Zrobiłam sobie przerwę od tego pamiętnika na kilka ładnych miesięcy. Rany, prawie pół roku. Udzielałam się trochę na forach, nieco mniej w cudzych dziennikach. A w życiu trochę się działo... Studia w toku, poznałam paru fajnych ludzi. Niby ok... Ale dzisiejszy dzień zakończył się czymś, czego nie potrafię oddać słowami. I nie wiem co powinnam czuć. Najpierw było poczucie krzywdy, ogromny żal, wściekłość i bezsilność. A teraz...? Teraz nie czuję nic i to jest cholernie dziwne. O co chodzi...
Jak wiecie, mieszkam od jakiegoś czasu z ojcem. Przez większość czasu relacja układała się źle - i opierała się o kompletny brak szacunku z jego strony. Ale jakoś się trzymałam, bo mimo moich (nie wiem, może za słabo się starałam i jestem pierdołą? Może.) wysiłków, nie umiałam znaleźć pracy pozwalającej się w pełni samodzielnie utrzymać, którą dodatkowo mogłabym łączyć z wymagającymi studiami. I zwyczajnie przerażała mnie perspektywa, by znowu się wyprowadzić i tułać od stancji do stancji... Bo ile można? Byłam tym bardzo zmęczona.
Żyłam tak sobie z myślą, że jeszcze trochę, jeszcze następny rok i po skończeniu studiów znajdę pracę w zawodzie, i po prostu się wyprowadzę. Ale... Chyba nie mam tyle czasu.
Powiem tyle - dziś chyba przegrałam w jakiś sposób.
Spróbuję opisać sytuację krótko. Oprócz mnie i ojca w mieszkaniu jest z nami także jego ojciec, a mój dziadek. Dziadek, jak to osoby w jego wieku, ma emeryturę, którą listonosz przynosi na początku każdego miesiąca. Zawsze jakąś jej część oddaje synowi - wiadomo, na rachunki czy wydatki związane stricte z nim, jak choćby różne leki. W tym miesiącu było tak samo, no ale... Ale dziś okazało się, że emerytura zniknęła, oprócz tej oddawanej części. I mój ojciec - mój własny, rodziny ojciec - rycząc i przeklinając, oskarżył mnie o kradzież. I ostrzegł, że jeśli pieniądze nie wrócą do końca przyszłego tygodnia, mam, cytuję "wypierdalać, bo on nie pozwoli się okradać".
Nie wzięłam tych pieniędzy - ani teraz, ani nigdy. Rozwiązania widzę trzy - albo zabrała je "koleżanka" ojca (oprócz naszej trójki tylko ona regularnie odwiedza to mieszkanie), albo dziadek schował większość emerytury, żeby się po prostu nie dzielić, albo schował gdzieś u siebie (ma własny pokój oczywiście) i zapomniał, gdzie. Bez względu na to co naprawdę zaszło wiem, że moje zdanie jest gówno warte i jestem na straconej pozycji.
Nie wiem... Nie wiem jak mam się z tym czuć. Nie zrobiłam nic złego. Tylko co z tego? Nie ma znaczenia co robimy, ale co o nas myślą inni. A "inni" (czyt. mój ojciec) uważają mnie za złodziejkę. Na razie wysłałam kilka CV i wciąż wysyłam, odpowiedziałam na parę ogłoszeń o wynajem pokoju i kawalerki. Muszę działać, ale fakt, że zostaję z niczym i nawet nie z własnej cholernej winy po prostu boli.