Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu. Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 124821
Komentarzy: 4907
Założony: 26 marca 2022
Ostatni wpis: 17 stycznia 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Babok.Kukurydz!anka

kobieta, 39 lat, Piernikowo

172 cm, 77.90 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

26 kwietnia 2023 , Komentarze (3)

W środę poszłam pobiegać. Trening nie był długi, więc wybrałam się tylko wzdłuż alei i z powrotem. Nic wybitnego. 25 minut biegu na 5 minut rozgrzewki i powrót do domu marszem.

Później zrobiłam znów jogę z moich kart. Ciekawa była pozycja lalki. Świetnie rozciągała mi uda i miednicę.

Zakwitł mi jeden tulipan, którego nie kojarzę z zeszłego roku. Na cały sektor zakwitł tylko jeden. Nie mam pojęcia skąd mam tą cebulkę, ale jest prześliczny.

25 kwietnia 2023 , Komentarze (18)

Kiedyś tak sobie myślałam nad tym tematem. Wtedy w kontekście Indii. brat kolegi był w Indiach i ten opowiadał, jaka tam bieda. Z drugiej strony jeżdżą tam bogaci Europejczycy i Amerykanie do centrów odnowy spirytualnej. Do aszranów, medytować z guru. Jest o tym nawet podcast, ponieważ część takich odwiedzin w aszranie kończy się dla ludzi śmiercią, chorobą psychiczną, zerwanymi kontaktami z rodziną, ubóstwem, ponieważ guru namówił ich do oddania wszystkiego, co posiadali. Jest specjalna strona ze zdjęciami martwych ciał białych ludzi znalezionych w Indiach. Tylko tak niektórzy ludzie mogą dowiedzieć się, że ich zaginiony brat czy matka nie żyją. Mnie W Indiach przeraziły statystyki gwałtów. Co 9 minut gwałcona jest kobieta. Gdy Martyna Wojciechowska pojechała do Indii robić reportaż zdaje się o kobiecie kapłance w świątyni, gdzie karmi szczuty mlekiem, chodząc po ulicy była zaczepiana przez stada mężczyzn, którzy łapali ją za piersi. Zwyczajnie przed kamerą, nie krępowali się tylko molestowali dziennikarkę na oczach całej ekipy filmowej. To było obrzydliwe. Obrzydziło mi to cały kraj. Czytałam później również książkę niewidzialne kobiety i tam jest to szerzej opisane. Domy nie zawierają toalet, więc gminy pobudowały publiczne toalety, gdzie kobiety mogą iść w trakcie miesiączki czy po prostu w nocy na siku. Wtedy są często gwałcone przez kilku sprawców na raz. Oczywiście mnie, jako turystkę by to prawdopodobnie nie spotkało. Turyści trzymają się kurortów, utartych szlaków, gdzie dba się o bezpieczeństwo, bo turyści to pieniądze. uważam jednak, że kraj jest tyle bezpieczny, ile jego kobiety.

Kolejne filmiki są możliwe do obejrzenia tylko na youtube, ale dałam je tutaj. Jedna z tych historii przypomina mi film Slumdog Milionaire. Nie jestem w stanie obejrzeć tego filmu ponownie przez poziom okrucieństwa, jaki tam jest. Dzieci się okalecza, aby lepiej żebrały pieniądze od turystów. Ślepy dzieciak dostaje więcej kasy od francuza na słoniu niż dzieciak, któremu nic nie dolega. Tak gangi zdobywają pieniądze. W Slumdogu jest to bardzo dobitnie pokazane. tutaj zaś jest omawiane jak instytucja kastruje, zmusza do prostytucji i żebrania wyrzuconych lub zabranych z domu ludzi. Ludzi, którzy nie mieli i nie mają wpływu na swoje życie w żaden znaczący sposób.

Ogólnie nie chciałabym odwiedzić kraju, w którym nawet lokalsi nie są bezpieczni. Poniżej filmik pokazujący traktowanie mniejszości etnicznych i utajniane morderstwa. Walki i przemoc na tle religijnym. W mojej opinii kraje oparte na wyznaniu nie są bezpieczne, bo to forma autorytaryzmu. Palono kobiety na stosie za fakt, że nie spodobały się włodarzom religijnym [często były to kobiety po menopauzie, bezpłodne, nie chcące wyjść za mąż za wybranego przez rodzinę człowieka]. Żydzi i Palestyńczycy terroryzujący cywili [będzie ban?] Chiny zamykające muzułmanów w obozach koncentracyjnych. Chrześcijanie mordujący muzułmanów na Bałkanach 30 lat temu i zakopujących ich w masowych mogiłach.

Chyba każdy zna historię Kabuli. Dziewczyny, która została przez członka rodziny sprzedana na części do amuletów. Odrąbano jej na żywca rękę. https://viva.pl/ludzie/wywiady-vivy/kabula-o-ojcunie-chcial-wychowywac-dziecka-z-albinizmem-wstydzil-sie-mnie-140637-r1/ O Kabuli zrobiła odcinek Martyna, pomogła jej iść do szkoły, aby ta mogła walczyć o prawa albinosów w Tanzanii. Była ona na okładce National Geographic. Mam ten numer nadal w domu. Dziś Kabula jest dorosła i ma szczęście, że jeszcze żyje, bo za głowę albinosa dostaje się więcej pieniędzy niż za rękę.

W innych państwach afrykańskich też potrafi być paskudnie. Poniżej filmik z Malawi, gdzie dziewczynki się zwyczajnie gwałci, a by przestały być dziećmi.

Kiedyś trafiłam za to taki filmik: https://fb.watch/k3jJWTxVxk/ trochę mnie on rozbawił, bo gość złamał system. Ale on mówi o innego typu przemocy. Ataki terrorystyczne to często jednorazowe przypadki. W Nicei ciężarówka wjechała w ludzi i od tamtej pory mają tam miejsce zwykłe codzienne sprawy – przemoc także, ale już nie terroryzm. W thalys z Amsterdamy do Paryża był zamachowiec też tylko raz. Logika tego faceta jest dość solidna – 9/11 zafundował nam najwyższe standardy kontroli bezpieczeństwa na świecie – skanery na lotniskach. Zawsze się zastanawiam czy widać moją antykoncepcję na takim skanerze…

Na mojej liście krajów nie do odwiedzenia od lat pozostają Indie i kraje muzułmańskie za wyjątkiem Albanii. Bałabym się też jechać gdzieś, gdzie mój wygląd rzuca się w oczy. Na południu Francji byłam zaczepiana przez to, że miałam długie blond włosy. I to zawsze przez Arabów, nachalnych i nagabujących. Raz zatrzymali się na środku ronda i krzyczeli do mnie przez otwarte okna samochodu. Wolę unikać tego typu zainteresowanych spojrzeń.

W czwartek byłam umówiona do firmy nasiennej, gdzie aplikuję. Pojechałam na spotkanie i już pomału zaczynam uczyć się trasy. Ostatnie kilometry mnie przerażają, droga między szklarniami, 60 kmph ograniczenie i combo – rowery i TIRy. Sześćdziesiątki w Holandii są budowane wąskie, aby nikt nie próbował za szybko jechać. Ciesz esię, że jest tam utwardzone pobocze, bo inaczej byłoby ciężko minąć się z ciągnikiem bez zatrzymywania się na krawędzi kanału. Może są kierowcy, którzy czują się komfortowo jadąc 60 i zjeżdżając na trawę pół metra od wody, ale ja nie chcę przez brawurę utopić samochodu. Za dużo problemów by to stworzyło, jedna głupia decyzja. Tam zaś jest to odcinek jakiś 10 kilometrów, kiedy trzeba uważać.

