Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu. Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 125005
Komentarzy: 4907
Założony: 26 marca 2022
Ostatni wpis: 17 stycznia 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Babok.Kukurydz!anka

kobieta, 39 lat, Piernikowo

172 cm, 77.90 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

26 czerwca 2023 , Komentarze (1)

Cierpliwość. Zdecydowanie cierpliwość.

Jestem entuzjastą, optymistą i działam pod wpływem emocji. Dlatego czasem dokonuję złych wyborów. Czasem postępuję pochopnie. najlepiej by więc było, gdyby ludzie mieli na mnie margines błędu. Bo ja często nie chcę źle, niegodziwie. Jednak czasem może wydawać się, że moja pochopność wygląda jak zła wola. Ja potrzebuję więcej czasu, by przemyśleć coś, zrozumieć, że mogło to kogoś urazić.

Moja przyjaciółka chyba nauczyła się, że mnie warto kilka dni przeczekać, wrócić do tematu jak ochłonę, że czasem sama zmieniam zdanie po godzinie. Czasem też wychodzi ze swojej strefy komfortu i robi ze mną takie dzikie rzeczy, jak wycieczki rowerowe. Sama by się nie odważyła, a tymczasem coraz bardziej i bardziej próbuje umoczyć palec w wodzie i pomału do niej wejść. Z drugiej strony nie hamuje mnie jak mam swoje dziwactwa, bo wie, że one nie pociągną jej za sobą. Ja sobie głupie rzeczy głównie sobie. Bo lubię nowe i dziwne doświadczenia. Był tatuaż i choć jest bleh to cieszę się, że go mam. Zrobię dready na tej samej zasadzie. Kiedyś miałam włosy niebieskie i też spoko. Miałam trwałą. 180 warkoczyków z czarnej wełny. Nosiłam się na metala, na nimfę wodną, obcięłam 60cm włosów na raz, kiedy wszyscy jęczeli, że szkoda włosów. I ta przyjaciółka nie jęczy z pozostałymi, że „boże co ty znów robisz” tylko ma ten margines błędu na mnie. Że ja tak mam i tyle.

Chciałabym, by więcej osób takie miało podejście do reszty. Żeby każdy miał święty spokój w robieniu głupot w swoim życiu.

ostatnio znów mi się śniło, że przyszłam z dredami do pracy i się taki polak zaczął ze mnie śmiać. Słyszałam wcześniej już teksty, że dready to wszy i świerzb i teraz boje się, że usłyszę to pod swoim adresem. Dzięki temu też wiem, kto nie jest moim przyjacielem. Kto nie jest niczym więcej niż tylko znajomym.

25 czerwca 2023 , Komentarze (6)

Reel na dziś.

Zdjęcia z reela to jedyne zdjęcia, jakie zrobiłam na trasie. Jechałyśmy z nawigacją Google, więc jedynie co to widziałyśmy drogę. Nie było punktów turystycznych, atrakcji widokowych, lunchu po drodze. Zrobiłyśmy trasę w 2,5 godziny praktycznie bez zatrzymywania się. Jedynie w dwóch miejscach nawigacja z nas zakpiła. Wysłała nas na schody, pod które nie miały byśmy jak podprowadzić rowerów. Na drogi z ograniczeniem 80kmph, gdzie rowerom nie wolno było jechać, czy na skrzyżowania bez ścieżki rowerowej i z ciężkim ruchem ciężarówek.

Ogród przywitał mnie buszem. Zajęłam się rozpakowywaniem, a przyjaciółka poszła się umyć. Zmieniłam jej pościel, bo jej pokój stał z otwartym oknem dachowym przez półtora tygodnia i wiatr przyniósł wiele śmieci do środka, w tym do łóżka. Później zaczęłam akcję prania, a przyjaciółka się przepakowała już na wyjazd. Dalia, która miała być marmurkowa wyszła biała. Czekam na pozostałe rośliny, co z nich będzie. Wieczorem, jak mąż wracał z lekcji tenisa – ja odmówiłam – przyniósł do domu tort zrobiony przez koleżankę. Zamówiłam torcik na nasz przyjazd, aby posiedzieć przy kawie i poświętować. Do tego zamówiłam ręcznie robione czekoladki – tym razem wybrałam smaki: bastogne, yuzu, malina vinegret, gruszka z kardamonem, likier 43, popcorn, karmel z czerwonym pieprzem. Każdemu smakowało co innego, przyjaciółce yuzu, mężowi popcorn, koledze gruszka a mi bastogne.

