedliśmy w ogrodzie przy pięknej pogodzie i poplotkowaliśmy co nieco. Dostałam piękną fuksję do ogrodu, Annet spodobała się moja szklarenka. Mieliśmy później iść na tenisa, ale mąż ma problemy z plecami. Zapisałam go już do tego fizjoterapeuty, do którego ja chodzę. Mnie plecy przestały boleć – widać działa.

Jedyny ruch jaki wykonałam tego dnia to była rundka do rolnika po jajka i mleko. Kupiłam też litr jogurtu truskawkowego w szklanej butelce. Muszę następnym razem zobaczyć, czy nie orżnęłam ich przypadkiem na kaucji za butelkę. Za mleko zapłaciłam kaucję, ale za jogurt chyba była w cenie. Muszę zobaczyć następnym razem.

Dojedliśmy resztki z sobotniego obiadu.

Prawdopodobnie choroba, która przetrzepała mi tulipany, weszła mi w alstromerie.

Sprawdziłam śpiwory na wycieczkę rowerową. Ten po lewej kupiłam rok temu w Decathlonie, a ten po prawej dostałam na komunię w ’94 roku. Myślałam, że różnica w grubości jest między nimi większa, więc nie brałam go pod uwagę, aby go ze sobą zabierać. Okazuje się jednak, że jest niemal tak samo duży po zwinięciu jak ten nowy. Jedyna różnica to ten czerwony materiał, który jest średnio przyjemny w dotyku.

Postanowiłam przepisać wszystkie informacje, które mam na temat naszej podróży. Sprawdziłam jeszcze raz trasy rowerowe i czy i co będziemy mijać po drodze. Przy okazji zerknęłam na pociągi i co się okazało? Pociągi nie dojeżdżają do naszego punktu początkowego trasy. Zaplanowano remont linii za Roosendaal. Będą podstawione autobusy. Wątpię, abyśmy mogli wprowadzić rowery do autobusów, bo była by informacja, że są to fietsbusy, ja te, które jadą przez remontowany Afsluitdijk. Na szczęście to tylko ostatnie 15 km, więc pojedziemy rowerami.

Przygotowałam też dokładne opisy campingów, na których się zatrzymamy. Sprawdziłam potwierdzenia rezerwacji i przedłużyłam pobyty w 3 ostatnich. Uważam, że potrzebujemy buforu czasowego, bo możliwe, że przez cięższe rowery i trudniejszą jazdę, lepiej gdzieś zostać i popływać kajakami niż pędzić przed siebie mimo bólu nóg czy pupska.

Co kilka km będziemy mijać jakiś fort. W dzień dojazdu na nocleg będę sprawdzać, które są ciekawsze do zobaczenia i czy w środku jest może jakieś muzeum czy kawiarnia, aby mieć pełen experiance a nie tylko mijać z daleka. Forty w założeniu są mało widoczne, zwłaszcza w płaskim krajobrazie Holandii, i mało atrakcyjne. W środku mogą być jednak perełki. Ładnie za to wyglądają na zdjęciach z dronów.

Martwię się jednym z pobytów, nie dostałam wciąż – od stycznia – odpowiedzi na maila z jednego z noclegów. Wczoraj napisałam jeszcze do właścicieli SMSa, a później dla pewności ponowiłam rezerwację i to od razu na dwie noce. Mają kajaki tam i właśnie od tego miejsca planujemy sobie trochę odpocząć. Zaś ceny za kajaki mają z kosmosu. Normalnie wypożyczenie na cały dzień to kilka euro, a u nich chyba 25. Na godziny wypada taniej. Myślałam, że tutaj nikt nie wypożycza na godziny… Ale dwie godzinki w kajaku wystarczą, by się nim nacieszyć, więc teraz wszystko zależy od pogody.

21 maja 2023 , Komentarze (24)

Od dawna nie mam celu w życiu. Skończyłam studia i okazało się, że to nawet nie był mój cel. Cały czas robiłam to, czego ode mnie oczekiwano. Gdy dostałam dyplom, nagle się okazało, że nie wiem kim jestem ani czego chcę. Zawsze powtarzam sobie, że jakbym miała dziś umrzeć, to nie miałabym z tym problemu. Bo nic mnie nie czeka. Przetrwać dzień, tydzień, miesiąc, rok. Tyle. Żebym nie została źle zrozumiana – ja nie chcę celu w życiu. Gdyby mi tak bardzo to przeszkadzało, zrobiłabym sobie dziecko i uzasadniała swoją obecność na świecie tym, że mam dla kogo żyć. Ale dzieci mają za zadanie się usamodzielnić i za 20 lat bym znów siedziała, nie wiedząc po co tu jestem. A przez 20 lat bym pluła sobie w brodę, że po co mi to było. Że miałam takie easy life i wymieniłam to na tyrkę po nocach i stres związany z posiadaniem dziecka.