Najpierw spotkałam się z Alexem i Lissete w biurze markerów molekularnych. Pogadaliśmy o tym jakim człowiekiem jestem i jakich ludzi szukają. Spytałam o system premiowy, rotację zadań w laboratorium, możliwość pożyczenia materiałów szkoleniowych. Później spotkałam się z Barbarą, Joerie i Tieme. Ta rozmowa poszła trochę gorzej – nie mogłam wyczuć, kiedy żartowali, a kiedy mówili poważnie. mam z tym spory problem. Rozmawialiśmy o pułapkach pracy w zespole i nie ukrywałam, że może to być dla mnie trudność, bo lepiej pracuje mi się solo lub we dwójkę.

Ciężko było mi po wszystkim zdecydować się na jedno miejsce. Z jednej strony Markery molekularne to praca typowo po mojej magisterce. Głównie solo, jakiś zespół jest,a le pojedyncze zadania wymagają pojedynczej osoby. W RDT zaś pracuje się grupami i może być różnie z moim charakterem. Z drugiej zaś strony Joerie i Barbara naprawdę stworzyli świetną atmosferę na spotkaniach i jeśli cały team taki jest to myślę, że zostałabym dobrze przyjęta i może udałoby mi się wpasować w zespół… Jednak praca jest mniej laboratoryjna a bardziej polegająca na ocenie zagrożeń niż działaniu według procedur. Sporo do przemyślenia.

Pojechałam po spotkaniach do Annet. Od jakiegoś czasu ma problemy z nogami i nie możemy spacerować. Postanowiłam wpaść na kawę. Kupiłam kwiaty i ciasto i usiadłyśmy na plotki. Annet pochwaliła, że byłam bezpośrednia na rozmowie. Powiedziała, że o swoich obawach też należy mówić na rozmowie kwalifikacyjnej ponieważ Holendrzy wolą szczerość niż zostać zaskoczeni, że ktoś udawał tylko wspaniałego pracownika, a okazał się mierny. Powiedziała, że lepiej, że powiedziałam, ze praca w zespole może być dla mnie trudna, niż gdybym została zaproszona na okres próbny, a potem oni by uznali, że nie pasuję do zespołu i ja bym zdążyła odejść z mojej pracy, a oni i tak by mnie nie zatrudnili. Jakaś logika w tym jest. gdy rozmawiałam z kolegą – Polakiem – o tym – powiedział, że nie powinnam za dużo mówić, bo mnie nie przyjmą. Z dwojga podejść – wolę by mnie nie przyjęli teraz, kiedy jeszcze mam poprzednią pracę.

Wieczorem, gdy wróciłam do domu zjadłam bardzo późną kolację i po tym całym kawkowaniu nie mogłam zasnąć. Myśli kłębiły mi się w głowie. Skłaniałam się ku RDT, ale mam wrażenie, ze jeśli poszłabym gdzieś tylko dlatego, że ludzie są mili, a praca średnio mi odpowiada, to jeśli okazało by się, że ludzie jednak nie są tak mili, to utknęłabym ze średnią pracą. Zaś wybranie MM spowodowałoby poczucie winy, że nie poszłabym tam, gdzie na rozmowie Barbara trochę wyciągała mnie z kłopotliwych pytań. Na MM mieliśmy po prostu profesjonalną rozmowę – a język używany przez Lissete zdecydowanie dał mi do zrozumienia, że muszę poprawić swój Holenderski, bo o ile rozumiem słownictwo akademickie to sama go nie używam. Słuchanie podcastów jednak to trochę za mało w tym przypadku.

Rano obudziłam się niemal pewna, że powinnam wybrać MM. Niemal. Wolałabym, aby ktoś z nich mnie wykopał i problem rozwiązał by się sam.

24 kwietnia 2023 , Komentarze (15)

Zaczęłam chodzić z koleżankami do Manekina chyba jeszcze jakoś na studiach. Za kilkanaście złotych można było kupić ogromnego naleśnika złożonego w kwadrat z garściami surówki i pysznym sosem. Chodziliśmy do jednego z 2 wtedy Manekinów. Jeden był na rynku w Toruniu, a my chodziliśmy do tego na Focha w Bydgoszczy. Tanie studenckie żarcie. Duże porcje, inni studenci w obsłudze.

W podstawówce byliśmy na wycieczce klasowej w Toruniu i jedliśmy w naleśnikarni cała klasą naleśniki z jagodami. Pamiętam wciąż, gdzie na starówce była ta restauracja i dziś myślę, że była to pierwsza restauracja Manekina. Zdziwiło mnie w 2022, że widziałam Manekina w Warszawie. Dla mnie to zawsze będzie Bydgoszcz/Toruń.

Gdy wyemigrowałam, każde spotkanie w Polsce z moimi przyjaciółkami, odbywaliśmy właśnie w Manekinie. Czasem trzeba było stać na zewnątrz i czekać na wolny stolik, bo nie było nigdy można rezerwować stolika. Siedziałyśmy godzinami i dyskutowałyśmy. Kelnerzy przychodzili wciąż wywierając presję, ze mamy spadać albo coś zamówić jeszcze. Zupełnie inne traktowanie niż w NL, gdzie kelnerzy się dziwili, że zjedliśmy i wychodzimy. W NL restauracja to experience, a w Polsce to zjeść i wpuścić kolejnego klienta.

Przez lata restauracja zmieniała wystrój. Przez pewien czas była w stylu prowansalskim z lawendowymi elementami, białymi drewnianymi ramami okiennymi i suszonymi bukiecikami tu i tam. Porcje się zmniejszały, surówki było coraz mniej, nawet w pewnym momencie zmniejszyły się talerze. Jedzenie pozostawało zawsze tak samo wyśmienite i kolejki pod restauracją nadal tam stoją. Bardzo lubię tam chodzić.

Minusem manekina była zawsze toaleta. Czyta była tylko przed przyjściem klientów. W międzyczasie nikt do niej nie zaglądał, a w Polsce istnieje kultura nie siadania na deskę sedesową w publicznych toaletach, przez co częściej zdarza się je obsikać i zniechęcić do siadania osoby kolejne. Co mi się podoba w NL to to, że każdy siada – w końcu deskę po sobie należy przemyć nawilżaną chusteczką, która jest w środku. Tak – jest zasada, że myje się po sobie, a nie po kimś. I przeważnie jest czysto. Osobiście też wolę usiąść i nie sztywnieć na małysza. Niestety w Manekinie wyjście do łazienki to zawsze trauma. Jak jest zachlapana deska, umywalka, podłoga to po złapaniu za klamkę ma się również ochotę zdezynfekować dłonie. To jedyna rzecz, którą moim zdaniem można by poprawić.

No i może jeszcze jedna rzecz. Restauracje w Polsce mogłyby postawić na dobre warunki zatrudnienia i pensje. Myślałam, że to normalne że kelnerki zmieniają się co pół roku i nikt nie ma więcej niż 22 lata. Zdziwiłam się w Holandii, że kelnerka może mieć 50 lat. Niestety rynek pracy jest taki, że wszystko musi być tanie i praca studentów, którym nie trzeba płacić zusu, bo są ubezpieczeni na uczelni, jest zwyczajnie tańsza. Poza tym śmieciowe stawki też mogą być, bo jak nie ta studentka to kolejna. Nigdy nie trafiłam dwa razy tej samej twarzy przez dobre kilkanaście [prawie 20 lat] jak tam chodzę. Rotacja zawsze świadczy o złym pracodawcy, a Manekin pieniądze ma, bo tam nigdy nie jest pusto. Jak na wejście trafisz stolik, to jesteś szczęśliwcem.

