To może być chyba najsmutniejsza rzecz, z jakiej zdałam sobie kiedyś sprawę, ale jeśli rozpatrywać tylko rzeczy materialne, a o to dziś chodzi, to ja nie mogłabym dalej żyć bez Internetu. Idąc tą drogą – elektryczności. Ale skupię się dziś na internecie.
Mam neta odkąd byłam na studiach. Szybko nawiązałam wtedy znajomości z ludźmi online i mogę powiedzieć, że niektóre trwają do dziś. Ba! Nawet byłam na wesele proszona do jednego kolegi, z którym piszemy i czasem spotykamy się od 17 lat. Mojego najwspanialszego męża poznałam przez internet, choć byliśmy na tym samym kierunku studiów i w teorii powinniśmy co jakiś czas widywać się na korytarzach uczelni. Od zawsze mam problem by nawiązywać i utrzymywać znajomości z ludźmi poznanymi w tradycyjny sposób. Bardziej łączy nas miejsce życia, przebywania niż zainteresowania. Tak jak choćby w pracy – pogadamy, pożartujemy, ale każde z nas jest na tyle inne że nie przenosimy tego na jakieś głębsze znajomości. Znajomi z internetu to inna sprawa – nie oczekujesz od nich za wiele. Pogadamy, wymienimy się linkami do ciekawych artykułów lub zwiastunów filmowych i jakoś ten czas mija. W utrzymywaniu takich znajomości nie mam problemów. A jak znajomość się rozsypie, to na jej miejsce zawsze wejdzie nowa. Jest milion sposobów komunikowania się z ludźmi.
Można poznać kogoś na forum o tematyce, która cię interesuje. Masz już wtedy kogoś kto dzieli z tobą daną pasję, a nie mieszka w okolicy i nie poznalibyście jej w normalny sposób, choćby w kolejce w sklepie. Można w grupie facebookowej z kimś nawiązać fajny kontakt. Można nawet poprzez takie aplikacje jak Slowly, które służą do poznawania nowych ludzi.
Gdyby teraz odcięło na świecie internet, nie było by tej społeczności. Tych kilka nicków, za którymi kryją się interesujące osoby, z interesującymi historiami do opowiedzenia. Przyznam, że przyzwyczaiłam się do wymiany opinii z jedną konkretną tutaj osobą i której komentarzy mi ostatnio brakuje. Nie znam jej osobiście, ale wciąż zastanawiam się, co za licho ją porwało, czy przeszła tylko na czytanie, czy w ogóle nie czyta, czy wydarzyło się coś w realu, co zajmuje ją na tyle, że tutaj nie zagląda… Niby to tylko internet, ale tworzy więzi, których brakuje tak samo, jak tych z ludźmi poznanymi osobiście.
Gdyby teraz zabrakło internetu – nie wiem kompletnie co by się działo z moją rodziną. Trzeba by było wrócić do dzwonienia, a to z uwagi na pracę zmianową mojej mamy i wieczne siedzenie w pracy mojego brata, mogło by być trudne. No dobra, kiedyś ludzie dawali radę, a były tylko telefony na kablu, a czasem trzeba było iść na daną godzinę do budki telefonicznej.
Gdyby teraz nie było internetu – nie miałabym jak robić sobie szotów dopaminowych scrolując intagrama, gdzie oglądam tatuaże, dready, robótki na drutach i wykroje ubrań. Nie mogłabym tracić czasu na pintereście, gdzie oglądam kroje ubrań z lnu i wełny. Nie mogłabym czytać co rano gazety lokalnej w aplikacji i płaciłabym więcej za wydanie papierowe. Nie mogłabym odsłuchiwać po 10h podcastów codziennie i dowiadywać się ciekawostek z drugiego końca świata na tematy, które MNIE interesują. Radio dla mnie to reklamy i pulp.
Nie mogłabym oglądać filmów inaczej niż w kinie – netflix daje tak szeroki dostęp do filmów nieanglojęzycznych, że to takie małe okienko na świat. można podejrzeć, co jest obecnie ważne, na fali, lub po prostu ciekawe w kraju, którego kompletnie nie znamy. można obejrzeć świetne koreańskie kino sci-fi, brazylijskie filmy obrazujące codzienne życie ludzi w favelach czy południowo-afrykańskie filmy akcji. Przy okazji mogę polecić indonezyjski horror nawiązujący do wspólnej z Holandią historii.
gdyby zabrakło internetu – zabrakłoby informacji. A ja czuję, ze jestem uzależniona od informacji. Ja po prostu lubię wiedzieć. Widzę jakąś roślinkę i muszę od razu wygooglować co to za roślinka i jak wygląda jej cykl życiowy. Słyszę ptaszka i sprawdzam telefonem, co to za ptaszek i gdzie występuje, czy jest także w Polsce. Słyszę jakiś nazwę lub słowo, którego nie znam i patrzę, co to jest i co oznacza. W piątek sadziłam na przykład begonie, które przyjechały do nas z Kenii i jedna odmiana nazywała się Pemba. Okazało się, że takie słowo istnieje, ma swoje znaczenie i jest również nazwą miasta w Mozambiku, ale też i wyspą na Oceanie Indyjskim u wybrzeży Tanzanii. Codziennie można nauczyć się czegoś nowego. Gdyby nie ta roślinka i dostęp do internetu, dziś byłabym o te dwa fakty uboższa. A ja lubię bogactwo.
W piątek złamałam post trochę wcześniej niż normalnie. Z resztą w czwartek wypiłam gorącą czekoladę podczas postu, ale nie wiem czy to głód czy coś innego spowodowało u mnie takie poirytowanie, że naprawdę ta czekolada mnie uspokoiła. W piątek zaś po pracy miałam psychologa i czuję, że posuwamy się na przód pomału, choć aby osiągnąć wszystkie cele to powiedział, że nie da rady w tym roku. Jeden za drugim najpierw. Człowiek przyzwyczaił się do takiego załatwiania diagnozy na szybko u lekarza ogólnego, że u psychologa mam wrażenie, że to idzie w nieskończoność. Ale ufam procesowi, może to musi wszystko tak długo trwać.
Po pracy spotkałam się z koleżanką i poszłyśmy do Subwaya. Zjadłam footlonga i nadal byłam głodna. Może nie głodna, ale wszedł tak gładko, że nie czułam się nasycona, pełna. Po prostu zniknęło uczucie głodu. Zwykle nie jem tylko do zaspokojenia głodu, ale dalej. To było dziwne uczucie niedosytu. A zjadłam przecież cała kanapkę!
Koleżanka musiała podejść do jubilera w centrum, więc kiedy ona załatwiała swoje sprawunki, ja zawiesiłam oko na tym komplecie biżuterii. Szczególnie ta bransoletka mi się spodobała. Nie wnikałam z czego jest wykonana, ale w tej cenie to chyba nie jest samo złoto, tak?
Później poszłyśmy do kina na Krzyk 6. Wiem, ze oglądałam wcześniejsze części, ale nic z nich nie pamiętam. Oglądając tą, gdzie dzieje się dużo podsumowań i padały imiona tylko mnie gubiły w fabule. Kto jest kim, kto kiedy zabijał… Ale film sam w sobie straszny i trzymający w napięciu. Co się nowa postać pojawiała na ekranie to mówiłyśmy „to jest zabójca” i kilka razy się myliłyśmy.