Ale nie o tym. Obecnie stawiam sobie małe zadania, plany na przyszłość. Obecnie szykuję się mentalnie na odwiedziny teściów. Wciąż nie ustaliliśmy, gdzie ich położymy. Nie mamy pokoju gościnnego, mamy za to materac dmuchany i łóżko polowe [i stary materac z łóżka]. Ktokolwiek dostanie materac, śpi w pralni. Tylko tam jest dość miejsca na podłodze, aby go nadmuchać. Mąż wspominał, że chce położyć rodziców w naszym łóżku. Ja jestem stanowczo przeciwna, ponieważ umówiliśmy się, że gdy zamieszkamy u siebie i będziemy mieć swoje łóżko [na które czekaliśmy ponad 10 lat bycia razem] to będzie to tylko i wyłącznie nasze łóżko. Zawsze, gdy mieliśmy kogoś na noc, oddawaliśmy swoje łóżko a sami szliśmy na materac. Teraz nie! Teraz mam swoje terytorium i nikomu nie jestem winna ustępować pola. Jak jedziemy w gości to tylko moi rodzice oddają – i to nie zawsze – swoje łóżko. U jednych członków rodziny śpimy zawsze na za małej kanapie, gdzie nogi wystają, kto inny położył nas w używanej pościeli, którą tydzień wcześniej inny członek rodziny wrzucił do prania, a oni wyciągnęli to z kosza i oblekli nam pościel [mamy silne postanowienie by tam więcej nie nocować].

Za trzy tygodnie wpada zaś moja przyjaciółka, jak co roku i na nią zawsze czeka łóżko polowe. Trzeba zrobić miejsce w biurze, ale nie wiem, czy z nowym układem mebli jest go dość. Czy nie trzeba jednego biurka wynieść.

Trochę jestem poirytowana, bo teściowie mieli przyjechać w maju. Będą w czerwcu. Od roku mam zaplanowany urlop na czerwiec, bo jedziemy rowerami z przyjaciółką na wycieczkę. Mamy bilety na koncert kupione. A teraz teściowie nie tylko przyjeżdżają miesiąc później niż się umawialiśmy, ale jeszcze wczoraj się dowiedziałam, że mogą zostać dłużej, czyli w czasie, kiedy ja mam plany z moją przyjaciółką. Może to mój autyzm i brak elastyczności, ale czuje się odstawiona w kąt i kompletnie zignorowana. Po to planuję i przygotowuję rok do przodu wszystko, aby cieszyć się potem gotowym i żyć łatwiej. A tymczasem co? Pojadę na wycieczkę i oleję teściów to będzie obraza w rodzinie. Napiszę koleżance, która zapłaciła za koncert, za autokar do Holandii i przygotowała sobie urlop 3 tygodniowy, że ma w Polsce zostać, bo dwoje emerytów nie wie jak długo im się wakacje zamarzą? Dwa pierwsze dni pobytu przyjaciółki chcemy też zrobić kilka tras rowerowych, aby obiła sobie ona pupsko i potem w trasie mniej ją tyłek bolał. Rok temu spodenki z gąbką nie pomagały. W tym roku musimy ją trochę obić i dać jeden dzień na regenerację zanim znów ruszymy w trasę. Muszę też jeszcze raz całą trasę przejrzeć, sprawdzić ponownie noclegi oraz przedłużyć pobyt w dwóch miejscach. Bo jeśli będzie pogoda to będziemy kajakować.

Więc nie, nie mam celu w życiu, ale mam małe plany, które dają mi coś, na co warto czekać. teraz przede wszystkim czekam na moją Renię. Pod koniec czerwca pomyślę co dalej. Chyba, skoro nie będę zmieniać pracy, to warto czekać na premię świąteczną.

W sobotę mieliśmy piękną pogodę. Poszliśmy rano z mężem na korty trochę się poruszać. Miałam iść biegać, ale wspólne spędzanie czasu wygrywa. No i muszę trenować uderzenia przed kolejną lekcją tenisa. Po drodze na korty, w kantynie sportowej, trwały przygotowania do imprezy urodzinowej. Ktoś kończy 50-tkę. W związku z tym pojawiła się dmuchana lala, a raczej dmuchany lul. Wierszyk obok mówi, że choć jubilat czuje się młodym gówniarzem to jest nadal starym lulem [taka mała cenzura z mojej strony].