U mnie w pracy nadal trwają prace ziemne. A raczej nie trwają, bo rozbebłali, kilka dni zajęło im położenie rury i zakopanie i dalej wszystko stoi rozbebłane. nauczona w Polsce, że robotę się robi i się idzie do kolejnej roboty, nie mogę patrzeć jak gość od koparki kilka dni robi robotę, która by trwała góra półtora dnia. I jeszcze stoi i gada z drugim gościem popijając kawkę i paląc papierosy, kiedy koparka chodzi a my dusimy się spalinami i musimy pracować w hałasie. Ale fachowcy w NL chyba tak mają. Co przychodzą techniczni do nas do firmy to więcej ich widać z kawką niż w robocie.

Zaczął się sezon na zapylacze. Ostrzeżenia dla alergików google mówią często o wysokim poziomie pyłku w powietrzu, a pszczółki, trzemiele i wszystko inne – szuka jedzenia. Wyciągałam ostatnio pszczółkę z mojej szklarni, bo się zbłąkała i rozbijała o folię. Udało się ją bezpiecznie złapać w dłonie i wyprowadzić za drzwi nim wpadła na lep na muchy.

23 kwietnia 2023 , Komentarze (7)

(ucięło zdjęcia, ciekawych zapraszam na stronę https://kolekcjonermarzen.wordpress.com/2023/04/23/gdzie-widzicie-siebie-za-10-lat/) 


Jest to jedno z pytań, które czasem ponoć się słyszy na rozmowie kwalifikacyjnej. Nie wiem, nie dotarłam nigdy dalej niż obecnie, a gdy piszę ten post, jestem niespełna 24 godziny przed taką rozmową. Pytanie to ma na celu sprawdzenie, czy wiąże się przyszłość z daną firmą, oraz jakie funkcje dana praca może spełnić w życiu człowieka. Poza pracą zaś nie wiem, czemu może ono służyć. Może po prostu poznaniu siebie lepiej?

Ja zaś… gdzie ja siebie widzę. Sądzę, że będę miała wtedy już zjechanych kilka LF-routes – rowerowych tras długodystansowych, może będę akurat wybierać plecak na kolejny urlop wędrowny z mężem. Mam nadzieję mieć wtedy już inną pracę niż obecnie – coś spokojnego, związanego z moim wykształceniem, w zakładzie pracy o większym poszanowaniu prawa pracy. jest mała szansa, że nasza kicia jeszcze z nami będzie, więc mam nadzieję, że będę miała jakieś bestie, które ją godnie zastąpią. Chciałabym nadal być w moim domu, ale może – jeśli będę pracować tak daleko od domu to z czasem poszukamy czegoś pomiędzy obiema firmami? Lub mąż spełni swoje słowa i dołączy do mnie w tamtej firmie? Kto wie.

W poniedziałek mieliśmy lekcję tenisa. Jesper prowadził godzinne zajęcia, podczas których uczyliśmy się technik odbijania i poznaliśmy siebie trochę lepiej. Miał sporo pytań o nasze wrażenia z mieszkania w Holandii oraz powody opuszczenia Polski. Sam był w Krakowie wraz ze szkołą kilka lat temu. Bardzo mu się podobało. Holendrzy rzadko jadą poza Kraków i Oświęcim. Jako osoba wychowanej na północy kraju, zawsze próbuję wypromować kolejną, lepszą wizytę w Polsce. Kraków nie reprezentuje moim zdaniem Polski wcale, trzeba by ją zjechać wzdłuż i wszerz. Zbyt różnorodny kraj i kultura.

Po lekcji pojechałam na spotkanie klubu fotografii. Przygotowywaliśmy się na wystawę oraz wizytę jury 1 maja. jury będzie oceniało nasze prace wykonane w ciągu całego sezonu. Wydrukowałam i oprawiłam 4 zdjęcia, z których 3 pójdą do jury a wszystkie 4 na wystawę w sierpniu. Poniżej wspomniane zdjęcia [trochę poucinane].

W ogródzie kolejny rozwój wydarzeń. Bez będzie kwitł bardziej intensywnie niż w latach ubiegłych. Może w tym roku nie zjedzą go gąsienice, skoro wykopałam budleję. Kwitną też kolejne tulipany. Narcyzy się chyba już skończyły – czekam tylko na Odmianę białą i wielokwiatową.

22 kwietnia 2023 , Komentarze (9)

Kilka lat temu zainstalowałam sobie dzienniczek wdzięczności na telefonie i codziennie pytał mnie o to, za co danego dnia jestem wdzięczna. Uzmysłowiło mi to, że jest wiele rzeczy, które się mi w codziennym życiu udają. Drobiazgi, ale fajne. Także pomogło mi to określić rzeczy, które robię tylko i wyłącznie dla swojej radości.

A co obecnie sprawia mi radość?

  • zaglądanie i drobne prace w ogrodzie. Podlewanie roślin, pielenie, przeglądanie co się zmieniło od poprzedniego dnia.
  • jedzenie. Jest to czynność na którą czekam codziennie. Lubię jeść warzywa i pieczywo i kiedy zjem tosta czy kanapkę z serem czy pomidorem to odczuwam fizyczną i psychiczną przyjemność
  • odpoczynek po pracy z komputerem. Nadrabiam informacje ze świata – niekoniecznie wiadomości – oglądam coś, popijam Inkę
  • rozpoczęcie pracy rano. Ładuje mnie to pozytywną energią. Nowy dzień, nowe ciekawe rzeczy się mogą wydarzyć.
  • tulkanie przed snem. Nawet jeśli przyjdę do łóżka późno, jak mój mąż wyczuje moją obecność to się przytuli do mnie i śpi dalej taki wtulony. Uwielbiam to.

Polecam film z plakatu powyżej - bardzo ciekawy i dość zabawny.

W niedzielę mieliśmy tenisować, ale uznałam, że mam siły tylko na jeden sport i poszłam pobiegać. W poniedziałek i tak była lekcja tenisa. Znów chwyciły mnie mocne bóle menstruacyjne, ale już nie tak silne, jak w sobotę. Wzięłam od razu miks tabletek i w ciągu godziny przeszło.

Moje pomidory, których nasiona wyciągnęłam z owoców, zaczynają wschodzić.

Dostałam od koleżanki pomidory Roma i je wysiałam na ręczniku papierowym.

Pierwszy wysiew warzyw przeniosłam do doniczek. Żyje 5 pomidorów i 5 ogórków oraz 1 pomidor gałazkowy.

Przejrzałam jeszcze raz alstromerie, które kupiłam online i tylko 3 dają nadzieję na przyszłość. Wsadziłam je w okrągłe doniczki, a pozostałe w małe kwadratowe. Przeżyją bądź nie. Na szczęście mam sporo innych kwiatów z lat ubiegłych.

Floks jest bujny. Będzie pewnie sporo kwiatów.

Zrobiłam bukiety z moich roślin. Tulipany pięknie się rozwinęły.

Musiałam uzupełnić staniki do biegania. Jakimś cudem jeden, który kupiłam w takim samym rozmiarze jak resztę, jest mi za ciasny i uwiera. Zamówiłam z odbiorem w sklepie trzy staniki zapinane z przodu. Przynajmniej łatwo się je ściąga po bieganiu.

21 kwietnia 2023 , Komentarze (22)

Liceum nie było dla mnie dobrym etapem w życiu. Od małego rodzice uczyli nas abyśmy byli ambitni, uczyli się dobrze, sięgali po więcej. Liceum było zaprzeczeniem tego. Wychowaliśmy się na wsi, gdzie każdy znał każdego i największym strachem dzieciństwa było coś zbroić i usłyszeć „powiem twojej mamie”. Niczego się za dzieciaka nie baliśmy bardziej jak tego, że „mama nas zabije”. Nauczyciele nas znali, rodzice kolegów nas znali, okoliczne dwie wsie nas znały. Mieliśmy z bratem zawsze najwyższe oceny w klasie i jedne z wyższych w szkole. Świadectwa z biało czerwonym paskiem, uczestnictwo w konkursach międzyszkolnych i olimpiadach. Chętnie rywalizowałam w takich przedsięwzięciach.