Na tenisa nie poszłam, bo gdy już się umyłyśmy i usiadłyśmy z przyjaciółką do lunchu, to złapał nas ból nóg i zakwasy. Tyle dni i jakoś to zawsze zdążyliśmy rozchodzić, nim zaczęło nas coś boleć. A tu chwila odpoczynku i się ciało dopomniało o swoje. Tak jak wtedy, jak płynęłyśmy promem i schodząc z niego nagle nie potrafiłyśmy jechać rowerem. Czułyśmy obie jakbyśmy kompletnie straciły siły w nogach. Nie potrafiły ujechać 100 metrów. I tak samo tutaj. Póki biegałyśmy po schodach, aby się rozpakować, było okej. Ale usiadłyśmy wygodnie na chwilę i kaplica.

Przez kolejnych kilka dni jedliśmy na śniadanie, obiad i kolację, tort. Będę tęsknić za tym luzem!

Wróciłam też na żywienie mojego męża. Kanapeczki.

We wtorek zaś pojechałyśmy do miasta na zakupy. Potrzebowałam nowych klapek, bo na campingu rozchodziłam swoje domowe japonki. Ponadto potrzebowałam peelingu na twarz i uzupełniłyśmy jajka i mleko od rolnika. Ponadto mogłyśmy z bliska obejrzeć śpiący kermis. Dopiero wieczorem wszystko ożywało, więc teraz bez problemu mogliśmy obejrzeć sobie karuzele i inne atrakcje bez tłumów i hałasu.

Zaświeciły mi się też na wyjeździe oczka na te wszystkie letnie białe bluzki, które mi się zawsze podobały a chyba od czasu studiów nie miałam takich. Przestałam chodzić po chińczykach, a zwykłe sklepy były mi za drogie. Zaś w NL stawiałam na ubrania praktyczne, nie białe, nie gniecące się. Przeszłam po kilku sklepach, ale ceny po 35 euro za bluzkę to dla mnie za dużo. Zwłaszcza, że mam za dużo ubrań. W domu postanowiłam zobaczyć, co ma do zaoferowania Temu. Od jakiegoś czasu mam aplikację, bo wszędzie wyskakują mi reklamy. Wygląda to na kolejny ali express. Postanowiłam zaryzykować i kupić trochę bluzek itp. oto, co trafiło do koszyka:

Wystawiłam na sprzedaż na marktplaats maszynę do karmienia kotów. Mamy ją dwa lata i prawie nie używaliśmy jej. Nasza kicia się jej bała i nie chciała jeść. Później zachorowała, bo miała problemy ze stresem i przestaliśmy używać maszyny. Teraz ją mąż umył a ja wystawiłam na sprzedaż. przy okazji załadowałam ją, aby zobaczyć czy działa. Nagle kotu przestała przeszkadzać i kicia sobie z niej smacznie je. no spoko – może zaczniemy jednak używać jej regularnie? Muszę tylko zważyć ile dokładnie ona wydziela karmy na jedną porcję i może to jest sposób na nadwagę naszej kici? bo w teorii do tego ona służy oraz w przypadku wyjazdów na weekend. Nasz kot i tak samo wchodzi do domu kiedy chce, wodę ma zawsze dostępną, a do tego jeśli sama by się karma nasypywała to dzień lub dwa nieobecności by nie wymagały już, aby kolega wpadał kota karmić.

maszyna też ma kamerę, mikrofon i głośnik, więc można z kotem pogadać. Poobserwować go. W dzień i w nocy.