Popołudniu wpadł kolega na maraton filmowy. Najpierw jednak posiedzieliśmy w ogrodzie ciesząc się pogodą i ciszą. Mąż zaczął oglądać Masterchef Australia, bo wyszedł nowy sezon i wyraźnie zainspirował się, aby nam coś ugotować. Był więc pstrąg, marynowane pomidorki koktajlowe, kiszone rzodkiewki, pieczone plastry cukinii z dressingiem koperkowym, pasta z groszku i pasta z marchewki, młode ziemniaczki, które tego dnia kupiliśmy na farmie, domowe pesto.

Między filmami usiedliśmy do deseru. Kolega przyniósł lody, które były bardzo pyszne. To chyba Vienetta, nie jestem pewna, bo dopiero od niedawna próbuję takich rzeczy. U mnie w rodzinie nie kupowało się nigdy drogich lodów. Do tego było ciasto z białej czekolady i tarta truskawkowa.

Filmy na ten wieczór były dość ryzykowne. Wybraliśmy Dystrykt 9, choć kolega nie przepada za sci fi. Jednak ten film z obliczu kryzysu migracyjnego, łodzi z ludźmi znikających na przeprawie przez kanał La Manche i ciał wyrzucanych na plaże Włoch, milionów Ukraińców przebywających obecnie w Polsce i innych krajach europejskich, wydaje się bardzo aktualny. Podjęliśmy nawet dyskusję z kolegą, że niech spróbuje spojrzeć na bohaterów filmu, nie jako na kosmitów, ale na ludzi, którzy znaleźli się tam przypadkiem, prawdopodobnie uciekając przed czymś. Czym jest człowiek, patrząc na historię Wikusa. Co sprawia, że przestajemy być wszyscy tacy sami i zaczynamy dzielić się na „nas” i „ich”. Jak Polacy w Holandii, mówiący pogardliwie o tubylcach „Wiatraki”, lub patrzący z góry na Rumunów, którzy przyjeżdżają do Holandii za pracą tak samo jak Polacy. Ten film, choć jest to film o dramacie człowiek a trudnym świecie, mówi więcej o nas samych, zwłaszcza teraz. Ma on 14 lat, a jest nadal aktualny.

Drugi film wybrał kolega. Żadne z nas nie oglądało go wcześniej, więc było ryzyko, że nie będzie to dobry film. Na szczęście okazał się zajmujący i to było najfajniejsze. Dał rozrywkę i niekoniecznie zmuszał do głębszych analiz. W pewnym sensie ten film, choć mówiący o koszmarach kościoła katolickiego tj. święta inkwizycja, nadal jest laurką w stronę chrześcijaństwa. Chyba dawno nie było takiego horroru, który nie tyle bazował na demonach chrześcijańskich co faktycznie ukazywał chrześcijaństwo jako drogę zbawienia. Miło zobaczyć czasem inny punkt widzenia. A do tego kolega boi się horrorów, więc miał się czego bać. Rozrywka murowana.

20 maja 2023 , Komentarze (11)

Od czasu biegania po mieście w miniony weekend, nie zebrałam się na bieganie takie dla siebie. Jakoś brak sił i chęci. Jogi też nie uprawiałam. W czwartek były rowery i spacer, a w piątek postanowiłam kontynuować bessę i usiadłam w ogrodzie do malowania. Najpierw mąż przygotował mi hamburgera, którego nie zjadłam w czwartek, a później zrobiłam obchód ogródka.

Podczas malowania towarzyszyła mi Piórko, kotka sąsiadów. Próbuję dokończyć obraz, ale nie mogę znaleźć satysfakcjonującego efektu kolorystycznego. Spędzę nad nim pewnie trochę godzin.

Wieczorem jeszcze usiadłam i ćwiczyłam z filmikiem z Instagrama, jak robić na szydełku. Próbuję się nauczyć szydełkowania, bo to jeden ze sposobów na zachowanie neuroplatyczności mózgu – uczenie się nowych rzeczy. Zadbany mózg może dłużej bronić się przed chorobami degeneratywnymi, takimi jak Parkinson czy Alzheimer. Więc próbuję trochę swoich sił i cierpliwości. Nawet mi się spodobało. Może kupię sobie kiedyś taki set do wydziergania zwierzaka. Czasem są takie w Lidlu, że możesz świnkę czy misia zrobić na szydełku i masz w środku konkretne instrukcje oraz nici w danych kolorach.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.