Do liceum poszliśmy do sąsiedniej gminy. Przez 4 lata nasi koledzy z klasy nawet nie nauczyli się poprawnie wymawiać nazwy naszej wsi. Traktowali nas od samego początku jak półgłówków ze wsi. Nazywano mnie Lusesita w szkole na cześć wieśniackiej i niezbyt rozgarniętej postaci z telenoweli południowoamerykańskiej. Nie nawiązaliśmy tam żadnej bliższej przyjaźni. Musze dodać, że chodziliśmy z bratem zawsze do tej samej klasy i z uwagi na tylko jeden komplet podręczników, siedzieliśmy też zawsze razem. Tak było po prostu taniej. Wyśmiewano nas za to, że musieliśmy po szkole gnać na PKS, że mieliśmy stare ubrania [w zasadzie gdyby nie stypendium socjalne to pewnie ubrania były by jeszcze gorsze], że nasi rodzice to tylko jacyś robole a nie właściciele firm, jakich to nasi koledzy mieli szczęście mieć. Często wdawałam się w bójki, z których potem wyciągał mnie mój brat, spuszczając łomot idiotom, którzy mnie zaczepiali.

W liceum nauczyłam się, że nie warto być mądrym, nie warto się starać. Trzeba mieć pieniądze, tatusia policjanta, urabiać sobie nauczycieli, którzy są twoimi sąsiadami. Najlepszy przykład? Na maturze z matematyki chodziła ściąga i ponoć przepisali ją wszyscy. Miastowi dostali 5 z matury, a spoza Szubinkowa dzieciaki dostały 4. Nauczyciele mówili ksywkami do dzieciaków. kiedy ja z koleżankami z 4 różnych miejscowości, robiłam projekty i siedzieliśmy razem wieczorami u każdej po kolei, nasi koledzy na krzywy ryj dostawali piątki.

Nie warto było się starać. Warto było mieć bogatych rodziców.

W sobotę dostałam śniadanie do łóżka. Kocham wiosenne kanapki. Cieszę się, że żyję w czasach, kiedy świeże warzywa są do kupienia cały rok

Poszłam pobiegać koło południa. Gdy wracałam, byłam już ledwie żywa. Dostałam okres w nocy i w ciągu dnia chwyciły mnie takie bóle miesiączkowe, jakich nie miałam od podstawówki. Do tej pory antykoncepcja skutecznie maskowała ból. Wystarczyła jedna no-spa drugiego dnia okresu i miesiąc bez bólu. A teraz brałam co 2 godziny no-spę i w ogóle nie pomagało. Dopiero jak wzięłam miks przeciwbólowych to zelżało trochę.

Po częściowej uldze w bólu, poszliśmy z Ukochanym na spacer. Obejrzeliśmy okoliczne pola kwiatowe, a w domu mąż przygotował obiad. Doradę.

Amarylis ma już drugi kwitnący pęd.


20 kwietnia 2023 , Komentarze (1)

https://wp.me/paAUto-537


Rano nie działała mi vit, nie miałam jak posta wrzucić. Dziś jest temat Opisz jedną pozytywną zmianę, jakiej dokonaliście z swoim życiu?

19 kwietnia 2023 , Komentarze (15)

Odpowiedź jest jedna. Pieśni Hyperiona – zwłaszcza dwa pierwsze tomy. Na filmiku poniżej wizualizacje głównych postaci.

Cykl składa się z 4 książek. Czytałam je raz bez pierwszego tomu, bo kolega miał tylko 3 kolejne. Potem ktoś mu oddał pierwszy to przeczytałam całość ponownie. Do dziś pierwszy tom to moja ulubiona książka. Dwa ostatnie są trochę miałkie i nie przepadam za religiami i przeznaczeniem – w Diunie mnie to zniechęciło kompletnie – a tam wątek Enei i jej bycie zbawicielem, choć pojawia się mając 11 lat, mnie irytuje. I to jak Raul o niej pisze w swojej celi śmierci tak samo mnie irytuje.

Jednak tak mnie ta historia wciągnęła, że jeszcze później słuchałam w audiobooku tych książek po angielsku i po polsku. Do dziś z uśmiechem wspominam jak polski automatyczny lektor Ivona czytał Heta Masteena jako Het Maste-en zamiast bardziej z holenderskiego Het Mastejn. Kiedyś trafiłam całość czytaną już przez człowieka po polsku i również przesłuchałam. Po angielsku nie mogłam się przestawić, że Brawne to Brołn. W myślach czytałam ją sobie jako Brołnji. Jak ciasto.

W 2022 roku zaś dostałam od męża na urodziny swój komplet Pieśni Hyperiona. Zamówił w preorderze wydanie drugie. Pierwsze po allegro chodzi za ogromne pieniądze.

O czym jest książka?

Ziemia umarła w wyniku Wielkiej Pomyłki zespołu kijowskiego i pochłonęła ją czarna dziura. Ludzkość uciekła w kosmos przed katastrofą. Układ Słoneczny z uwagi na obecność czarnej dziury nie był bezpieczny. Czyli lecimy dalej niż bohaterowie Ekspansji. Porównywalnie daleko, co bohaterowie Głębi. Z pomocą Technocentrum [w moim tłumaczeniu technocore nazywa się jakoś inaczej, nie pamiętam] ludzkość zbudowała transmitery materii – teleportale. Dzięki nim całe statki, a nawet fragmenty starej ziemi zostały przeniesione w różne zakamarki kosmosu i tam, na wielu planetach, zbudowano kolebki nowej ludzkości. Hegemonii ludzi.

Na Hebronie osiedli Żydzi – planeta pustynna słynąca ze swoich uniwersytetów.

Na Bożej Kniei osiedli uciekinierzy z krajów azjatyckich, którzy stworzyli zakon Templariuszy bóstwa Moir – dbający o ekosystemy we wszechświecie obrońcy przyrody, podróżujący na drzewostatkach.

Na Lususie ludzie zbudowali kompleksy mieszkalne nazywane kopcami. Przez toksyczne środowisko, nie opuszczali oni niemal nigdy swoich kopców. Większe ciążenie od ziemskiego spowodowało, że ludzie tam urodzeni byli bardzo umięśnieni, niżsi od przeciętnego człowieka w światach sieci. Stamtąd pochodziło wiele bandytów, kształtowanych przez ciężkie życie w kopcach. Luzjanie cierpią na agorafobię.

Mare Infinitum to planeta w całości pokryta akwamarynową wodą. Niebo jest jeśli dobrze pamiętam fioletowe. W wodzie tej żyją lewiatany i inne olbrzymie organizmy. Ludzie z sieci przenoszą się tam na połowy oraz polowania.

Maui Przymierze jest planetą z opisu podobną do Hawajów. I podobnie jak na Hawajach, lokalni ludzie zostali skolonizowani, mordowani, zepchnięci do kilku wysp, do których „biały człowiek” w tym przypadku mieszkaniec sieci, nie ma dostępu. Ekosystem Maui Przymierza został zniszczony przez turystykę, dryfujące wyspy zabite, a delfiny, które były przyjaciółmi tubylców, wytępione. Rocznie Maui Przymierze odwiedzają miliardy turystów z całej sieci, a planeta straciła swój pierwotny rajski wygląd i stała się największym we wszechświecie kurortem. Historia Maui Przymierza sprawia, że naprawdę nie mam ochoty jeździć do hoteli i kurortów.

Jest też Hyperion. Planeta o niebie koloru lapisu. Są tam kontynenty i miejsca nazwane od nazw zwierząt. I tak jest Equus, kot o trzech ogonach, grzywa… Stolicą jest Keats, miasto nazwane na cześć pewnego poety. Znajdują się tam lasy ogniste oraz sieć labiryntów – które również znajdują się na kilku innych planetach sieci. Są tam tez Grobowce Czasu, których chroni pole antyentropiczne. Oznacza to, że grobowce przesuwają się pod prąd czasu.