24 czerwca 2023 , Komentarze (1)

Chyba większość moich lęków zostanie ze mną na zawsze. Jednak rzadko o nich myślę, więc nie mają dużego znaczenia w moim życiu. Najczęściej jednak moją głowę zajmują małe lęki. Czy nie złapiemy gumy na wyjeździe rowerowym? Czy będzie padało? Co z szarańczą w moim ogródku? [A właśnie – pojawiła mi się szarańcza]

Pomału pokonuję lęk przed pająkami. A raczej nauczyłam się, że niektórych się nie boję. Te z długimi nogami mi nie przeszkadzają. To znaczy zabijam je, ale nie ze strachem czy obrzydzeniem. te skaczące nawet mi się podobają. Mam też takie czarne biegnące etapami w ogródku. To znaczy one trochę biegną i się zatrzymują, za chwilę znów biegną i się zatrzymują. Muchy zdaje się chodzą podobnie. Kilka kroków, odpoczynek. To one potrafią mnie przestraszyć, bo wyskakują znikąd, ale jak już je dostrzegę to się nie boję. najczęściej one nawiewają przede mną. Tak jak skaczące.

skaczący pająk

Jednak pająki te domowe, te z dużym odwłokiem to mnie przerażają nawet jak o tym teraz piszę. Tutaj, w Holandii one potrafią być naprawdę ogromne.

Pomijając lęki społeczne i te związane z przyszłością, pająki to najbardziej stały lęk w moim życiu. Niby pokonany, a jednak obecny.

Poniżej dodam tak sobie zdjęcie z koncertu, na którym byłam. Jak do tej pory przejrzałam tylko pobieżnie zdjęcia. Zrobiłam ich 2.5tys. To jedno na razie jest tylko przygotowane do publicznego oglądania. Zrobiłam je podczas wykonania piosenki z filmu Diuna.

23 czerwca 2023 , Skomentuj

Reel na dziś. Wyjechałyśmy z campingu w dość pochmurnej pogodzie. Warto było się nasmarować, bo słońce poniekąd się pojawiało, a lepiej nie musieć później zakładać plecaków na poparzone ramiona. Mijałyśmy Uithoorn, gdzie dzień wcześniej na bulwarze jadłyśmy pyszną burratę we włoskiej restauracji.

Okrążyłyśmy Amsterdam i co chwile słyszałyśmy i widziałyśmy samoloty. Niektóre startowały naprawdę nisko. Oczywiście jak zwykle na zdjęciu wszystko wydaje się bardzo daleko.

Przez Haarlem albo Hoofdorp [już nie pamiętam] jechałyśmy przez parki ze zwierzętami gospodarskimi. Stały tylko tabliczki, że uwaga – zwierzęta – i trzeba było czasem dzwonić lub wykonywać slalom, aby nie najechać jagnięcia. Krowy na szczęście nie stały na ścieżce rowerowej. Wolno tam chodzić z psami na smyczy. Ciekawe iloma zagryzionymi zwierzętami skończyło by się to w Polsce? Tutaj – przypomnę – psy są po tresurze – potrafią się zachować. W Polsce nadal psy się rozpieszcza i pozwala skakać „bo tak ładnie się cieszy jak cię widzi” i niestety to skutkuje potem pogryzieniami. [sprawa sprzed miesiąca chociażby – nie tylko brak tresury, ale i szczepień!]

Później usiadłyśmy sobie przy jednym z fortów i zjadłyśmy sałatki na lunch. Przy okazji znalazłam mapkę, gdzie są kolejne forty. tergo dnia zobaczyłyśmy je niemal wszystkie aż do Wormer.

W jednym miejscu trafiłyśmy na prom. Pół godziny stania z rowerami poskutkowało tym, że po ponownym rozpoczęciu jazdy ledwie byłyśmy w stanie pedałować. Osobiście miałam wrażenie, że jestem na wysokiej przerzutce i nie moge ujechać. Okazało się, że byłam na trójce. Powinnam jechać jak burza i bez trudności. Jednak uda już odmawiały posłuszeństwa. Po kilometrze nogi wróciły do pełnej mocy i można było jechać dalej. Ale przez moment były wątpliwości.

Trafiłyśmy ciekawe domy po drodze. Już nie takie wille jak w Breukelen i okolicach, ale nadal ciekawe domy. Poniżej zaś zdjęcia bez komentarza. Po prostu ciekawostki.

Tydzień na rowerach. Coraz dłużej śpimy. Zmęczenie daje się we znaki. Upały dają się we znaki. Tego dnia niby było pochmurno, ale było duszno i jakby zbierało się na ciężki deszcz lub burzę. Dotarłyśmy na camping późnym popołudniem z lodami w plecaku. Rozłożyłyśmy namiot pod którym w nocy uformowały się kretowiny. Biedne zwierzę nie zrozumiało pewnie, gdzie wyszło na powierzchnię. Cała noc rechotały nam ropuchy, w nocy przyszło kilka lekkich przelotnych opadów oraz rozwiało się dość konkretnie. Pogodynka obiecywała stabilny i spokojny wiatr, a tymczasem był on dwukrotnie silniejszy i dość nieciekawie zapowiadał się kolejny dzień pedałowania.