Bohaterami pierwszego i drugiego tomu jest grupka ludzi, odbywająca pielgrzymkę do Grobowców czasu na Hyperionie, aby stanąć tam przed istotą nazywaną Chyżwarem [lub Dzierzbą w moich książkach], a której kult wyznaje kościół ostatecznego odkupienia. Organizuje on pielgrzymki składające się z ilości pielgrzymów będącej liczbą pierwszą. gdy docierają oni do grobowców, Dzierzba spełnia życzenie jednego z nich, a resztę zabija. Czytając książkę poznajemy kolejno historie oraz powody, dla których udają się oni w tą prawdopodobnie ostatnią misję w życiu.

Postacie:

  • ksiądz. Lenar hoyt wraca na hyperiona, aby pozbyć się pasożytniczego krzyżokształtu, przez którego okropnie cierpi, a który wiąże go z planetą i zmarłym ojcem fransiszkaninem Paulem Dure. Hoyt opowiada historię, jak towarzyszył Dure na jego zesłaniu za herezję na planetę Hyperion. Później, gdy Dure zaginął, Hoyt próbując go odnaleźć, dowiaduje się z zapisków księdza o plemieniu Bikurów mieszkających głęboko w lesie przy Rozpadlinie, gdzie jest wejście do labiryntów. Tam Dure, a później Hoyt, odnajduje i dostaje swój krzyżokształt. Okazuje się on przekleństwem i tylko Chyżwar może uwolnić obu – księdza Hoyta i ojca Dure.
  • poeta. Martin Silenus. Urodzony na starej ziemi, wysłany przez matkę z planety za ostatnie pieniądze w kriośnie. Po dotarciu do Bramy Niebios dług rodzinny urósł już tak bardzo, że Martin musiał niewolniczo pracować przy najgorszych zadaniach terraformowania planety. Kriosen jako archaiczna i zawodna technologia uszkodziły mu mózg i potrafił on wysławiać się tylko w bardzo ograniczony sposób [„Zatem mój słownik ograniczył się do 9 słów. Dla porządku przytoczę go tu w całości: kurwa, gówno, szczoch, pizda, pierdolić, matkojebca, dupa, kupa i psipsi. Nawet pobieżna analiza pozwala tu stwierdzić pewną nadmiarowość. […] Bogactwo ekspresji literackiej pozwalało mi na trzy sposoby wyrazić ideę wydalania, na dwa – odnieść się do ludzkiej anatomii, również na dwa opisać (lub zaproponować) stosunek płciowy, a także zasugerować taką jego odmianę, która dla mnie samego stała się niedostępna z powodu śmierci mojej matki. Czego chcieć więcej? […] Szybko się przekonałem, że w kontaktach z najbliższymi przyjaciółmi – do których zaliczali się Stary Szlamiarz, nasz brygadzista; Unk, oprych, któremu płaciłem za ochronę; oraz Kiti, zawszona robotnicza kurewka, którą bzykałem, kiedy mogłem sobie na to pozwolić – mój słownik jest w zupełności wystarczający. – Kurwa-szczoch – pomrukiwałem, gestykulując przy tym. – Pizda dupa psipsi kupa. – Ach tak… – Stary Szlamiarz szczerzył w uśmiechu jedyny ząb. – Idziesz do FirmoSklepu po ciągutki z alg, hmm? – Matkojebca – odpowiadałem z uśmiechem.”]. Po latach Martin zamieszkał w mieście założonym przez Smutnego Króla Billy’ego – z tych Windsorów. Zbudowali miasto poetów, artystów. Martin jednak stracił natchnienie i nie mógł tworzyć. Dopiero kiedy w okolicy zaczął pojawiać się Chyżwar, poeta odzyskał swoją muzę i zaczął tworzyć swój największy poemat – Pieśni. Gdy Martin został ostatnim żyjącym mieszkańcem miasta, a masakra się skończyła, stracił swoją muzę. Postanowił iśc w pielgrzymkę, aby móc dokończyć swoje dzieło życia.
  • uczony. Saul Weintraub. Żyd wieczny tułacz. Gdy jego córka Rachela doznała wypadku badając Grobowce Czasu, doznała choroby Merlina – zaczęła starzeć się wstecz. Przez lata Saul zleciał cały wszechświat próbując znaleźć coś, co ocali jego córkę. Rachela z dnia na dzień stawała się młodsza, a jej rodzice starsi. Jej koledzy i koleżanki powyrastali, pozakładali rodziny, a Rachela nie pamiętała nic, co wydarzyło się jeden dzień później. Nie rozumiała dlaczego na jej urodziny nie przyszły jej koleżanki, dlaczego ich sąsiad już koło nich nie mieszka, ani czemu jest inna pani w szkole i inne dzieci w jej klasie niż dzień wcześniej. Saul zaczął mieć wizje w snach, gdzie Dzierzba każe mu złożyć dziecko w ofierze w Grobowcach Czasu, aby je ocalić. Po śmierci żony Saul uznaje, że nie ma innego sposobu. Leci na Hyperiona z córką, która jest już niemowlęciem. Moim zdaniem jest to jedna ze smutniejszych historii, jakie kiedykolwiek czytałam. I naprawdę piękna.
  • detektyw. Brawne Lamia. Wychowana na Lususie córka senatora, którego samobójstwo zostało upozorowane, Brawne dostaje kolejną sprawę. Przychodzi do niej Johnny z prośbą, aby pomogła wyjaśnić mu zagadkę swojego morderstwa. Johnny jest cybrydem – odtworzoną osobowością poety ze starej ziemi – Johna Keatsa – umieszczoną w ciele androida. Johnny czuje i piszę jak sam Keats, ale jest częścią technocentrum. nie jest ani człowiekiem, ani robotem. Posługuje się zaimkiem M, stanowiącym, że utożsamia się jako człowiek. Ktoś zamordował Johnnego i ten obudził się jako kolejna rekonstrukcja na podstawie kopii umysłu w centrum. Uważa, że drugi raz zabójca najpierw go wymaże, a dopiero potem zabije. Razem z Brawne, próbuje rozwikłać zagadkę, która prowadzi ich do kościoła ostatecznego odkupienia i wysłania Brawne, po przeniesieniu persony Johnnego na jej dysk Schroena, w pielgrzymkę do Chyżwara. Morderstwo Johnnego ma coś wspólnego z przyszłymi losami ludzkości.
  • żołnierz. Fedhman Kassad. Pochodzący z Marca kassad jest żołnierzem armii. Znany jest jako Rzeźnik z Południowej Bressi, gdzie zamordował Intruzów. Podczas symulacji neurolinkowej spotyka on na polu bitwy pod Azincourt spotyka anomalię – wojowniczkę imieniem Mnemodyna, inaczej Moneta. W kolejnych szkoleniach również pojawia się Moneta. Fedhman zakochuje się w niej, a ona sama zamienia się w jednej z symulacji w Dzierzbę, z którym Kassad musi stoczyć pojedynek na śmierć i życie. Jego celem udania się w pielgrzymkę, jest zabicie Dzierzby.
  • konsul. Nie znamy jego imienia, wiemy tylko że jest on wnukiem Merina Aspika i Siri. Konsul był dyplomatą na Hyperionie w czasach, kiedy relacje między Intruzami a Hegemonią nie były jeszcze tak złe. opowiada on historię Siri – młodej dziewczyny zachowanej w przybyszu z innej planety. Merin przybywa na statku marynarki wojskowej Hegemonii z misją negocjacyjną, aby przyłączyć Maui Przymierze do sieci i zbudować pierwszy transmiter materii. Ucieka wraz z kolegą ze statku na zabytkowej macie grawitacyjnej i w przebraniu udają się na festiwal ludowy na lokalnej wyspie. Zostają rozpoznani i dochodzi do bójki, w której ginie przyjaciel Merina. On sam zostaje uratowany przez 15 letnią dziewczynę, która chroni go przez swoimi kuzynami, z którymi nawiązana była bójka. Między dwójka dochodzi do romansu, a Merin zostaje odesłany na statek i wraca dopiero z kolejną misją. Przez brak portalu, podróże odbywają się standardowo przy użyciu napędu Hawkinga. Tego Hawkinga. Powoduje to jetlag – dług czasowy. Kiedy zakochani spotykają się ponownie, Merin nadal jest 20 latkiem, a Ciri jest już po 30-tce. Merin liczy ich „ponowne spotkania” i przy ostatnim – szóstym, Siri ma już grubo po 80-tce oraz wnuki. Jest to piękna opowieść miłosna o przemijaniu. W międzyczasie kuzyni Siri rozpoczynają walki separatystyczne, aby uniemożliwić przyłączenie Maui do sieci. Siri jest tego samego zdania. Organizują powstanie, które kończy się bardzo krwawo i które zostaje stłumione. Sytuacja podobna do Tańczącego z Wilkami czy Avatara – [„Szczęśliwe chwile tego lata były ostatnimi w ich życiu. Ich czas upływał i wkrótce miał przeminąć na zawsze. Michael Blake, Tańczący z wilkami]. Ostatnie ponowne spotkanie Siri i Merina się nie odbyło. Siri zmarła, a Merin przybył na jej pogrzeb. Stanęło mauzoleum jako symbol wielkiej postaci, wojowniczki o niepodległość Maui Przymierza. Merin obejrzał ostatnie video nagranie, które ukochana dla niego zostawiła i wcisnął przycisk detonujący ładunki na nowo zamontowanym transmiterze materii. Po tym wybuchła wojna między tubylcami a żołnierzami Hegemonii. Zakończyła się ona przejęciem Maui Przymierza i włączeniem go do światów sieci, zbudowaniem kolejnych transmiterów oraz kolonizacją dryfujących wysp i wybiciu wszystkich delfinów. Ludność tubylcza została zepchnięta do niewielkiej ilości ziemi na obrzeżach planety, gdzie przymierali głodem, bo ani rafa się nie odbudowała, ani życiodajne wyspy, które były podstawą ekosystemu świata. Później, gdy konsul dorósł i został dyplomatą, działa dla Hegemonii w bliskiej współpracy Mainy Gladstone, przewodniczącej senatu. Wysłała go ona z misją do Intruzów, a ten postanowił ich zdradzić. Zabił wysłanników intruzów i z pomoca ich urządzenia, naruszył pole entropijne Grobowców i je tym samym otworzył. Otwarcie grobowców uwolniło Dzierzbę, który teraz mógł coraz dalej zapuszczać się i siać śmierć. W tym do Miasta Poetów.
  • templariusz. Het Masteen. o nim wiemy najmniej. Znika z barki lewitacyjnej przed opowiedzeniem swojej historii. Jest wiele teorii dotyczących templariusza. Później widzimy, jak Igdrasill, drzewostatek Heta Masteena został wysadzony w czasie początku bitwy kosmicznej. Nie wiadomo czy Het Masteen to przeżył, wiadomo jedynie, że był wtedy na planecie. Jednak więź między świętym drzewem Muira a templariuszem nim latającym mogła spowodować śmierć.

Fabuła: Ludzkość stoi w obliczu wojny z Intruzami. Wiadomo, że roje Intruzów zbliżają się do światów sieci. Radca Albedo, doradca technocentrum przy senacie Hegemonii Ludzkości, jest łącznikiem między cywilizacją maszyn, a ludzi. Razem modelują oni losy wojny. Model ten zakłada, że z niemal 100 procentową pewnością, ludzkość nie przeżyje wojny z Intruzami. Jest w tym modelu jednak jedna zmienna, która może zaważyć o losach ludzkości. Jest nią planeta Hyperion oraz to, co dzieje się z Grobowcami Czasu. maina Gladstone, przewodnicząca senatu, wysyła więc Konsula w pielgrzymkę do grobowców, aby być na bieżąco. Od losów pielgrzymów zależy los całej ludzkości.

Czy jednak tylko?

Wiem, ze ten post jest bardzo długi i bardzo szczegółowy, ale może jednak zachęciłam kogoś do przeczytania tych książek? Uwaga – po łebkach streściłam tylko pierwszy tom. Dalej to się dopiero dzieje. Kościół katolicki jako największa siła militarna we wszechświecie. papież Teilhard, rzeka Tetyda przepływająca przez transportale, Chyżwar poza granicami planety, poznajemy bliżej Intruzów… Tyle się dzieje!

A będzie jeszcze prawdopodobnie film, bądź [lepiej] serial. Wiadomości na ten temat pojawiają się od przynajmniej 10 lat, więc moja ekscytacja trochę zmalała, ale zawsze jednak iskierka nadziei się tli.

18 kwietnia 2023 , Komentarze (9)

Od dziecka kocham filmy sci-fi. Będąc już dorosłą osobą, przeczytałam pierwszą książkę sci-fi. Ale o tej książce innym razem. Zawsze lubiłam myśleć, jakby to było podróżować wśród gwiazd. Jakby to było być na statkach kosmicznych z misjami naukowymi, lecącymi gdzieś w krańce kosmosu, aby zbadać jakąś nową planetę i jej ekosystem.

Z jednej strony żyjemy w czasach, gdy loty kosmiczne stają się dostępne dla ludzi. komercyjne. Z drugiej, nie jest to typ lotu, jaki chciałabym odbyć. Jeszcze kilka lat temu kosmos był miejscem dla najbardziej inteligentnych ludzi na ziemii. Programy kosmiczne były tworzone przez najtęższe umysły kilku krajów, a ludzie w nich biorący udział byli zawsze naukowcami, inżynierami, sprawdzonymi w boju pilotami myśliwców i samolotów szkoleniowych. teraz w przestrzeń kosmiczną może polecieć łysy rozwodnik bez żadnego tytułu naukowego ani pracy naukowej, a który najbardziej jest znany z tego, że jest właścicielem sweatshopów na całym świecie. Także w Polsce, a jego była żona po rozwodzie stała się najbogatszą kobietą świata – i to tylko dlatego, że gość dał się złapać na seksie z innymi kobietami. kosmos przestaje być elitarnym miejscem, a średnia IQ jego tymczasowych mieszkańców spada z roku na rok.

Ja nadal jednak chciałabym być na takiej misji kosmicznej. Chciałabym być na tyle zdrowa, młoda i mądra, aby móc polecieć w kosmos. Bo, aby wykonać takie misje, astronauci muszą być nie do zajechania fizycznie. Pewnie zaraz jak tylko loty komercjalne zejdą z ceny i polecą tam kolejne rzesze, pojawią się głosy o dyskryminacji osób otyłyczy czy z chorobami psychicznymi. Ale w środowisku, gdzie najmniejszy błąd kosztuje życie i miliony dolarów, musi występować taka selekcja. Pomimo faktu, że wszystko teraz robią za nas komputery – ludzie lecący na ISS lub w innych misjach, muszą nadal umieć sami kalkulować trajektorie wejścia na wypadek awarii. Na przykład kiedy mikro-meteoryt uderzył w jeden z modułów ISS. Lub kiedy Jim Lovell z kolegami musi sam przebudować moduły rakiety, którą mieli lecieć na księżyc, by móc bezpiecznie wrócić do domu. Zawsze chciałam mieć mądrą pracę, taką gdzie innowacyjność i wiedza zapewniają sukces. A do tego przygoda podróży międzygwiezdnych.