Nie zraziło nas to jednak, ponieważ podjęłyśmy decyzję o porzuceniu ostatniego odcinka drogi – zostało niewiele trasy do pokonania, a więcej jazdy do kolejnego campingu, bo w okolicy nic nie znalazłam. Ostatni camping przysporzył nam problemów, bo zwyczajnie nie było gdzie w okolicy się zatrzymać. Albo nie odpowiadano na rezerwacje i maile, albo campingi były już nieczynne [zamknięte permanentnie], albo po prostu nie było nic w okolicy. Musiałyśmy więc wg planu dorobić ponad 20 km tylko po to, by mieć gdzie spać. Więc machnęłyśmy ręką, uznałyśmy, że widziałyśmy już jakieś 50 fortów, wiele pięknych krajobrazów, w namiocie spało się bardzo fajnie i wygodnie, campingi były też przyjemne i czyste, więc starczy nam. Swoje zrobiłyśmy. Następnego dnia ruszyłyśmy do domu.

22 czerwca 2023 , Komentarze (6)

Po nocy spędzonej w huizen i Gerarda i Renate, ruszyłyśmy dalej. jejku, robię ten wpis z domu i wydaje mi się już, że to było wieku temu. Mały Reel ze zdjęciami z trasy. Ogólnie było świetnie zobaczyć się, zwłaszcza z Gerardem. Ma on zawsze wiele tematów do powiedzenia i w ciekawe dyskursy można z nim wchodzić. Tym razem rozmawialiśmy o synchronizacji wewnętrznego „om” z brzmieniem wszechświata.

Wcześniej na śniadaniu byli inni lokatorzy. Niemcy. Kobieta nie mówiła wiele po angielsku, więc Renate rozmawiała z nimi po niemiecku a Gerard starał się używać to angielskiego to holenderskiego. Postanowiłam stanąć na rzęsach i przypomnieć sobie te trochę niemieckiego, który miałam w szkole, 20 la temu. Wydukałam więc jakoś „ich has deutch im schol„. Nie ten czas, nie ta forma, ale cośtam duknęłam. I gość siedzący naprzeciwko mnie zdębiał. Spojrzał na mnie super poważnie i powiedział po angielsku „nienawidzisz Niemców?” i mnie zatkało. W bardzo zażenowany sposób zaczęłam tłumaczyć, że w szkole miałam niemiecki, ale dawno temu i próbowałam to powiedzieć po niemiecku. Potem było nadal niekomfortowo. Wszędzie pytali nas na trasie, skąd jesteśmy. Zawsze odpowiadałam, że przyjechaliśmy z gminy Schagen, ale oryginalnie pochodzimy z Polski. I ogólnie to zawsze był powód, by o Polsce chwile pogadać albo by pogadać o naszej wycieczce. A ten facet jak usłyszał, skąd jesteśmy [bo Renate powiedziała, jakimi językami się posługujemy i padł polski] to jakby urwał z nami rozmowy. Zwracał się potem do Gerarda i Renate, ale już nie do mnie i Reni. Jego dziewczyna cośtam próbowała ratować, mówiąc, że jej rodzina była uchodźcami wojennymi i po wojnie uciekali ze Śląska. Ja wspomniałam, że moja rodzina wywodzi się z Niemiec, ale było nadal niezręcznie. Gerard na szczęście zaczął opowiadać o ich podróży do Iranu kilka lat wcześniej, kiedy ich córka jechała rowerem przez Azję i spotkali się z nią w Iranie, i jakoś śniadanie minęło. Kolejny raz, jak próbowałam przypomnieć sobie niemiecki i kolejny fail.

Wracaliśmy przez Naarden. Bardzo ładną miejscowość. W sumie od lipca zeszłego roku objechaliśmy ją 3 razy.

Trafiłyśmy na kolejny podjazd. Nie dało się wjechać rowerami, więc musiałyśmy prowadzić. Niby mam asystent prowadzenia roweru, ale znów nie wiem, jak go włączyć [naciśnięcie guzika na pilocie nie działa]. Caro mówiła, ze rower sam powinien zadziałać, jak wyczuje wzniesienie. Ale tak się nie stało. Prawie utknęliśmy przed mostkiem, bo nie mogłam rozbujać roweru na tyle, aby go wepchnąć na górę.

Przez większość trasy trafiamy na Barszcz. nie jest to Barszcz Sosnowskiego, ale Barszcz Mantegazziego. „Dotykanie uszkodzonych roślin może spowodować poważne uszkodzenia skóry i oczu ludzi i zwierząt. Sok rośliny zawiera furokumaryny, które są wysoce fototoksyczne. Ekspozycja na światło słoneczne po kontakcie z sokiem może powodować czerwone, gwałtownie swędzące plamy, a następnie obrzęk i powstawanie pęcherzy (fitofotodermit). Zmiana może wyglądać jak oparzenie, a jej zagojenie może zająć dwa tygodnie. Dostanie się soku roślinnego do oczu może prowadzić do ślepoty. U psów sok w jamie ustnej może prowadzić do uduszenia. W 2017 r. Belgijskie Centrum Antivenom odnotowało 28 urazów po kontakcie z barszczem olbrzymim[10].” Za wikipedią.

Zaparkowaliśmy namiot za domkami letniskowymi. Był cień, na tym najbardziej nam zależało. Było też sporo owadów, więc musieliśmy siedzieć głównie w namiocie, ale to nic. Prysznic i kolacja to spora ulga po jeździe przez cały dzień.

Jechałyśmy dość ciekawym terenem. Polder pocięty małymi rowami i kanałami. Ponadto kanał ten był granicą prowincji Utrecht.

W mieście rowery zaparkowaliśmy na widoku. Niby nie kradną, ale z drugiej strony te żółte i niebieskie sakwy ściąga się bez większej zabawy. Lepiej mieć na oku.

W tle widzieliśmy zamek. Rok temu też go widzieliśmy na tej trasie, bo pokrywa się waterlinie i zuiderzee route. Podjechaliśmy nawet by pozwiedzać, ale było już późno i uznałam, że możemy za późno zlądować na campingu.

W Huizen, gdzie nocowaliśmy, trwał vierdaagse. Czterodniowy marsz terenowy – pogadałyśmy z dwiema paniami w lesie na trasie i dowiedziałyśmy się, jak to jest zorganizowane. Otóż codziennie maszeruje się 20 [lub inny wybrany dystans] kilometrów. Zawsze z tego samego puntu do tego samego. Trasy są oznaczone, a po drodze stoją miejsca z wodą pitną i przekąskami. Można zawsze sobie zmniejszyć dystans, jeśli jest się zmęczonym i jedynie trzeba o tym informować organizatorów, aby wiedzieli, czy trzeba kogoś szukać na trasie. Koszt to chyba 8,50 euro za osobę. W mieście zaś przy okazji odbywała się impreza z wesołym miasteczkiem, bo w vierdaagse bierze udział sporo dzieci.

Czekałyśmy na zwodzonym moście też parę minut, bo spore nagromadzenie łódek zebrało się w kolejce do śluzy.

Były zwierzątka i ciekawie pomalowana szkoła. Reszta zdjęć z dnia w reels, bo kurioza było po drodze tym razem niewiele.


21 czerwca 2023 , Komentarze (3)

Wróciłyśmy do domu. Nie było nas 9 dni. Mam wrażenie, ze w ogrodzie minął miesiąc. Wszystko wybiło i to jakby w tempie ekspresowym. Nim wyjechałam oglądałam siewki fasoli w moim ogródku i zastanawiałam się, czemu w części, gdzie powinna być fasolka zielona, wygląda ona jakoś znacząco inaczej od fasolki żółtej w sekcji obok. Cóż… okazało się, że nie rozpoznałam słonecznika, którego nie wysiewałam. Musiał zostać jakiś z zeszłego roku. Wtedy to miałam sporo go w ogrodzie i najwidoczniej wysiał się sam. Mimo przekopania ogródka 3 razy od zeszłego lata, nasiona pozostały żywe, a rośliny wyrosły bardzo ładnie.