Więc kim z filmów/książek bym chciała być? Członkiem załogi USS Enterprise. Badaczem. Egzobiologiem. Może jak Elvie Okoye z serii książek The Expanse.

Zaczytywałam się w liceum w Harry’ego Pottera. Kolega z klasy powiedział, że byłabym idealną Hermioną. Też tak uważałam, a dziś myślę, że chciałabym nią być. Wiedzieć wszystko, mieć odpowiedź na wszystkie pytania. Mieć motywację, by tą wiedzę zdobywać i wiedzę, jak jej użyć. Chciałabym też przeżyć niektóre z przygód opisane w książkach. Byłoby w pytkę umieć czarować, co nie?

Ponadto chciałam znać Reksia, mieć zaczarowany ołówek, mieć kolegę szpaka, jak Dobromir, chciałabym być badassem jak Brawne Lamia czy Camina Drummer.

W czwartek, mimo zmęczenia wybrałam się na bieg. Mam ostatnio jakoś i mało motywacji i mało sił. Jem tez za dużo, więc moja psychika naprawdę siada. Podczas treningu postanowiłam przezwyciężyć to wszystko i złapało mnie co innego. Moje zaparcia dały o sobie znać. Postanowiłam zawrócić do domu, aby nie musieć dzwonić do męża kilometr dalej, by mnie samochodem odeskortował do wc. Jestem zła o to, bo ostatnio jakoś częściej chodzę do łazienki i staram się panować nad stresem i dać sobie przestrzeń na uspokojenie jelit i normalne chodzenie do łazienki, a mimo to taki pech. Oczywiście w domu nie przegoniło mnie, co wkurzyło mnie jeszcze bardziej. Poniżej trochę zdjęć z pól.

W pracy zaczyna się sezon na krzyżowanie alstromerii. Biorą w nich udział także odmiany doniczkowe. Jak dla mnie one są najśliczniejsze, ale niestety nie dają już ich do domu. Zagadałam jednak jakiś czas temu, że dostanę Indian Summer – odmianę ogrodową. Zawsze proponuję, ze chcę zapłacić i zawsze dostaję za darmo. trochę mi głupio, ale skoro to cennik dla pracowników to mogę skorzystać. Póki jeszcze pracuję, bo pomału się przyzwyczajam do myśli, że może uda się zmienić pracę.

17 kwietnia 2023 , Komentarze (11)

Nie wiem, jakie zwierzaki są złymi towarzyszami/milusińskimi. Wiem, jakich ja nie chciałabym mieć.

Zacznę jednak od tych, które ja uważam za najlepsze. Koty.

Pierwszego kota przytargałam z podwórka jak miałam 5 lat. Potem się okazało, że to był kociak sąsiadki, ale nie robiła problemów – koty do dziś nie są sterylizowane na wsiach i rozmnażają się niekontrolowanie. Ludzie wolą utopić kocięta niż koty wysterylizować. Niestety znam też przypadek Polki mieszkającej w Holandii, której koty rozpleniły się po sąsiedztwie. Jej sąsiadka, a moja koleżanka mówiła raz, że cała okolica chodzi wkurzona, bo jest duży problem z kupami w ogródkach. Tak czy inaczej, sąsiadka miała niekontrolowany miot, a ja mojego pierwszego kotka. Tygrysa.

Chodził przy nodze jak pies, kładłam go w łóżeczku dla lalek i przykrywałam kocykiem, woziłam w moim wózku dziecięcym [wtedy nie było nikogo z rodziny stać, by kupić mi zabawkowy]. Z resztą elementy wózka robiły w każdej rodzinie choćby za przyczepkę do wożenia drewna na opał.

Tygryska przejechał samochód, jak szedł za moim tatą do pracy. Drugiego tygryska tata przyniósł od jakiegoś pana ze wsi. W zasadzie to przyniósł drugiego kotka też, bo mężczyzna powiedział, że jak nie weżnie dwóch to będzie musiał drugiego zabić, bo po co mu on. No to taka przyniósł Tygrysa i Demona. Po czasie okazało się, że Demon to Demcia i tak zaliczyliśmy pierwszy transgender w rodzinie. Oby mnie za też żart nie zbanowali. Tygrys był pasiasty, wiadomo, a Demcia była czarna jak smoła z jedną malutką biała kępką białych kłaczków na piersi. Brat drzwiami od łazienki przypadkowo przytrzasnął jej ogon, więc łatwo było ją odróżnić, bo była kilka centymetrów krótsza niż reszta kotów. Demcia regularnie zachodziła w ciąże, ale prawdopodobnie była bita przez kogoś na wsi, bo rodziła zawsze martwe kocięta. Raz miała żywy miot, ale tylko jeden kotek przetrwał pierwsze tygodnie. mama nazwała ją Józefina i poszła ona na służbę do cioci naszego kolegi z klasy. Tam zagryzł ją pies.

Tygrys był z nami wiele lat – chyba 7. Przeżył dwie przeprowadzki. Demcia „przestała przychodzić” wcześniej. Nie wiemy, co się z nią stało. Za los Tygrysa odpowiada prawdopodobnie nasz sąsiad z dołu. Nie lubię dziada i chętnie napisałabym tu jego nazwisko. Rodzice mieszkali wtedy na 2 piętrze bloku. Kot był nauczony czekać pod klatką, aż go ktoś wpuści. Ten kot i kolejne [Olek, Bolek, Maurycy]. Drzwi wtedy się nie zawsze domykały i było często nasikane w klatce. Jedna z sąsiadek miała suczkę i wtedy przychodziły psy i wyły pod klatką i sikały. Nie szło ludziom przetłumaczyć, że jak kot nasika to czuć nosem różnicę i nie da się tego zapachu tak łatwo pozbyć. Wszystko poszło na koty. Kiedyś dzieciak sąsiadów powiedział nam, że widział jak ten sąsiad brał naszego kota do samochodu. I tak co roku miałam innego kota.

Aż trafił się Rubik. Tego mama wysterylizowała, kupiła kuwetę i powiedziała, ze nie da ch*jowi z dołu zabić kolejnego kota. Rubik był z moimi rodzicami chyba 15 lat. Pojawił się też Figiel, z którym mieszkałam w Toruniu, a który też zamieszkał z moją mamą – źle znosił samotność, kiedy nasza czwórka współlokatorów była w pracy – żył 10 lat. Feliks, nazywany Kefirem, ma już 11 lat, a najnowszy, którego imienia nie pamiętam ma chyba 3. Najmłodszy jako jedyny z całej rodziny kotów przeżył trucie na ogródkach działkowych. Rodzice założyli tam mały azyl. Zabierali bezpańskie koty do weterynarza, szczepili, sterylizowali. Tata zbudował budę, codziennie chodzili też je oswajać, głaskać, aby można było im znaleźć domy. Niektóre były cały czas nieufne. Ktoś z sąsiadów rozłożył trutkę. Jednego z kotów rodzice znaleźli bez głowy. To mi przypomniało, jak mojemu koledze okociła się kotka, którą dokarmiał w chlewiku, aby myszy nie było. Ktoś kocięta przybił do drzwi jego chlewika. Więc wybaczcie, jeśli uważam, że ludzie to ku*wy, ale mam niewiele powodów, by myśleć, że jest inaczej.

I teraz uwaga do co bardziej wrażliwych czytelników. Teraz będzie o Holandii.