Wykarczowałam część słonecznika, bo będzie trudno chodzić. Cukinia nie kwitnie, ale może właśnie dlatego, że ma tyle konkurencji. Dostała za to ogromne liście. W szklarni zaś zakwitła mi pomarańczowa lilia, którą rok temu dostałam w gratisie z Lidla.

początek czerwca
połowa czerwca

Kukurydzy prawie nie widać, bo facelia się rozrosła. Wreszcie kwitnie i pojawiły się bączki i pszczółki.

początek czerwca
połowa czerwca
początek czerwca

Alstromerie w doniczkach pięknie kwitną. Wcześniej kwitła tylko różowa i te świeżo kupione. Obecnie do kwitnienia szykuje się pierwszy raz biała oraz jedna, której zapomniałam oznaczyć i nie wiem, jakim kolorem zakwitnie. Liczę na zółty.

początek czerwca
połowa czerwca
obecnie
obecnie
Indian Summer obecnie

Okazuje się, że moja dahlia hy trio może mieć różne spectrum mozaiki na kwiatach. No i moja postanowiła być biała…

Kalarepy niektóre są już fajne i krąglutkie, nie mogę się doczekać, kiedy zacznę je pałaszować. Truskawek w ostatnim tygodniu mąż najadł się sporo. Obecnie zostały puste krzaczki.

Pomidory w szklarni przerosły półki i musiałam je wymontować.

Przyjaciółka podwiązała mi je w szklarni i poza nią. Nalegała, że jeden worek muszę przenieść, bo nie wejdę do szklarni, jak się rośliny rozrosną. Fakt, te akurat pomidory [z nasion z owoców kupionych w sklepie] naprawdę mocniej się krzewiły niż reszta. Pousuwałyśmy pędy boczne i niektóre topy. Wygląda na to, że będzie i tak bardzo dużo pomidorów.

Pelargonia trzeci rok z rzędu nie zawodzi. robi się tak duża, że nie wiem, jak ją przechowam przez zimę kolejny rok. Mogę nie mieć tyle miejsca.

Generalnie czeka mnie dużo pracy w ogródku i nie bardzo wiem jak się za to zabrać. Piszę to we wtorek, kiedy przyjaciółka jest u mnie. Wieczorem wpadnie kolega na tort i ciasto. Koleżanka, która robi wspaniałe torty zrobiła mi malutki, właśnie na okazję przyjazdu. Może to nie urodziny, ale robi ona tak smaczne ciasta, że stwierdziłam, że będzie w sam raz na dziś. Więc wieczór mamy zajęty. Jutro jadę odwieźć przyjaciółkę do Amsterdamu. Potem resztę tygodnia spędzam z mężem, który wziął wolne, abyśmy nadrobili czas, kiedy nie widzieliśmy się. Jakoś praca w ogrodzie może zejść na dalszy plan.

20 czerwca 2023 , Komentarze (6)

Gdy pojawił się internet i filmy pobierane z sieci to przepadłam. Uwielbiam kino od zawsze, a nieograniczona ilość filmów mnie wciągnęła na maksa. Co było przedtem?

Ostry dyżur na Polsacie.

Zabawa w szukanego na czworakach w wysokiej trawie pod lasem.

Spanie w kocowym bunkrze na balkonie. Gdy było gorąco w domu, dostawaliśmy łóżko połowę z bratem i szliśmy spać na balkon.

Granie w gumę czy zima czy lato.

Bieganie z koleżanką do wsi obok, bez pomiaru tętna, tempa czy odległości. Po prostu biegałyśmy.

Lody gwiazdki za ostatnie 50gr.

Urodzinowy sernik na zimno, który robiła mi mama.

Smsy za 2zl za sztukę w Idei.

Znanie rozkładu PKS na pamięć i kilkunastu numerów telefonów do rodziny i przyjaciół.

Kiedy nie było internetu, nigdy nie myślałam, że jestem gruba….

19 czerwca 2023 , Komentarze (14)

No to lecimy dalej. Wyruszyliśmy spod Utrechtu. 

https://kolekcjonermarzen.word...

18 czerwca 2023 , Komentarze (1)

https://wp.me/paAUto-5p1


Zgadnijcie, ile można zmwrstrowac km, kiedy planuję się nie jeździć wcale rowerem? 

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.