W Holandii niemal nie ma bezpańskich zwierząt. teraz jest trochę problem, ponieważ ludzie po pandemii oddali psy i koty do schroniska. W pandemii siedzieli w domu i chcieli zwierzaka, a po pandemii okazało się, że zwierzę nie rozumie, ze właściciel chodzi do pracy i znika na 8-10 godzin dziennie. Z nudów psy gryzą meble, koty niszczą mieszkanie. Również wiele korona-kotów nie zostało wysterylizowanych i pojawiają się mioty zgłaszane po szopach i stodołach. Mówię o regionie Noord, w którym mieszkam. Pomału jest to opanowywane, ale ogólnie problemu na taką skalę jak w Polsce nie ma. I g mnie obchodzi jak jest w innych krajach – znam te dwa i porównuję te dwa. koty nierzadko mają tu chipy i nawet jak jakiś się zgubi, to wystarczy zawieźć go do weta na skanowanie i znajduje się dom. Widziałam na osiedlach jak koty ucinały sobie drzemki na ulicach i samochody się zatrzymywały, by człowiek mógł najpierw przegonić zwierzaka, lub omijają. Potrącenia się zdarzają, ale na drogach przelotowych poza wsiami. Na osiedlach królują leniwe koty i dzieci na rowerkach lub grające w piłkę. Dla mnie – osoby straumatyzowanej kolejnym zbydlęceniem ludzi, Holandia to azyl dla moich nerwów i braku wiary w ludzi. koty przychodzą tutaj się połasić, a nie uciekają w popłochu. Koty wiedzą tutaj, że są bezpieczne. Mówię to ja, wychowana baba na serialu Siedem Życzeń, który zaczyna się od scenki znęcania się dzieci nad kotem.

Inne zwierzęta.

Miałam kiedyś szczura i bardzo go lubiłam. Miał zawsze zimne łapki i ciepły ogonek. Nazywał się Melchizedek i był naprawdę fajny. Dostał jakiegoś ataku podczas kąpieli. Kiedy czyściliśmy jego akwarium – nie mieliśmy terrarium – wstawialiśmy go do wanny i odkręcaliśmy wodę. Mógł on wtedy sobie podejść do strumienia wody i wtedy stawał na tylnych łapkach i mył futerko. Był bardzo czysty i naprawdę miły.

Miałam też psa – Czarka. Dzieci znalazły go przywiązanego w lesie i moja mama poprosiła by dali go jej. Bardzo się ucieszyliśmy, jak tata odebrał nas od babci i spotkaliśmy pieska na spacerze z mamą. Pamiętam ten dzień jak dzisiaj. Rodzice zabrali go do weterynarza. Okazało się, ze to był pies rasowy. Miał blizny na ciele, które zobaczyliśmy dopiero, jak się go ostrzygło na krótko. Pies był zarośnięty i zaniedbany. Miał obcięty kawałek ucha, prawdopodobnie przy próbie obcięcia sierści. Bał się nożyczek i zawsze gryzł je, a tatę łapał za rękę, jak próbował go strzyc. Z biegiem czasu tata nauczył się obcinać Czarka podczas spacerów. Pies wącha krzaczek a tata robi szybkie ciach. Dzięki temu pies miał zawsze wygolone plecy i kudłate nogi. Wyglądał jak członek zespołu Bee Gees.

Czarek był u nas ponad 10 lat. Zestarzał się, osiwiał, stracił wzrok i miał problemy z chodzeniem. Trzeba było go znosić z 2 piętra na dół, aby mógł się załatwić. Raz zostawiliśmy go samego w domu – pojechaliśmy całą rodziną do babci na weekend. Sąsiadka miała z nim wychodzić. Wtedy jeszcze potrafił samo chodzić. Sąsiadka zamknęła go w piwnicy na cały weekend, bo skamlał. Empatia kufa mać poziom: 0. Nigdy więcej nie jechali oboje rodziców z nami, zawsze ktoś zostawał z psem. Lubił kraść mojemu tacie czekoladę – sami nigdy mu nie dawaliśmy, ale jak tata sobie odłożył do kawy na stoliku, to pies zawsze znalazł i ukradł. Lubił biegać przy lesie, tylko tam spuszczaliśmy go ze smyczy i wtedy biegł tak szybko, że żadne z nas, nawet jak byliśmy starsi, nie potrafiło go dogonić. Lubił się z nami ścigać. Raz wpadł mi do rowu pod lasem i musiałam wchodzić i go wyciągać. Mokra sierść była bardzo ciężka.

Z mojej perspektywy uważam, że do mojego charakteru i stylu życia najlepszym zwierzakiem jest kot. Zwierząt w terrarium bym nie chciała mieć. Wiele z nich ma nocny tryb życia. Na wynajmowanym mieszkaniu były chomiki, które cała noc biegały w kółku i gryzły klatkę. Nie moje mojo. Pies też odpada. Mam 3 psy w moim budynku i starczy. Chihuahua cośtam szczeka, ale to g jest mniejsze niż mój kot i na szczęście niewidzialne dla mnie. Pod 10 też jest pies, ale szczeka tylko jak ktoś do drzwi zadzwoni. Ostatnio zbiórka charytatywna włączyła psa na 10 minut. Zaś Tom i Ellen mają kilkuletniego owczarka Jessie. ten pies wyje, jak są w pracy [teraz na szczęście Ellen siedzi z brzuchem w domu] oraz szczeka jak jest w ogródku lub ktoś koło drzwi ich przejdzie. Ostatnio się jakoś uspokoił, ale kto wie.. może to tymczasowe. Tak czy inaczej uważam, że pies nie powinien być sam. Psy tworzą stada, pakty, watahy. Posiadanie psa jednego i wychodzenie na cały dzień to moim zdaniem okrucieństwo wobec zwierząt. Jesse dodatkowo zamykana jest w korytarzu – 1,5m na 3m – żeby nie niszczyła mebli z nudów. No szkoda psa. Nauczyła się ona nawet olewać mojego kota, który na nią prycha. Gdybym miała mieć psa, to tylko w przypadku, gdybym miała większy dom i była w nim częściej niż obecnie. Pamiętam jak zdziwiło mnie, jak moja koleżanka wychodziła w czasie pracy na godzinę, aby wyprowadzić psa rodziców, bo ci byli na urlopie. Zdziwiona zapytałam – to nie możesz przed i po pracy? Ona zdziwiona odpowiedziała – przecież to za długo. I wtedy do mnie dotarło – nasz Czarek siedział w domu i czekał aż wrócimy ze szkoły i może jednak to nie było fair wobec niego. Sama chodzę do wc średnio co 2-3 godziny a jakbym miała teraz zastosować technikę, że idę tylko przed i po pracy, to masakra jakaś. Więc pies nie – szkoda jego zdrowia i nerwów na takich właścicieli jak my.

A mówiąc tak ogólnie? Uważam, że w domu nie powinny być trzymane gatunki egzotyczne i niewłaściwe do klimatu. Co roku widzę, jak bernardyny latem się kiszą. Jak ludzie mają długowłose koty, by je golić na łyso latem. Z resztą jednego łysego spotkaliśmy tydzień temu już. Węże, papużki i wszystko inne, co jak wyjdzie z klatki to umiera z braku pożywienia i zimna. Jakiś czas temu myślałam, że króliki nie mogą być dobrym zwierzaczkiem, ale odkąd kolega ma i o nich opowiada, to zmieniłam zdanie. Choć raczej nie dla mnie. Nie są tak niezależne jak kot, by móc puścić go wolno i wróci do domu na karmienie. Inna znajoma ma Johnny’ego – węża i ten jest jej zdaniem spoko. Legwan czy agawa zaś już nie, bo nie chce się dać dotykać. uważam, ze do dotykania to celować należy w inne zwierzęta niż te, które są zmiennocieplne i temperatura ciała człowieka zaburza ich procesy życiowe. Albo ten legwan nie lubi swojej pani, albo jej ciepła ręka i tulenie rujnuje mu czas letargu.

Jakie zwierzaki wy macie/mieliście? A jakich zdecydowanie nie chcecie mieć?

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.